Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.lub po prostu ją opublikować...Upoił go jej zapach - mieszanka wody różanej, farb olejnych i kobiety, zapach tak niezwykły, jak ona sama...— To widać — mruknęła matka...przy ludziach nie można jeść tak jak w domu, prawda...Regresing - uzdrawianie stosunku do przeszłości (DL,LŻ) Regresing, to technika polegająca na wprowadzeniu się w stan regresywny umożliwiający dotarcie do...class genapps_db extends DB_Sql{var $Host = "localhost";var $Database = "mydb";var $User = "root";var $Password = "root";}// katalog...W drodze do warowni Suttunga przechodził przez pola należące do jego brata, Baugiego...xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxcMetodyka: Integrowana Produkcja malin lipiec 2005 r...Jak reguÂła wymusza niechciane dÂługiWskazywaÂłem poprzednio, Âże siÂła zobowiÂązania do wzajemnoœci jest tak wielka, Âże skÂłoniĂŚ nas moÂże do ulegania...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Za to rozmowa z ojcem Édouardem de Gex powinna być prosta, łatwa i przyjemna.
– A skąd wziął się w tym wszystkim Édouard de Gex?
– Jako spowiednik pani de Maintenon jest najbardziej wpływowym z wersalskich jezuitów. Kiedy w Wersalu ktoś... – d’Avaux uniósł znacząco brew – ...zachowuje się nieodpowiednio, madame de Maintenon skarży się na niego ojcu de Gex, który donosi o wszystkim spowiednikowi oskarżonego. Dzięki temu przy najbliższej spowiedzi winowajca dowiaduje się o niezadowoleniu królowej. Tak, mademoiselle, może się pani śmiać – nie pani jedna zresztą – ale to daje ojcu de Gex wielką władzę. Problem bowiem polega na tym, że kiedy dworzanin klęka w konfesjonale i wysłuchuje połajanki z ust księdza, nie ma pojęcia, czy jego prawdziwym krytykiem jest w tej sytuacji królowa, król, czy de Gex.
– Co zatem wyzna pan de Gexowi na spowiedzi? Że miał pan nieczyste myśli, patrząc na hrabinę de la Zeur?
– Nie spotkamy się w konfesjonale, lecz w jakimś salon. Temat rozmowy będzie zaś następujący: gdzie się ma chować ta mała sierotka? A właśnie... Jak ma na imię?
– Mówię na niego Jean.
– Ale jakie imię dostał na chrzcie? Bo przecież został ochrzczony, prawda?
– Byłam bardzo zajęta. Zostanie ochrzczony tu, w Dunkierce, w kościele Świętego Eligiusza. Niedługo.
– Kiedy dokładnie? Ktoś z pani talentem do rachunków nie powinien chyba mieć kłopotu z tak prostym wyliczeniem...
– Za trzy dni.
– Ojciec de Gex z pewnością będzie pod wrażeniem tej demonstracji pobożności. Rozumiem, że chłopca ochrzci jezuita?
– Ależ, monsieur, do głowy by mi nie przyszło, żeby zdać się w tej kwestii na jansenistę!
– Świetnie. Z niecierpliwością będę wyczekiwał chwili, gdy przywiezie pani małego chrześcijanina do Wersalu.
– Jest pan pewien, że będę tam mile widziana, monsieur?
– Pourquoi non? Modlę się tylko, żeby i mnie czekało tam przyjazne powitanie.
– Pourquoi non, monsieur?
– Z mojego domu w Dublinie zginęły pewne ważne dokumenty.
– Są panu pilnie potrzebne?
– Nie, ale prędzej czy później...
– Z całą pewnością później. Dublin jest daleko stąd. Śledztwo się ślimaczy.
W ten sposób Eliza dała d’Avaux do zrozumienia, że nie zobaczy swoich bezcennych papierów, jeśli nie wystawi jej w Wersalu korzystnego świadectwa.
– Przykro mi, że zadręczam panią tak banalnymi sprawami. Mogłoby się nimi turbować pospólstwo, lecz dla nas są one bez znaczenia.
– Nie dajmy się zatem skłócić.
* * *
Zgodnie z przewidywaniami Bonaventure Rossignola d’Avaux nie zabawił długo nad morzem – zanim następnego ranka zapiał kur, był już w drodze do Paryża.
Królewski kryptograf został w Dunkierce jeszcze dwa dni, a trzeciego wstał z łóżka i wyjechał z miasta równie dyskretnie, jak wcześniej się w nim pojawił. Jeszcze przed południem musiał napotkać na trakcie karetę markiza d’Ozoir, ponieważ tuż przed tym, jak zegary wybiły południe, Eliza – ubierając się do kościoła – usłyszała szczęk otwieranych wrót od strony stajni. Podeszła do okna. Zaprzężony w cztery konie powóz wtoczył się właśnie na dziedziniec.
Herb na drzwiach pojazdu był taki sam jak na bramie posiadłości – tak w każdym razie przypuszczała, bo do weryfikacji tej tezy potrzebowałaby lupy, herolda, masy czasu i cierpliwości, których w tej chwili nie miała. W herbie Charlotte Adelaide połączono barwy rodów de Gex i de Crépy. Kiedy następnie tworzono zeń godło d’Ozoir, na podzielonej tarczy przybyły nowe pola z barwami domu de Lavardac d’Arcachon, usiane liliami i czarnymi głowami w żelaznych obrożach i przecięte na skos bastardzim znakiem.
Najważniejszy w tym wszystkim był fakt, że wrócił właściciel rezydencji. Kiedy wysiadał z powozu, dzwony w starej, samotnej wieży w głębi ulicy wybiły południe. Eliza spóźniła się do kościoła, co było fatalne, gdyż w tym szczególnym dniu msza nie mogła rozpocząć się bez niej i jej dziecka. Posłała na dół służącą, by ta wyjaśniła sytuację i złożyła przeprosiny markizowi, po czym wraz z synkiem i resztą służby wymknęła się jednymi drzwiami w tej samej chwili, gdy Claude Eauze drugimi wszedł do domu. Markiz zachował się prawdziwie po rycersku – bezzwłocznie kazał zawrócić powóz i posłał go w ślad za nią. Dunkierka była jednak małym miastem i zanim turkoczący pojazd dogonił Elizę, ta stanęła już w bramie kościoła. Ba, gdyby nie fakt, że zatrzymała się, by obejrzeć z daleka kościół Świętego Eligiusza i chwilę pomyśleć, spokojnie uciekłaby karecie.
Lubiła ten kościół – z wyglądu późnogotycki i stary, w rzeczywistości zbudowany całkiem niedawno. Kilkadziesiąt lat wcześniej Hiszpanie, spierający się z Francją o zwierzchnictwo nad Flandrią, zrównali starą świątynię z ziemią. Została po niej tylko dzwonnica i jeśli można było wnioskować cokolwiek z jej wyglądu, Hiszpanie bardzo się Dunkierce przysłużyli. Nowy kościół miał nad wejściem olbrzymią rozetę, wypełnioną delikatnym kamiennym wzorem i przywodzącą na myśl ozdobę na pudle lutni. Eliza zawsze chętnie przystawała, żeby z podziwem się jej przyjrzeć – i teraz też, przycisnąwszy dziecko do piersi, stanęła i zachwyciła się kamiennym ornamentem. Oczami wyobraźni ujrzała nierealną zgoła scenę, w której Rossignol stał obok niej, razem wchodzili do kościoła, aby wziąć w nim ślub, a następnie szli do portu, wsiadali na statek i płynęli do Londynu albo Amsterdamu, by na wygnaniu wychowywać dziecko.
Z rozmarzenia wytrąciło ją pospieszne przybycie hałaśliwej karety markiza d’Ozoir, która pasowała do tej wyimaginowanej sielanki jak muszkiet do sceny miłosnej. Chcąc uniknąć dalszej straty czasu, spowodowanej wymianą uprzejmości z markizem na schodach, Eliza pospiesznie wbiegła do kościoła.