Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Bezbarwny lakier i przeszkoda w prowadnicy. Boże jedyny, ciotka stłukła buteleczkę akurat tam i pod grozą śmierci się do tego nie przyzna! Czyżby ją stłukła specjalnie...?
Bo jeśli przypadkiem, powinna w strasznych nerwach nalegać na zreperowanie natychmiastowe, przysłanie człowieka jeszcze dziś, choćby za podwójną cenę, tymczasem wręcz radośnie przyjęła termin jutrzejszy. Wuja szlag trafi, jeśli nie wjedzie samochodem do środka. Zaraz. A garaż? Czy wrota garażowe są w porządku...?
Nie mając pojęcia, po co jej te rozważania, chcąc pozbyć się po prostu głupiego niepokoju i przeszkody w nauce, Justynka zeszła na dół.
Ciotka siedziała w salonie, niewidzącym wzrokien i wpatrzona w ogród za oknem. Justynka doskonale wiedziała, gdzie leży zapasowy, przez nią używany pilot, znalazła go w sypialni na komódce, udała się do garażu i prztyknęła.
Rezultatu nie było najmniejszego, pilot nie działał.
Justynka poczuła się zaintrygowana bardziej. O własnym guziczku, rzecz jasna, nie miała najmniejszego pojęcia. Odłożyła przyrząd na miejsce, wróciła do salonu i zauważyła, że Pucuś znów coś depcze na swojej poduszce za kominkiem. Znała, jak wszyscy, niezwykłe upodobanie kota do papieru, to przez nie pilnowała starannie zamykania drzwi własnego pokoju, bo chociaż Pucuś zazwyczaj wybierał sobie zabawki z gabinetu Karola, bywało jednak, że znalazł coś atrakcyjnego gdzie indziej. Wolała nie ryzykować, Podeszła teraz i wyjęła mu spod pazurów ugniecione strzępy.
Okazało się, że jest ich dość dużo. Pucuś perfidnie część starszych schował w głębi poduszki, pod nadprutym pokrowcem, gdzie nie sięgnął odkurzacz Helenki, nowsze udeptywał rzetelnie, upajając się odgłosem pękającego papieru. Nie protestował jednak, oddał swoje skarby i nawet połasił się trochę wokół nóg Justynki, która z uwagą obejrzała zdobycz.
Wydruk komputerowy, to wuja, jakieś obliczenia i zestawienia, powinny chyba wrócić na biurko w gabinecie, żeby wuj wiedział, gdzie i dlaczego mu zginęły, i wydrukował sobie na nowo. Nędzny szczątek gazety w zupełnym proszku, dało się z niego coś odczytać, o Boże, to zaznaczone ogłoszenie, wydarte z Gazety Wyborczej, niewątpliwie Pucuś ukradł je ciotce, już do niczego, zbyt poszarpane. Czysta, silnie zmaltretowana kartka, z widocznym jeszcze na środku, byle jak zapisanym numerem telefonu, z całą pewnością komórki...
Ni z tego, ni z owego Justynka postanowiła nagle sprawdzić, co to za numer. W pamięci błysnęła jej scena, kiedy Malwina rozpaczała przed kominkiem, że coś zgubiła. No pewnie, zgubiła swoje ogłoszenie, nie zgubiła, tylko ukradł jej kot, ale kto wie czy nie wchodziła w grę także ta kartka? Numer może wyjaśnić, o co tu chodzi, co wstąpiło w ciotkę, jakie są przyczyny jej dziwactw i Justynka będzie mogła odczepić się od tematu. A w każdym razie coś zrozumieć.
Justynka lubiła rozumieć. Nie wtrącać się, broń Boże, wtrącanie nie wchodziło w rachubę, nie gadać, nie plotkować, zachować dla siebie, ale rozumieć porządnie i rzetelnie. Nie cierpiała niewiedzy i nie trawiła niepewności, męczyły ją i denerwowały.
Zrobiła porządek z łupem kota, dała mu nową, czystą kartkę, żeby na razie nie kradł niczego więcej, i zawahała się. Wrócić do siebie po cichutku czy wyrwać ciotkę z zamyślenia? Miała złe przeczucia, Helenka gdzieś znikła, mogła wrócić dopiero jutro, z całą pewnością natomiast wuj przyjedzie na krokieciki i atmosfera na nowo zgęstnieje, bo ciotka jest nieobecna duchem. W dodatku brama...
Pobrzęczala w kuchni szklankami, szczęknęła czajnikiem, z trzaskiem otworzyła i zamknęła zewnętrzne drzwi. Bez skutku. Postąpiła kilka kroków ku Malwinie, usiłując tupać, co na miękkiej wykładzinie byki nieosiągalne.
- Ciociu, może cioci zrobić herbaty? - spytała głosem na granicy krzyku.
- Nie - odparła Malwina bez namysłu, nie od wracając wzroku od okna - ale daj mi wina. Czerwone tam stoi, otwarte. Nie wiesz, czy ten Muminek jest w domu?
Justynka poczuła się lekko ogłuszona.
- Nie mam pojęcia. Zaraz...
- To sprawdź. Zobacz, czy jego samochód stoi. Jak nie przed domem, to na parkingu.
Posłusznie wyszedłszy na zewnątrz i rozejrzawszy się dookoła, Justynka wróciła do salonu z otwartą butelką wina i kieliszkiem. Postawiła to na stoliczku obok Malwiny.
- Nie stoi, więc go chyba nie ma.
- A Muminkowa?
- Powinna być, bo okno otwarte.