Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Barles doskonale wiedział: fakt, że serbski artylerzysta, na przykład, wystrzeli z moździe­rza nabój PPK-S1A, a nie PPK-SSB i trafi w kolejkę po chleb w...Ingtar, lord Ingtar z Dynastii Shinowa (IHNG-tahr, shih­NOH-wah): Wojownik rodem z Shienaru, poznany w Fal Dara...— On tam jest, łap go! — krzyknął Wilhelm i rzuci­liśmy się w tamtą stronę, mój mistrz szybciej, ja wolniej, gdyż niosłem kaganek...Dobbs i Joe Głodomór nie wchodzili w grę, podobnie jak Orr, który znowu majstrował przy zaworze do piecyka, kiedy zgnę­biony Yossarian przykuśtykał do...Potem każdy po kolei zaglądał do środka, rozchy­lał płaszcze i — cóż, wszyscy, łącznie z Łucją, mogli sobie obejrzeć najzwyklejszą w świecie...Nikt z jego nowych znajomych nie wiedział nic o zabiera­nych z ulicy i dobrze opłacanych dziewczynach, którym na Croom's Hill kazał stać nago w ogrodzie, aż...- Na litość Boga, niech mi pan nie mówi o piosen­kach, cały dzień żyję wśród muzycznych kłótni!Ale profesor zaczął już mówić, z jego ust słowa...Czy duchy, które walczyły ze sobą za życia, uważają się jeszcze po śmierci za nieprzyjaciół i czy są jeszcze przeciwko sobie nawzajem za­wzięte, jak za...Gdyby wciąż była wolna, mogłaby chcieć poślubić go z obowiąz­ku, bądź co bądź miała ojca pułkownika...Minęli kilka dość dużych zajazdów i innych budynków, które mogłyby posłużyć im za kwatery, po czym dojechali do przeciw­ległego krańca miasta...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Była zardzewiała. Kiedyś mogła się otwierać — w ka­mieniach pozostała sugestia przeżartych rdzą zawiasów. Urn zajrzał między pręty. Z tyłu, w mroku, biegły jakieś rury.
- Eureka - powiedział.
- Znaczy, chcesz się wykąpać? - spytał Fergmen.
- Pilnuj tutaj.
Urn odczepił od pasa krótki łom i wsunął go między kratę a mur. Dajcie mi kawał dobrej stali i ścianę, żeby oprzeć... o nią... stopę... - krata pochyliła się ze zgrzytem, a potem wyskoczyła z głu­chym brzękiem - a zdołam zmienić świat.
Wszedł do długiego, ciemnego pomieszczenia i gwizdnął z po­dziwem.
Nikt tego nie konserwował od... od tak dawna, ile trzeba, żeby zawiasy zmieniły się w bryły pokruszonej rdzy... a to wciąż działa?
Obejrzał ołowiane i żelazne wiadra, większe niż on sam, i rury, w których mógłby się zmieścić człowiek.
To był oddech Boga.
Prawdopodobnie ostatni człowiek, który wiedział, jak to działa, już wiele lat temu został zamęczony na śmierć. Albo nawet zaraz po zbudowaniu tego systemu. Zabicie twórcy było tradycyjną metodą ochrony patentowej.
Tu tkwiły dźwignie, a tam, zawieszone nad otworami w skalnym podłożu, wisiały dwa zestawy obciążników. Prawdopodobnie wystar­czy kilkaset garnców wody, żeby wytrącić system ze stanu równowa­gi - w tę lub w tamtą stronę. Oczywiście, wodę trzeba jakoś wpom­pować na górę...
- Sierżancie?
Fergmen zajrzał przez drzwi. Wyglądał na zdenerwowanego, niczym ateista podczas burzy z piorunami.
-Co?
Urn wskazał ręką.
- Tam jest taki wał przebijający ścianę. Widzicie? Pod prze­kładnią.
- Pod czym?
- Tymi wielkimi zębatymi kołami.
- A tak. Widzę.
- Dokąd prowadzi?
- Nie wiem. Ale za ścianą są Kieraty Poprawy.
Aha...
Oddech Boga okazał się w końcu potem ludzi. Didactylos do­ceniłby żart, pomyślał Urn.
Uświadomił sobie, że przez cały czas rozbrzmiewa tu jakiś dźwięk, który dopiero teraz zdołał się przebić przez jego koncentrację. Słabe, metaliczne, niewyraźne - ale z pewnością były to głosy. Z rur.
Sierżant, sądząc po wyrazie jego twarzy, także je usłyszał.
Urn przyłożył ucho do metalu. W żaden sposób nie mógł roz­różnić słów, ale rozpoznał ogólny religijny rytm.
- To tylko w Świątyni odprawia się nabożeństwo - oświadczył. - Głosy powodują rezonans wrót i dźwięk dociera tu rurami. Fergmen nie wydawał się uspokojony.
- Żadni bogowie nie mają z tym nic wspólnego - przetłuma­czył Urn.
Raz jeszcze przyjrzał się rurom.
- Prosta zasada - mruknął, bardziej do siebie niż do Fergmena. - Woda przelewa się do zbiorników w ciężarach i narusza rów­nowagę. Jeden zestaw obciążników zsuwa się w dół, drugi idzie \v go­rę w tym szybie w murze. Cięż/ar wrót jest nieistotny. A kiedy najniższy ciężar opada, te zbiorniki tutaj przechylają się i wylewają wodę. Prawdopodobnie działa to bardzo płynnie. Doskonała równo­waga w obu położeniach. Nieźle pomyślane, trzeba przyznać. Dostrzegł minę sierżanta.
- Woda wlewa się i wylewa, a wrota się otwierają - przetłumaczył. — Czyli musimy tylko zaczekać na... mówili, że jaki będzie sygnał?
- Zagrają na trąbce, kiedy tylko znajdą się za główną bramą -odparł Fergmen, zadowolony, że może się na coś przydać.
- Właśnie. - Urn zmierzył wzrokiem ciężary i zbiorniki. Mo­siężne rury łuszczyły się od korozji. - Ale może lepiej sprawdzić, czy na pewno wiemy, co robimy - dodał. - Trzeba chyba paru mi­nut, zanim wrota się ruszą.
Sięgnął pod tunikę i wyjął coś, co Fergmenowi wydało się bar­dzo podobne do narzędzia tortur. Jakoś pewnie odbiło się to na je­go twarzy, gdyż Urn wyjaśnił bardzo powoli i łagodnie:
- To klucz na-staw-ny.
- Tak?
- Do odkręcania śrub. Fergmen żałośnie kiwnął głową.
- Tak? - powtórzył.
- A to butelka oleju penetrującego.
- To dobrze.
- Podsadź mnie, co? Trzeba chwilę popracować, zanim odcze­pimy złącze z zaworem, więc możemy zacząć już teraz.
Urn sięgnął do starożytnego mechanizmu. Na górze trwała ce­remonia.
 
***
Rękę Sobie Odrąbuję Dhblah całym sercem popierał no­wych proroków. Popierałby nawet koniec świata, gdyby mógł uzyskać koncesję na sprzedaż religijnych statuetek, przecenionych ikon, zjełczałych słodyczy, fermentujących daktyli i gnijących oliwek na patyku.
Później stało się to treścią jego przymierza. Nigdy nie powsta­ła Księga Proroka Bruthy, ale przedsiębiorczy skryba w okresie, na­zywanym w przyszłości Renowacją, zebrał sporo notatek. Oto co miał do powiedzenia Dhblah:
I. Stałem zaraz obok posągu Ossory'ego, znaczy, kiedy zauwa­żyłem Bruthę. Wszyscy trzymali się od niego z daleka, bo przecież został biskupem, a różne rzeczy robią z człowiekiem, jeśli potrąci biskupa.
II. Powiedziałem: Witam, wasza wysokość, i zaproponowałem mu jogurt prawie darmo.
III. Odpowiedział: nie.
IV. Powiedziałem, że jest zdrowy, że to żywy jogurt.
V. On na to, że owszem, widzi.
VI. Patrzył na wrota. Była mniej więcej pora trzeciego gongu, więc wszyscyśmy wiedzieli, że mamy jeszcze parę godzin czekania. On wydawał się trochę nieswój, a przecież nawet nie jadł tego jo­gurtu, który, przyznaję, był trochę pobudzony, jak to w upale. Zna­czy, musiałem tłuc go łyżką, żeby nie wyłaził z... No dobrze. Tłuma­czyłem tylko, jak to było z jogurtem. Dobrze! Przecież warto chyba dodać trochę koloru do opowieści, prawda? Ludzie lubią kolory. Ten był zielony.
VII. Stał tak i patrzył. Więc mówię: Jakiś problem, wasza wielebność? Na co on odrzekł: Nie słyszę go. Pytam: Co to za on, o któ­rym mowa? A on: Gdyby był tutaj, zesłałby mi znak.