Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Falka, patrząc na klacz jak urzeczona, poklepała ją po szyi.
- Gdy biegła przez wodę - uniosła na Hotsporna wielkie zielone oczy - to była niczym istna kelpie! Gdyby z morza się wynurzyła, a nie z rzeczki, nie uwierzyłabym, że to nie prawdziwa kelpie.
- A widziała panna Falka kiedy prawdziwą kelpie?
- Na obrazku - dziewczyna spochmumiała nagle. - Dużo by o tym gadać. Chodźcie do środka. Giselher czeka.
* * *
Przy oknie, dającym nieco światła, stał stół. Na stole półleżała Mistle, wsparta na łokciach, od pasa w dół goła, nie mająca na sobie nic prócz czarnych pończoch. Między jej nieskromnie rozkraczonymi nogami klęczał chudy i długowłosy osobnik w burym chałacie. Nie mógł być to nikt inny jak mistrz Almavera, kunsztownik tatuażu, albowiem właśnie zajęty był wykłuwaniem na udzie Mistle kolorowego obrazka.
- Chodź bliżej, Hotsporn - zaprosił Giselher, odsuwając zydel od dalszego stołu, za którym siedział z Iskrą, Kayleighem i Reefem. Dwaj ostatni, jak Asse, też odziani byli w czarną cielęcą skórę usianą klamerkami, ćwiekami, łańcuszkami i innymi wymyślnymi ozdobami ze srebra. Jakiś rzemieślnik musiał na nich potężnie zarobić, pomyślał Hotsporn. Szczury, gdy napadła ich zachcianka wystroić się, płaciły krawcom, szewcom i rymarzom iście po królewsku. Jasna rzecz, nigdy też nie były od tego, by po prostu zedrzeć z napadniętej osoby odzież lub biżuterię, która wpadła im w oko.
- Znalazłeś, jak widzę, naszą wiadomość w ruinach starej stacji? - przeciągnął się Giselher. - Ha, co gadam, inaczej przecie nie byłoby cię tu. Szybko nawet zjechałeś, przyznać muszę.
- Bo klacz śliczna - wtrąciła Falka. - Założę się, że i rącza!
- Ja waszą wiadomość znalazłem - Hotsporn nie spuszczał oka z Giselhera. - A co z moją? Dotarła do ciebie?
- Dotarła... - zająknął się herszt Szczurów. - Ale... No, krótko mówiąc... Nie było wtedy czasu. A potem żeśmy się popili i mus był się trochę wywczasować. A później inna nam droga wypadła...
Cholerni gówniarze, pomyślał Hotsporn.
- Krótko mówiąc, nie wykonałeś polecenia?
- Ano nie. Wybacz, Hotsporn. Nie było jak... Ale następnym razem, ho, ho! Niezawodnie!
- Niezawodnie! - potwierdził z emfazą Kayleigh, choć nikt nie prosił go, by potwierdzał.
Cholerni, nieodpowiedzialni gówniarze. Popili się. A później inna droga im wypadła. Do krawców po frymuśne ciuszki, ani chybi.
- Napijesz się?
- Dziękuję, nie.
- A może tego skosztujesz? - Giselher wskazał stojące wśród gąsiorków i kubków ozdobne puzdereczko z laki. Hotsporn już wiedział, czemu w oczach Szczurów jarzył się tak dziwny blask, czemu ich ruchy były tak nerwowe i szybkie.
- Pierwszorzędny proch - zapewnił Giselher. - Nie weźmiesz szczypty?
- Dziękuję, nie. - Hotsporn wymownie spojrzał na plamę krwi i niknący w komorze ślad na trocinach, wyraźnie wskazujący, którędy i dokąd powleczono trupa. Giselher zauważył spojrzenie.
- Jeden pachoł zucha tu chciał odgrywać - parsknął. - Aż go Iskra skarcić musiała.
Iskra zaśmiała się gardłowo. Od razu było widać, że jest mocno podniecona narkotykiem.
- Tak go skarciłam, że się krwią zachłysnął - pochwaliła się. - A wtedy inni z miejsca spokornieli. To się nazywa terror!
Była jak zwykle obwieszona klejnotami, diamentowy kolczyk miała nawet w skrzydełku nosa. Nie nosiła skóry, lecz wiśniowy kaftanik z brokatowym wzorkiem, już na tyle słynny, by być ostatnim krzykiem mody wśród złotej młodzieży z Thurn. Podobnie jak jedwabna chusta, którą owijał głowę Giselher. Hotsporn słyszał już nawet o dziewczynach, które strzygły się „na Mistle”.
- To się nazywa terror - powtórzył w zamyśleniu, wciąż patrząc na krwawy zaciek na podłodze. - A gospodarz stacji? Jego żona? Syn?
- Nie, nie - skrzywił się Giselher. - Sądzisz, żeśmy wszystkich zarąbali? Gdzie tam. W spiżarni ich chwilowo zawarliśmy. Teraz stacja, jak widzisz, nasza.
Kayleigh głośno przepłukał usta winem, wypluł na podłogę. Maleńką łyżeczką nabrał ze szkatułki odrobinę fisstechu, pieczołowicie nasypał na pośliniony opuszek palca wskazującego i wtarł sobie narkotyk w dziąsło. Podał puzdereczko Falce, która powtórzyła rytuał i przekazała fisstech Reefowi. Nilfgaardczyk odmówił, zajęty przeglądaniem katalogu kolorowych tatuaży, oddał pudełko Iskrze. Elfka przekazała je Giselherowi, nie zażywając.
- Terror! - warknęła, mrużąc błyszczące oczy i pociągając nosem. - Stację mamy pod terrorem! Cesarz Emhyr trzyma tak cały świat, my jeno tę budę. Ale zasada ta sama!
- Auuuuu, psiakrew! - wrzasnęła ze stołu Mistle. - Uważaj, w co żgasz! Zrób mi tak raz jeszcze, to ja ciebie żgnę! Tak, że na wylot przejdzie!
Szczury - oprócz Falki i Giselhera - ryknęły śmiechem.
- Chce się być piękną, trzeba cierpieć! - zawołała Iskra.
- Kłuj ją, mistrzu, kłuj - dodał Kayleigh. - Ona między nogami zahartowana!
Falka zaklęła paskudnie i rzuciła w niego kubkiem. Kayleigh uchylił się, Szczury znowu zaryczały śmiechem.
- Tak tedy - Hotsporn zdecydował się położyć kres wesołości - stację trzymacie pod terrorem. A po co? Pomijając satysfakcję, jaka z terroryzowania wypływa?
- My tutaj - odrzekł Giselher, wcierając sobie fisstech w dziąsło - na czatach leżymy. Gdy kto tu stanie, by konie zmienić albo wypocząć, to się go obedrze. Tu wygodniej, niźli gdzie na rozstaju albo w chaszczach przy gościńcu. Atoli, jak to Iskra dopiero co powiedziała, zasada ta sama.