Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Była zardzewiała. Kiedyś mogła się otwierać — w kamieniach pozostała sugestia przeżartych rdzą zawiasów. Urn zajrzał między pręty. Z tyłu, w mroku, biegły jakieś rury.
- Eureka - powiedział.
- Znaczy, chcesz się wykąpać? - spytał Fergmen.
- Pilnuj tutaj.
Urn odczepił od pasa krótki łom i wsunął go między kratę a mur. Dajcie mi kawał dobrej stali i ścianę, żeby oprzeć... o nią... stopę... - krata pochyliła się ze zgrzytem, a potem wyskoczyła z głuchym brzękiem - a zdołam zmienić świat.
Wszedł do długiego, ciemnego pomieszczenia i gwizdnął z podziwem.
Nikt tego nie konserwował od... od tak dawna, ile trzeba, żeby zawiasy zmieniły się w bryły pokruszonej rdzy... a to wciąż działa?
Obejrzał ołowiane i żelazne wiadra, większe niż on sam, i rury, w których mógłby się zmieścić człowiek.
To był oddech Boga.
Prawdopodobnie ostatni człowiek, który wiedział, jak to działa, już wiele lat temu został zamęczony na śmierć. Albo nawet zaraz po zbudowaniu tego systemu. Zabicie twórcy było tradycyjną metodą ochrony patentowej.
Tu tkwiły dźwignie, a tam, zawieszone nad otworami w skalnym podłożu, wisiały dwa zestawy obciążników. Prawdopodobnie wystarczy kilkaset garnców wody, żeby wytrącić system ze stanu równowagi - w tę lub w tamtą stronę. Oczywiście, wodę trzeba jakoś wpompować na górę...
- Sierżancie?
Fergmen zajrzał przez drzwi. Wyglądał na zdenerwowanego, niczym ateista podczas burzy z piorunami.
-Co?
Urn wskazał ręką.
- Tam jest taki wał przebijający ścianę. Widzicie? Pod przekładnią.
- Pod czym?
- Tymi wielkimi zębatymi kołami.
- A tak. Widzę.
- Dokąd prowadzi?
- Nie wiem. Ale za ścianą są Kieraty Poprawy.
Aha...
Oddech Boga okazał się w końcu potem ludzi. Didactylos doceniłby żart, pomyślał Urn.
Uświadomił sobie, że przez cały czas rozbrzmiewa tu jakiś dźwięk, który dopiero teraz zdołał się przebić przez jego koncentrację. Słabe, metaliczne, niewyraźne - ale z pewnością były to głosy. Z rur.
Sierżant, sądząc po wyrazie jego twarzy, także je usłyszał.
Urn przyłożył ucho do metalu. W żaden sposób nie mógł rozróżnić słów, ale rozpoznał ogólny religijny rytm.
- To tylko w Świątyni odprawia się nabożeństwo - oświadczył. - Głosy powodują rezonans wrót i dźwięk dociera tu rurami. Fergmen nie wydawał się uspokojony.
- Żadni bogowie nie mają z tym nic wspólnego - przetłumaczył Urn.
Raz jeszcze przyjrzał się rurom.
- Prosta zasada - mruknął, bardziej do siebie niż do Fergmena. - Woda przelewa się do zbiorników w ciężarach i narusza równowagę. Jeden zestaw obciążników zsuwa się w dół, drugi idzie \v gorę w tym szybie w murze. Cięż/ar wrót jest nieistotny. A kiedy najniższy ciężar opada, te zbiorniki tutaj przechylają się i wylewają wodę. Prawdopodobnie działa to bardzo płynnie. Doskonała równowaga w obu położeniach. Nieźle pomyślane, trzeba przyznać. Dostrzegł minę sierżanta.
- Woda wlewa się i wylewa, a wrota się otwierają - przetłumaczył. — Czyli musimy tylko zaczekać na... mówili, że jaki będzie sygnał?
- Zagrają na trąbce, kiedy tylko znajdą się za główną bramą -odparł Fergmen, zadowolony, że może się na coś przydać.
- Właśnie. - Urn zmierzył wzrokiem ciężary i zbiorniki. Mosiężne rury łuszczyły się od korozji. - Ale może lepiej sprawdzić, czy na pewno wiemy, co robimy - dodał. - Trzeba chyba paru minut, zanim wrota się ruszą.
Sięgnął pod tunikę i wyjął coś, co Fergmenowi wydało się bardzo podobne do narzędzia tortur. Jakoś pewnie odbiło się to na jego twarzy, gdyż Urn wyjaśnił bardzo powoli i łagodnie:
- To klucz na-staw-ny.
- Tak?
- Do odkręcania śrub. Fergmen żałośnie kiwnął głową.
- Tak? - powtórzył.
- A to butelka oleju penetrującego.
- To dobrze.
- Podsadź mnie, co? Trzeba chwilę popracować, zanim odczepimy złącze z zaworem, więc możemy zacząć już teraz.
Urn sięgnął do starożytnego mechanizmu. Na górze trwała ceremonia.
***
Rękę Sobie Odrąbuję Dhblah całym sercem popierał nowych proroków. Popierałby nawet koniec świata, gdyby mógł uzyskać koncesję na sprzedaż religijnych statuetek, przecenionych ikon, zjełczałych słodyczy, fermentujących daktyli i gnijących oliwek na patyku.
Później stało się to treścią jego przymierza. Nigdy nie powstała Księga Proroka Bruthy, ale przedsiębiorczy skryba w okresie, nazywanym w przyszłości Renowacją, zebrał sporo notatek. Oto co miał do powiedzenia Dhblah:
I. Stałem zaraz obok posągu Ossory'ego, znaczy, kiedy zauważyłem Bruthę. Wszyscy trzymali się od niego z daleka, bo przecież został biskupem, a różne rzeczy robią z człowiekiem, jeśli potrąci biskupa.
II. Powiedziałem: Witam, wasza wysokość, i zaproponowałem mu jogurt prawie darmo.
III. Odpowiedział: nie.
IV. Powiedziałem, że jest zdrowy, że to żywy jogurt.
V. On na to, że owszem, widzi.
VI. Patrzył na wrota. Była mniej więcej pora trzeciego gongu, więc wszyscyśmy wiedzieli, że mamy jeszcze parę godzin czekania. On wydawał się trochę nieswój, a przecież nawet nie jadł tego jogurtu, który, przyznaję, był trochę pobudzony, jak to w upale. Znaczy, musiałem tłuc go łyżką, żeby nie wyłaził z... No dobrze. Tłumaczyłem tylko, jak to było z jogurtem. Dobrze! Przecież warto chyba dodać trochę koloru do opowieści, prawda? Ludzie lubią kolory. Ten był zielony.
VII. Stał tak i patrzył. Więc mówię: Jakiś problem, wasza wielebność? Na co on odrzekł: Nie słyszę go. Pytam: Co to za on, o którym mowa? A on: Gdyby był tutaj, zesłałby mi znak.