Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Wyczuła bliżej nieokreślone podobieństwo — uczucie wcze­śniejszej znajomości - kiedy nawiązany został kontakt i prze­szył ją dreszcz grozy...oraz trzy aksamitne woreczki — jeden z suszonymi liśćmi laurowymi, drugi z kłującymi igłami cedrowymi oraz trzeci pełen ciężkiej soli...Tego samego wieczora wędrowny rękopis Szaleństwa Almayera został wypakowany i położony bez ostentacji na biurku w moim pokoju, w gościnnym pokoju, który —...Potem każdy po kolei zaglądał do środka, rozchy­lał płaszcze i — cóż, wszyscy, łącznie z Łucją, mogli sobie obejrzeć najzwyklejszą w świecie...Kiedy T’lion wrócił, przytrzymał Tai żeby mogła oprzeć dłonie na boku Golantha, unikając śladów po pazurach na prawej łopatce, które — gdyby były...— I ja, proszę pana, i moja żona mamy takie same odczucia, ale, mówiąc szczerze, byliśmy oboje bardzo przywiązani do sir Karola, a jego śmierć była dla nas...piknikiem nad Bugiem, który doprawdy nie miał nic wspólnego ani z dekoratorstwem, ani z anestezjologią — no, może o tyle miał, że za jego pomocą Idzia...— Idź więc, i to szybko! Coś mi zaczyna świtać we łbie! Pruski oficer w cywilnym ubraniu, szpieg Juareza i jeszcze dwaj inni, o których nic nie wiemy! To by był...Więc sarenka zaczęła opowiadać o sobie:— Mieszkałam sobie spokojnie w wielkim lesie z tamtej strony...„To tylko założenie, że on tam jest, tylko taka możliwość — mówił do siebie...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Oderwę pana od ponurych myśli. Widzę, że doktor Watson również jest zadowolony.
— Rzeczywiście — przyznałem ze śmiechem. Poirot odwrócił się od ciała.
— Czy jest jeszcze coś, co chciałby mi pan powiedzieć?
— Chyba nie.
— Nie wspomniał pan, że zmarły był leworęczny.
— Z pana jest prawdziwy czarodziej, panie Poirot. Skąd pan wie? Rzeczywiście, był leworęczny. To jednak nie ma nic wspólnego z jego śmiercią.
— Nic wspólnego — przyznał Poirot szybko, widząc, że Japp czuje się urażony. — To był z mojej strony maleńki żart, nic więcej. Wie pan przecież, że lubię się popisywać.
W rozmowie znów pojawiła się przyjacielska atmosfera.
Nazajutrz pojechaliśmy do doktora Sawaronowa.
— Sonia Dawiłow — mruknąłem pod nosem. — Piękne nazwisko.
Poirot spojrzał na mnie z rozpaczą.
— Wszędzie szukasz romantycznych bohaterek! Jesteś niepoprawny. Byłbym zadowolony, gdyby się okazało, że Sonia Dawiłow to nasza przyjaciółka i przeciwniczka, hrabina Wiera Rosakow.
Zachmurzyłem się na wspomnienie hrabiny.
— Ależ Poirot, nie sądzisz chyba…
— Ależ nie, nie. Żartowałem! Wbrew temu, co mówi Japp, nie myślę tylko o Wielkiej Czwórce.
Drzwi mieszkania otworzył służący o twarzy nieruchomej, jakby z drewna. Trudno było sobie wyobrazić, że mogłyby się na niej malować jakieś uczucia.
Poirot podał wizytówkę, na której Japp napisał kilka słów z prośbą o udzielenie nam pomocy. Wprowadzono nas do niskiego, długiego pokoju, którego ściany pokrywały cenne kilimy. Wszędzie pełno było różnych osobliwości. Zwróciłem uwagę na kilka pięknych ikon i wspaniały perski dywan na podłodze. Na stoliku stał samowar.
Przyjrzałem się bliżej pewnej ikonie; odniosłem wrażenie, że jest bardzo cenna. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem Poirota klęczącego na podłodze. Dywan rzeczywiście był piękny, ale nie było potrzeby przyglądać mu się z bliska.
— Czyżby był aż tak wyjątkowy?
— Co? Ach, dywan! Nie, nie chodzi mi o dywan, chociaż rzeczywiście jest piękny. Zbyt piękny, żeby wbijać w niego gwóźdź. Nie, Hastings, gwoździa już nie ma, ale została dziurka.
Odwróciłem się, słysząc za plecami jakiś szmer. Poirot poderwał się na nogi. W drzwiach stała dziewczyna. Patrzyła na nas podejrzliwie. Była niewysoka, twarz miała piękną, choć ponurą, oczy ciemnoniebieskie, włosy czarne, krótko obcięte. Mówiła głębokim, gardłowym głosem z wyraźnym, obcym akcentem.
— Obawiam się, że wuj nie będzie mógł panów przyjąć. Źle się czuje.
— Szkoda; może pani zechce mi pomóc? Panna Dawiłow, prawda?
— Tak, jestem Sonia Dawiłow. Co chciałby pan wiedzieć?
— Prowadzę dochodzenie w sprawie tej smutnej śmierci, która miała miejsce przedwczoraj. Chodzi o pana Gilmoura Wilsona. Co może mi pani o nim powiedzieć?
Oczy dziewczyny zrobiły się okrągłe ze zdumienia.
— Zmarł na atak serca, grając w szachy.
— Policja nie ma pewności, czy rzeczywiście był to atak serca.
Na twarzy dziewczyny odmalowało się przerażenie.
— A więc to prawda — zawołała. — Iwan miał rację.
— Kim jest Iwan? W jakiej sprawie miał rację?
— Iwan otworzył panom drzwi. Powiedział mi wcześniej, że jego zdaniem Gilmour Wilson nie umarł śmiercią naturalną, lecz został omyłkowo otruty.
— Omyłkowo?
— Tak; trucizna była przeznaczona dla mojego wuja. Wcześniejsza nieufność zniknęła. Teraz dziewczyna rozmawiała z nami zupełnie swobodnie.
— Dlaczego pani tak sądzi? Kto miałby pragnąć śmierci doktora Sawaronowa?
Dziewczyna pokręciła głową.
— Nie wiem. Wuj nie ma do mnie zaufania. To chyba naturalne. Widzicie panowie, my się prawie nie znamy. Widział mnie, kiedy byłam jeszcze małym dzieckiem. Potem spotkaliśmy się w Londynie. Wiem jednak, że on się czegoś boi. W Rosji istnieje wiele tajnych stowarzyszeń. Pewnego dnia usłyszałam coś, co pozwala mi sądzić, że wuj boi się jednego z nich. Niech mi pan powie — poprosiła podchodząc bliżej i zniżając głos — czy słyszał pan o stowarzyszeniu zwanym Wielką Czwórką?
Poirot podskoczył jak oparzony. Oczy miał okrągłe ze zdumienia.
— Dlaczego… Co pani wie o Wielkiej Czwórce?
— A więc taka organizacja rzeczywiście istnieje! Usłyszałam gdzieś o niej i spytałam wuja. Był tak przestraszony, jakby zobaczył ducha. Zrobił się blady jak płótno i drżał na całym ciele. Jestem pewna, że on się ich bardzo boi. To oni musieli przez pomyłkę zabić tego Amerykanina Wilsona.
— Wielka Czwórka — mruknął pod nosem Poirot. — Zawsze Wielka Czwórka! Zdumiewający zbieg okoliczności. Pani wujowi zagraża niebezpieczeństwo. Musimy go ratować. Proszę mi opowiedzieć o wszystkim, co się wydarzyło tego tragicznego dnia. Proszę pokazać szachownicę, stolik, jak siedzieli gracze… wszystko.
Dziewczyna wystawiła z kąta stolik, inkrustowany srebrem i hebanem.
— Wujek dostał go kilka tygodni temu w prezencie, z prośbą, żeby użył tego stolika podczas najbliższego meczu. Stolik stał tutaj, pośrodku pokoju.
Poirot przyglądał się stolikowi z nadmierną, moim zdaniem, uwagą. Gdybym to ja prowadził przesłuchanie, skoncentrowałbym się na zupełnie innych sprawach. Odniosłem wrażenie, że wiele z postawionych przez niego pytań nie miało żadnego sensu, podczas gdy sprawy naprawdę istotne zostały przemilczane. Pomyślałem, że nieoczekiwana wzmianka o Wielkiej Czwórce wytrąciła go z równowagi.
Poirot bardzo dokładnie obejrzał stolik, potem wielokrotnie pytał, w którym miejscu ustawiono go przed meczem, aż wreszcie poprosił o pokazanie mu figur szachowych. Sonia Dawiłow przyniosła je. Poirot brał niektóre do ręki i zerkał na nie bez większego zainteresowania.
— Bardzo ładne — mruknął pod nosem, najwyraźniej zamyślony.
Nie spytał, jakie podawano napoje ani kto był obecny tego wieczoru.