Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
. . żeby feudalizm wprowadzał?
Wzruszyliśmy ramionami.
— A wy czemu?
Zaczęliśmy zwalać wzajemnie na siebie winę, wszyscy wstydziliśmy się, że-
śmy się dali oszołomić takiemu łobuzowi jak Klarnet. Ładna komuna! Nie ma
co! Przyleciał jakiś ciemny ptaszek i od razu wszystko pomieszał. Cofnęliśmy
się w feudalne mroki. Coś nie w porządku musiało być z naszą komuną. Czy to
w ogóle była komuna?
— Jesteście podłym plemieniem! — unosił się Józio. — Jak woły poszliście
w jarzmo! Przez was wszystko!
17
Ach, znałem go dobrze. Dlatego tak się unosił, że i on, i ja, i cały aktyw z dziesiątej — wszyscy mieliśmy bardzo nieczyste sumienia. Cóż, tubylcy spokojny
naród. Przyzwyczajeni byli, że za nich „góra” myśli, nie umieli się skarżyć, nie
śmieli narzekać, żeby nie wyjść na fagasów. Myśleli, że jak dogodzą Klarnetowi,
nie będzie dokuczał.
— Chcieliśmy, żeby dał spokój — tłumaczył Małża.
— Ale on jeszcze więcej — wtrącił rozżalony Migut.
— Małża go ogolił, bardzo dobrze ogolił, ani nawet nie drasnął, to on mu w no-
cy, o. . . tak się odpłacił! Teraz Małża musi znów się ostrzyc na zero — tłumaczył
rozgorączkowany. — A czy my nie wiemy, jak długo włosy odrastają? Włosy od-
rastają cztery miesiące. A do tego takie świeżo odrośnięte włosy są sztywne jak
druty i nie chcą leżeć. Klarnet wiedział, jak Małży zależało na włosach, i dlatego
mu tak zrobił! Tak! Klarnet jest zły! Jest zły jak diabeł. Z Klarnetem nie moż-
na żyć. Pochodzenie niby owszem, ale naloty obcoklasowe. Więc oni, tubylcy,
pytają, co my z Klarnetem zrobimy.
Słuchaliśmy z Józiem skrzywieni, że te łebki nas tak pouczają.
— E tam, głupstwo — mruknąłem. — Co zrobić z Klarnetem, to nie żadna
filozofia. Klarnetowi trzeba było od dawna zrobić koca. Ot co!
Tubylcy kiwali głowami z aprobatą.
— Koca to mało. Klarneta trzeba ostrzyc — zauważył któryś.
— Tak, tak, ostrzyc! — rozległy się głosy.
— Tak wam się to spodobało? — zapytałem z niesmakiem.
— Nie. . . my nie dlatego, ale żeby była sprawiedliwość.
— Małża go podetnie.
Wobec groźnej postawy tłumu skapitulowałem i wydałem Klarneta na łup tu-
bylców.
— Dobrze, bierzcie go sobie i róbcie, co chcecie.
Zapewniwszy sobie wolną rękę, chłopcy natychmiast po lekcjach rozpoczęli
niezbędne przygotowania.
Ułożono plan, rozdzielono funkcje, rzecz zapowiadała się emocjonująco, spo-
dziewano się oporu ze strony delikwenta.
Egzekucja odbyła się jeszcze tego wieczoru. Gdy Klarnet wracał na salę po
kolacji, w drzwiach spadł na niego czarny koc. Dziesięciu tubylców obaliło go na
ziemię, zanim zdołał wykrztusić słowo, i omotanego kocem zaczęto tłuc zdrowo.
Małża z nożyczkami czekał obok cierpliwie.
Pomyślny przebieg operacji i zupełny brak oporu ze strony delikwenta podzia-
łały jednak ostudzająco na chłopców.
— Ma dosyć — powiedział Migut ocierając sobie czoło — puśćcie go!
— Jak to, a ja? — zapytał Małża.
Migut machnął ręką.
— Nie bądź dzieckiem. Cóż ty chcesz, oko za oko, ząb za ząb? Tu nie Babilon.
18
Małża nie miał bynajmniej ochoty rezygnować z przyjemności ostrzyżenia Klarneta, jednakże od korytarza rozległy się okrzyki:
— Uwaga! Mulat idzie!
Wszyscyśmy prysnęli. Na podłodze został Klarnet. Postękując gramolił się
spod koca.
— Co za hałasy? — zapytał surowo Mulat. — Jak ty wyglądasz, Klarnet! Co
ci się stało?
— Nic, panie profesorze, ko. . . koc trzepaliśmy. . .
W ten sposób skończyło się panowanie Klarneta. Obalenie go przyszło zupeł-
nie łatwo. Nie mogliśmy zrozumieć, co przeszkodziło nam wcześniej z nim się
załatwić.
Klarnet nie próbował odzyskać utraconej pozycji. Nie robił nic w tym kierun-
ku. Wydawało się nawet, że porażkę przyjął spokojnie, jakby był do tego przy-
zwyczajony, a nasze wyzwolenie spod swojej władzy — jak rzecz oczekiwaną
i zupełnie zrozumiałą.
Co więcej, spod koca wyszedł jakby inny człowiek. Przyglądaliśmy mu się
zdumieni. Nigdy przedtem nie stwierdziliśmy, by koc mógł odmieniać ludzi.
Nowy Klarnet miał wygląd wybujałego wymoczka, o sinych wargach, zapa-
dłej klatce piersiowej i zgarbionych plecach. Jąkał się i powtarzał. Głos miał cien-ki, nieprzyjemny, skrzypiący. Oczy niespokojnie rozbiegane. Dziw, że tego daw-
niej nie zauważyliśmy.
Nikt już nie wierzył, żeby zdobył SPO i osiągał rekordy w biegach na czterysta
metrów. Zwątpiliśmy także, by kiedykolwiek popychał Królaka pod górę i żeby
był z Zygmuntem Chychłą na ty. I w ogóle wszystkie te kawałki, którymi nas
czarował, wydawały nam się teraz blade, głupawe i pretensjonalne.
Teraz samą obecnością działał nam na nerwy. Nie cierpieliśmy go za to, że
kiedyś trząsł naszą salą i że znosiliśmy to tak długo.
Odczuwał to. Unikał naszego towarzystwa, nie odzywał się do nas, odgrodził
od sali. Wstawał wcześnie i późno przychodził spać, osowiały i zabiedzony, onie-
śmielony jakiś — nieciekawy.
Zadawałem sobie pytanie, skąd ta zmiana. Nie widziałem innego wyjaśnienia,
jak przyjęcie tezy, że to, co uważaliśmy dawniej za samego Klarneta, było tylko
jego przebraniem, w którym chciał nam się zaprezentować. Tak szybko bowiem
opaść może z człowieka tylko przebranie.