Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Demon wił się na podłodze, lecz Asmodeusz przestał zwracać na niego uwagę. Złapał za ramiona służącą i potrząsnął. Wrzała w nim wściekłość.
– Gdzie ona jest? – spytał ostro.
Migdałowe oczy dżinnii pociemniały z lęku.
– Nie wiem, panie, nie wiem... – mamrotała przerażona.
– Gdzie jest?! – warknął Asmodeusz, wpijając palce w ramiona służącej.
– Och, błagam, błagam... nie wiem! Może... nie wiem... w sypialni...
– Mojej?! – ryknął wściekle pan domu.
Zaridja skinęła głową, łykając łzy. Asmodeusz rozluźnił uścisk i popędził na górę. Stanął jak wryty na podeście schodów, skąd roztaczał się widok na salon. Skala katastrofy przewyższała tu znacznie rozmiar zniszczeń, które dostrzegł w korytarzu. Pijany tłum demolował właśnie salon. Nie ocalał ani jeden antyk, nie ostał się żaden mebel, żaden obraz czy rzeźba. Wszędzie walały się potłuczone marmurowe torsy, połamane nogi i oparcia foteli, kłaki z rozprutych kanap, skorupy zdeptanej ceramiki, pozrywane zasłony. Śmierdziało krwią, rzygowinami i alkoholem. Banda pijanych, półnagich demonów barłożyła się na podłodze, gziła, macała. Ryczano sprośne pieśni, ktoś taplał się w prostokątnym, wykładanym mozaiką basenie, pośród pływających do góry brzuchami egzotycznych ryb, przypominających teraz trupy sylwestrowych baloników. Odłamki potłuczonych kryształowych luster wyglądały jak łzy. Nierządnica Babilońska, w rozchełstanej purpurowej sukni, karmiła Siedmiogłową Bestię oliwkami ponabijanymi na długie, ostre paznokcie. Chichotała.
Asmodeusz trzasnął pięścią w poręcz schodów i wielkimi susami pognał na górę. W progu sypialni potknął się o chrapiącego dżinna, którego obudził kopniakami i spuścił ze schodów. Gwałtownym ruchem otworzył drzwi i wpadł do środka. Oczywiście, była tam. Leżała w jego łóżku, pozwalając jakiemuś Głębianinowi obśliniać sobie stopy. Na widok przybyłego uniosła senne powieki, rozciągnęła w uśmiechu kąciki warg. Przefarbowała włosy, złote sploty rozsypywały się po poduszce, ale Asmodeuszowi i tak przypominały kłębowisko glist.
– Aaach, to ty. – Przeciągnęła się. Miała niski, słodki głos, zniewalający niczym gruchanie synogarlicy, lecz przez lata doprowadziła do tego, że Asmodeusz reagował na jej świergot atakami nerwicy.
– Wynoś się – wysyczał. – Natychmiast precz!
Czarne oczy, ocienione firaną rzęs, zaświeciły jak płonące węgle.
– Nie bądź nieuprzejmy. – Cudowny, słodki głos wydał się Asmodeuszowi mdlący jak nadmiar miodu. Udusiłby demonicę, skręcił jej kark, a ciało cisnął psom, ale nie mógł. Nie potrafił.
Perłowe odblaski pełgały po aksamicie skóry, złoto włosów lśniło. Źrenice Lilith, bezczelne i okrutne, wpatrywały się prosto w fiołkowe oczy Asmodeusza.
– Pani – wybełkotał skulony na łóżku Głębianin. – Czy mam wydrzeć duszę z tego suczego pomiotu, który śmiał cię obrazić?
– To ja ci powydzieram to i owo, jeśli się nie zamkniesz – warknął pobladły Asmodeusz. – Chociaż ten „suczy pomiot” był całkiem trafny.
Lilith zaśmiała się i machnęła lekceważąco ręką.
– Zostaw, Marax. On jest taki zabawny. Uwielbiam go.
Asmodeusz bezwiednie zaciskał pięści. Zaczął mówić cichym, łamiącym się z wściekłości głosem.
– Po co to robisz? Dlaczego nachodzisz mój dom? Wynoś się, odejdź. Ja ci dałem spokój. Dlaczego, do kurwy nędzy? Wytłumacz, dlaczego?
Okrutne oczy Lilith zwęziły się.
– Chciałam ci zrobić niespodziankę. I tyle. Usta Asmodeusza wykrzywił gorzki grymas.
– No i zrobiłaś. To prawda. A teraz wynocha! Zabieraj z sobą tę bandę i precz!
Demonica zaprezentowała w uśmiechu drobne, ostre zęby.