Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Przenocuję u ciebie, dobra? W domu mam burdel, w burdelu lazaret, pełna dupa, Luciu.
Lucyfer przeczesał palcami krótko ostrzyżone, jasne włosy, potarł wydatną szczękę. Szare oczy z troską badały napiętą, zmęczoną twarz przyjaciela.
– Lilith, tak? – spytał.
Gorzki grymas wykrzywił usta Zgniłego Chłopca.
– Bingo. Zdemolowała mi dom, urządzając dziką balangę, okradła kolejne kasyno, znowu przyprowadziła bandę sukinsynów, którzy pobili dziewczyny, a sama omal nie zamęczyła na śmierć jednego z moich najlepszych dżinnów. Zostanie oszpecony na całe życie. Tym razem na straty poszedł Błękitny Pałac. Luciu, ja mam dość. Nie wiem, co robić.
Lucyfer w zamyśleniu tarł szczękę.
– Dawno ci mówiłem. Przestań się patyczkować. Suka cię wykorzystuje. Gra na twoich sentymentach. Niepotrzebnych, Mod. Nie musisz mieć żadnych skrupułów.
Asmodeusz masował skronie.
– Wiem, cholera, wiem, ale...
Lampka patrzył zasępiony. Znał Asmodeusza od lat, łączyła ich głęboka, wypróbowana przyjaźń. Pan Głębi doskonale wiedział, że Zgniły Chłopiec, cynik i sybaryta, hazardzista i kobieciarz, jest w istocie najbardziej lojalnym i uczciwym demonem w całej Otchłani. Jego słynne miłosne podboje to raczej klęski na drodze poszukiwań prawdziwego uczucia, a przypisywane mu krętactwo to tylko bystrość i inteligencja w wynajdowaniu słabych punktów przeciwnika. Tak, Asmodeusz miał zasady, a zasady te często wykorzystywano przeciwko niemu. Jak choćby teraz.
– Mod – zaczął Lucyfer łagodnie. – Lilith jest twoją matką, ale to nie znaczy, że może cię niszczyć, zrozum.
Fiołkowe oczy były pełne smutku.
– Luciu, nic nie rozumiesz. Urodziłeś się w wielkim błysku woli Pana, niezależny, samoistny, a ja mam rodziców. Ale bodajbym ich nie miał. Samael i Lilith. Skurwysyn, wyrzucony z Głębi za okrucieństwo, i największa dziwka wszechświata. Wolałbym wilkołaka i strzygę.
Lampka westchnął.
– Dlaczego się na ciebie uwzięła?
Asmodeusz machnął ręką.
– Cholera ją wie – mruknął ponuro. – Bo odmówiłem namalowania jej portretu.
Lucyfer gwizdnął przez zęby.
– Tylko tyle?
– Wystarczy.
Asmodeusz był doskonałym malarzem. Porównywano go nawet do Babilla, największego artysty Głębi.
– Dlaczego odmówiłeś? – spytał Lucyfer. – Może trzeba się było zgodzić dla świętego spokoju.
W źrenicach Zgniłego Chłopca błysnęła prawdziwa udręka.
– Nie mogę wiecznie ulegać jej kaprysom, Luciu. Malarstwo jest dla mnie ważne. Po prostu nie chcę jej malować. Nie mogę się ugiąć w tej kwestii, bo wszystko by mi... splugawiła. Muszę zachować coś swojego. Mam dość. Chcę się przespać. Chyba niczego dziś nie wymyślę.
Lucyfer poklepał przyjaciela po ramieniu.
– W porządku. Powiem służącemu, żeby przyszykował ci pokój. Możesz zostać, jak długo zechcesz.
Asmodeusz uśmiechnął się gorzko.
– Przynajmniej póki nie doprowadzę do porządku chlewu, który zrobiła z mego domu.
* * *
Twarz Nahemy rozpromieniła się w uśmiechu.
– Witaj, Asmodeuszu. Jakże się cieszę! Nie oczekiwałam cię tak prędko. Czuję się zaszczycona.
Zgniły Chłopiec odwzajemnił uśmiech.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Nahema cofnęła się z wdziękiem, aby przepuścić gościa. Nie była już młoda, ale zachowała ślady wybitnej urody, wysokie kości policzkowe, wąski, szlachetny nos, oczy w kształcie migdałów.