Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.— Możemy też zapytać starego Morewa, czy znajdzie trochę czasu na przejrzenie swoich licznych tablic rodowodowych — podsunął Duratan...Zapytałem Lenny'ego, dlaczego wprowadzili z Cheryl takie surowe zasady, a on odparł: „Rzecz nie w tym, jakie są te zasady, lecz w tym, że w ogóle są”...— Co to jest morska choroba, mamo? — zapytałem...– A to znaczy? – zapytał Ethan, wbijając palce nóg w ciepło futrzanego koca...— Co o nim sądzisz, Kuriku? — zapytał Sparhawk szeptem, gdy wyglądali zza zwalonej ściany...— Gdzie są twoi panowie? — zapytał Dyvim Slorm...— Czy będziemy musieli przez to przejść? — zapytał Thad...– Jak ci na imię, pięknotko?Odpowiedziała mi niskim głosem:– Na imię mi Merit i nie jest tu w zwyczaju nazywać mnie pięknotką, jak to robią...- Uważasz, że to zabawne? - zapytał Henry, a w jego głosie zamiast wściekłości wyczuwało się raczej zdumienie...- Sądzisz, że spróbują tobie również jakoś zaszkodzić? -zapytała Bair, a Egwene żywo przytaknęła...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


Mężczyzna się uspokoił.
- Jestem Khefi. Jak się domyśliłeś, mój ojciec był Stygijczykiem i prowadził interesy z kupcami i handlarzami niewolników nad rzeką Zarkhebą. Matka, jego nałożnica, pochodziła z Kushu. Gdy raz przeganiano stado bydła na targ na południe od Zarkheby, zostałem porwany przez łowców niewolników i przez prawie dwa lata sprzedawano mnie z jednego targowiska na drugie. Wreszcie kupili mnie niscy, skośnoocy ludzie nie znanej mi rasy. Przywiedli tutaj, przez jaskinię pod stromym pasmem górskim na północy. Sprzedali mnie ojcu króla Nabo. Początkowo byłem pasterzem, ale szybko awansowałem, jestem bowiem zdolny i znam języki inne niż te używane w dolinie.
- Przybyli tu handlarze, którzy cię sprzedali - powiedział Wulfrede - a ty tłumaczysz słowa cudzoziemców. Zatem wstęp do tej doliny nie jest zakazany dla obcych, jak mówiłeś.
Khefi wzruszył ramionami.
- Żaden lud nie pragnie całkowitego odcięcia od świata. Król Nabo potrzebuje stali i ubrań, a mieszkańcy cenią sobie kolorowe szklane paciorki i pstrokaty perkal. Ale cudzoziemcom nie wolno tu zostawać dłużej, niż na czas potrzebny na wymianę towarów.
- A jak my zostaniemy potraktowani? - zapytał Ulfilo.
- To zależy od mojego pana. Tutaj jest tylko jedno prawo: król Nabo. Dzisiaj was przyjmuje. Jeżeli będzie zadowolony, może odeśle was z podarkami. Jeżeli nie... - wzruszył ramionami - prawdopodobnie zabije.
XIII
KRÓL PRZEKLĘTEGO JEZIORA
 
Udało im się zasnąć, chociaż było dopiero popołudnie. Przebudził ich dźwięk bębnów. Służące przyniosły dzbany z wodą i szaty uszyte z materiału dostarczanego przez kupców. Wszyscy oprócz Conana zrzucili łachmany, w które przemieniło się ich podróżne odzienie, i założyli barwne stroje, nie zapominając o przypasaniu broni.
- Jak na razie jesteśmy traktowani z należnym szacunkiem - rzekł z nadzieją Springald.
- W każdej chwili może to ulec zmianie - ostrzegł Ulfilo. - Władcy zawsze są kapryśni.
- Te kobiety nie zaliczają się do szpetnych - zauważył marynarz o twarzy przeciętej blizną. - Jak myślicie, co mieści się w granicach królewskiej gościnności?
- Trzymaj łapy z daleka od kobiet - warknął surowo Ulfilo. - Jeszcze za mało wiemy. Mógłby to uznać za śmiertelną obrazę. Zaczekaj, dopóki wyraźnie nie da do zrozumienia, że możesz sobie z nimi swobodnie poczynać.
- Trudno o coś takiego pytać. A od dawna obywamy się bez kobiecych wdzięków.
Jego słowa poparł zgodny pomruk pozostałych majtków.
- Ten król kazał ściąć głowę za kichnięcie w swojej obecności - przypomniał Conan z krzywym uśmiechem. - Jak myślicie, co obetnie za swawolenie z jego poddankami?
Marynarze szybko spoważnieli i zostawili jego uwagę bez komentarzy.
Kiedy zachodzące słońce zabarwiło wody jeziora złowieszczą purpurą, do komnaty wszedł Khefi.
- Król wydaje ucztę na waszą cześć. Bądźcie uprzejmi podążyć za mną.
Ulfilo zwrócił się do Springalda.
- Weź sakwę z prezentami. Mamy parę drobiazgów, których nawet król nie uzna za niestosowne. - Do innych powiedział: - Życzę sobie, żeby wszyscy zachowywali się przyzwoicie. Nie po to przedsięwzięliśmy tak długą podróż i narażaliśmy się na tyle niebezpieczeństw, by nasze kości zostały w tej obcej ziemi albo by wrócić do domu z pustymi rękoma.
- Pod tym względem w pełni się z tobą zgadzam - zapewnił gorąco Wulfrede.
- Mam nadzieję, że na ucztach nie podają dań rybnych - powiedziała Malia.
- Jedz, co ci dadzą, i to z uśmiechem - poradził Conan. - Istnieją rzeczy dużo gorsze od jedzenia odrażających ryb.
Wyszli z wieży na podest i zasiedli na wskazanych poduszkach ze skóry zebry. Za ich plecami stanęli służący, chłodząc ich usłużnie wachlarzami. Poprzebierani tancerze wirowali w takt muzyki bębnów i fletów. Mężczyźni w maskach demonów harcowali na szczudłach, uderzając jeden drugiego nadmuchanymi pęcherzami, a między nimi przewijały się prawie nagie kobiety, których ciała lśniły natarte oliwą. Dzieci klaskały w ręce i śpiewały do wtóru dziwnie urywaną pieśń.
Taniec i śpiew osiągnęły apogeum, gdy z wieży w towarzystwie orszaku wyłonił się król. Za nim podążała odrażająca Aghla.
- Kim jest ta wstrętna stara małpa? - zapytał Wulfrede.
- Uważaj, co mówisz - przestrzegł Khefi. - Ona potrafi czytać w sercach ludzi, nawet gdy nie rozumie ich języków. Jest członkiem królewskiej rodziny, być może praprababką króla. Podobno ma ponad dwieście lat i przedłuża życie z pomocą niewyobrażalnych obrzędów. Broni Nabo przed czarnoksięskimi spiskami. Każdy, kto wzbudza jej podejrzenia, umiera okropną śmiercią.
- W takim razie wszyscy tutaj muszą być zagrożeni - powiedział Conan - bo chyba nikt nie myśli pochlebnie o tej pokrace.
Król usadowił się na swojej poduszce, z Aghlą u boku. Na jego znak cudzoziemcom podano tykwy z pienistym piwem. Wulfrede pociągnął długi łyk i z uznaniem oblizał wargi.
- Nie jest to piwo z północy - oświadczył tonem znawcy - ale da się wypić. Może ci ludzie nie są wcale takimi dzikusami, na jakich wyglądają.
Postawiono przed nimi misy z owocami, mięsiwem i płaskimi plackami. Podróżnicy rzucili się łapczywie na jedzenie. Z ulgą zauważyli, że nie podano ryby. Między jednym daniem a drugim Ulfilo ceremonialnie podarował królowi Nabo piękny naszyjnik ze srebrnych, emaliowanych płytek i sztylet z rękojeścią rzeźbioną w krysztale. Król zdawał się zadowolony, ale Aghla przypatrywała się im lśniącymi, czarnymi ślepkami, rozdziawiając bezzębne usta w złośliwym uśmiechu.
- Spojrzenie tej małpy odbiera mi apetyt - burknął Wulfrede.
- Wydaje mi się, że i tak oddajesz potrawom należną sprawiedliwość - zauważyła Malia.
Van oderwał udziec gazeli.
- Miałbym obrazić gospodarza? Poza tym, kto wie, kiedy znów będziemy jedli? Trzeba się opchać, gdy jest okazja. - Wprowadzając słowa w czyn, zatopił zęby w aromatycznym mięsie.