Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Wyczuła bliżej nieokreślone podobieństwo — uczucie wcze­śniejszej znajomości - kiedy nawiązany został kontakt i prze­szył ją dreszcz grozy...oraz trzy aksamitne woreczki — jeden z suszonymi liśćmi laurowymi, drugi z kłującymi igłami cedrowymi oraz trzeci pełen ciężkiej soli...Tego samego wieczora wędrowny rękopis Szaleństwa Almayera został wypakowany i położony bez ostentacji na biurku w moim pokoju, w gościnnym pokoju, który —...Potem każdy po kolei zaglądał do środka, rozchy­lał płaszcze i — cóż, wszyscy, łącznie z Łucją, mogli sobie obejrzeć najzwyklejszą w świecie...Kiedy T’lion wrócił, przytrzymał Tai żeby mogła oprzeć dłonie na boku Golantha, unikając śladów po pazurach na prawej łopatce, które — gdyby były...— I ja, proszę pana, i moja żona mamy takie same odczucia, ale, mówiąc szczerze, byliśmy oboje bardzo przywiązani do sir Karola, a jego śmierć była dla nas...piknikiem nad Bugiem, który doprawdy nie miał nic wspólnego ani z dekoratorstwem, ani z anestezjologią — no, może o tyle miał, że za jego pomocą Idzia...— Idź więc, i to szybko! Coś mi zaczyna świtać we łbie! Pruski oficer w cywilnym ubraniu, szpieg Juareza i jeszcze dwaj inni, o których nic nie wiemy! To by był...Więc sarenka zaczęła opowiadać o sobie:— Mieszkałam sobie spokojnie w wielkim lesie z tamtej strony...„To tylko założenie, że on tam jest, tylko taka możliwość — mówił do siebie...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


— Więc może ma pani jeszcze jeden, mademoiselle?
Na przykład szkarłatny?
— Nie, to nie ja.
Poirot wychylił się do przodu. Przypominał kota czyhającego na mysz.
— Kto, wobec tego? Dziewczyna szarpnęła się odrobinę w tył, przestraszona.
— Nie wiem. O co panu chodzi?
— Pani nie powiedziała: „Nie, nie mam takiego”. Tylko: „Nie, to nie ja”, co znaczy, że ów przedmiot należy do kogoś innego.
Kiwnęła głową.
— Kogoś jadącego tym pociągiem?
— Tak.
— Do kogo?
— Już panu mówiłam. Nie wiem. Obudziłam się koło piątej nad ranem z uczuciem, że pociąg stoi już od dłuższego czasu. Otworzyłam drzwi i wyjrzałam na korytarz, sądząc, że może to dworzec. I zobaczyłam kogoś w szkarłatnym kimonie, jak szedł korytarzem.
— I nie wie pani, kto to? Czy ta kobieta miała jasne, ciemne, a może siwe włosy?
— Nie umiem powiedzieć. Krótko obcięte, a ja zobaczyłam tylko tył jej głowy.
— A jej figura?
— Była wysoka i szczupła, jak sądzę, ale trudno powiedzieć. Jej kimono wyhaftowano w smoki.
— Owszem, zgadza się, w smoki.
Milczał przez chwilę. Potem mruknął do siebie:
— Nie potrafię zrozumieć. Nie potrafię. To wszystko nie ma sensu.
I spojrzawszy na pannę Debenham, powiedział:
— Nie będę już pani dłużej zatrzymywał, mademoiselle.
— O! — wydała się nieco zaskoczona, ale posłusznie wstała.
W drzwiach jednakże zawahała się, potem wróciła.
— Ta Szwedka, panna Ohlsson, prawda? Wydaje się nieco zdenerwowana. Mówi, że pan jej powiedział, iż to ona była ostatnią osobą, która widziała tamtego mężczyznę przy życiu. Myślę, że teraz lęka się, iż to ją pan uważa za winną. Czy mogłabym przekazać jej, że się myli? Doprawdy, sam pan przecież wie, że ona należy do takich stworzeń, które nie potrafiłyby skrzywdzić nawet muchy. Mówiąc to uśmiechnęła się.
— O której poszła do pani Hubbard pożyczyć aspirynę?
— Tuż, po wpół do jedenastej.
— A jak długo jej nie było?
— Około pięciu minut.
— Czy w nocy ponownie opuszczała przedział?
— Nie.
Poirot zwrócił się do lekarza.
— Czy to możliwe, by Ratchetta zamordowano o tak wczesnej porze?
Doktor potrząsnął przecząco głową.
— Wobec tego sądzę, że może pani uspokoić swoją przyjaciółkę, mademoiselle.
— Dziękuję. — Niespodziewanie uśmiechnęła się do detektywa, tym razem jej uśmiech budził sympatię. — Widzi pan, ona przypomina owcę. Denerwuje się i beczy.
I odwróciwszy się, wyszła.
 
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ZEZNANIE NIEMIECKIEJ POKOJÓWKI
 
Monsieur Bouc popatrzył zdziwiony na przyjaciela.
— Nie całkiem cię rozumiem, mon vieux. Do czegóż ty zmierzasz?
— Szukałem słabego punktu, przyjacielu.
— Słabego punktu?
— Zgadza się, w pancerzu tej młodej damy. Chciałem wzburzyć jej sang–froid, zimną krew. Czy mi się powiodło? Nie wiem. Ale wiem jedno. Nie spodziewała się, że w ten sposób podejdę do sprawy.
— Ty ją podejrzewasz — powiedział przeciągając słowa monsieur Bouc. — Ale dlaczego? Wydaje się czarującą młodą osóbką, ostatnią na świecie, która mogłaby być zamieszana w morderstwo tego rodzaju.
— Zgadzam się — potaknął doktor Constantine. — Jest zimna. Nie ulega emocjom. Ona nie zakłułaby człowieka nożem, a zaciągnęłaby go do sądu.
Poirot westchnął.
— Obaj musicie pozbyć się obsesji, że tego morderstwa dokonano żywiołowo i bez premedytacji. A przyczyny, dla których podejrzewam pannę Debenham, są dwie. Pierwsza dotyczy czegoś, co przypadkiem podsłuchałem, a o czym wy jeszcze nie wiecie.
I opowiedział im o zadziwiającej rozmowie, której był świadkiem w Aleppo.
— Bezsprzecznie zastanawiające — zgodził się monsieur Bouc, gdy Poirot skończył. — I wymaga wyjaśnienia. Jeżeli oznacza ona to właśnie, co podejrzewasz, wówczas oboje są zamieszam. I dziewczyna, i ten sztywny Anglik.
Poirot kiwnął głową.
— A temu właśnie przeczą znane nam fakty. Widzicie, jeżeli oboje maczali w tym palce, czego moglibyśmy się spodziewać? Że będą nawzajem świadczyć sobie alibi. Prawda? Lecz nie, nic takiego nie nastąpiło. Pannie Debenham alibi zapewnia Szwedka, która jej nigdy przedtem nie widziała, natomiast pułkownikowi Arbuthnotowi — MacQueen, sekretarz zamordowanego. Nie, takie rozwiązanie tajemnicy jest zbyt proste.
— Mówiłeś jednak, że istnieje jeszcze druga przyczyna twoich podejrzeń — przypomniał monsieur Bouc.
Poirot uśmiechnął się.