Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Urodziliśmy się w gorączkowo pędzącej do przodu cywilizacji, a teraz już nic z niej nie zostało. Żyje się wolniej.
– Czyli długowieczność to tylko złudzenie?
– To człowiek się zatrzymał, nie śmierć. Wszystko prócz nas – cały świat z jego dziwami – toczy się tak jak dawniej. Śpijmy już, kochana. Zmęczyło mnie to wiosłowanie.
Na chwilę zapadła cisza.
– To chyba dlatego, że nie ma dzieci – odezwała się Marta. – Nie chodzi mi o to, że my ich nie mamy, tylko, że nie widzę ich nigdzie wokół. Przez to życie wydaje się puste... i bardzo długie.
Siwobrody usiadł ze złością.
– Na litość boską, kobieto, przestań w końcu gadać o tym, że nie ma dzieci. Przecież sam wiem, że nie możemy ich mieć... Zresztą, teraz i tak jesteśmy na to za starzy. Doskwiera mi to tak samo, jak i tobie, ale po co o tym ciągle rozprawiać!
– Ja wcale o tym ciągle nie mówię, Algi! Wątpię, czy wspominam to choć raz w roku.
– Owszem, wspominasz. Zawsze mniej więcej o tej porze, pod koniec lata, kiedy dojrzewa zboże. Co roku czekam, aż znowu coś powiesz.
Chwilę później Siwobrody pożałował wybuchu złości. Przytulił Martę.
– Nie chciałem na ciebie krzyczeć – powiedział. – Czasami boję się własnych myśli. Zastanawiam się, czy brak dzieci nie jest przyczyną szaleństwa, którego nie nazywamy, bo nie ma dla niego nazwy. Czy można zachować zdrowy rozsądek w świecie, gdzie z każdej strony wita cię tylko własna starość?
– Kochany, jesteś jeszcze młody i silny. Mamy przed sobą wiele lat.
– Nie, przecież wiesz, o co mi chodzi. Człowiek powinien móc odnowić własną młodość w pokoleniu, które przychodzi jako następne. Kiedy masz lat trzydzieści, dzięki synom jesteś zwinny i się śmiejesz. Po czterdziestce to przez nich się martwisz i czujesz, jak mocno wrastasz w ten świat. Jako pięćdziesięciolatek bawisz się już z wnukami. Możesz dożyć czasów, gdy wnuczęta przyjdą popatrzeć, jak się uśmiechasz drżącymi wargami i pokazujesz im karciane sztuczki... To one dodają ci sił. Jeśli tego wszystkiego brak, po co się zastanawiać czy czas płynie tak, jak powinien albo skąd biedny, stary Charley wpadł na szalony pomysł, że widział skrzaty?
– Może kobieta patrzy na to inaczej. Najbardziej mi żal tego, że mam w sobie źródło jakiegoś uczucia – pewnie miłości – ale ono nigdy nie znalazło celu.
Algi czule pogłaskał Martę po głowie.
– Jesteś najbardziej kochającą osobą, jaka kiedykolwiek żyła na tym świecie. Tylko teraz pozwól mi spać, dobrze?
Ale to Marta zasnęła. Siwobrody leżał obok niej przez jakiś czas, wsłuchując się w odległe odgłosy żerujących nocą ptaków. Ogarnął go niepokój. Delikatnie wyciągnął koniec brody spod ramienia Marty, wsunął buty na nogi, otworzył wejście namiotu i sztywno wyszedł na zewnątrz. Jego kręgosłup nie był już tak giętki.
Hermetyczność nocy sprawiała, że wydawała się ona bardziej duszna. Algi nie umiał określić przyczyny niepokoju. Zdawało mu się, że słyszy dudnienie silnika. Wyobraził sobie parostatek, którym w dzieciństwie, jeszcze zanim umarł ojciec, wyruszał razem z mamą z Westminster Pier. Ale to przecież było niemożliwe. Pozwolił myślom powędrować w przeszłość, zobaczył matkę. Niektóre wspomnienia wydawały się cudownie żywe. Zastanawiał się czy Wypadek nie zrujnował życia Patrycji Timberlane – która urodziła się przecież tak dawno, w latach czterdziestych dwudziestego wieku! – bardziej niż jego własnego. Sam ledwie pamiętał lata sprzed katastrofy. Istniał tylko w kontekście Wypadku i tego, co nastąpiło później. Przyzwyczaił się. Ale jak ona miała się przystosować do nowej sytuacji? Kobiety są inne – pomyślał, tak jakby odkrył coś nowego.
Znowu dobiegł go odgłos silnika. Być może dźwięk docierał do niego, pokonując barierę czasu i prawdopodobieństwa.
Poszedł obudzić Charleya i razem stanęli na brzegu nasłuchując.
– To musi być jakiś parostatek, nic innego – powiedział Charley. – Bo niby czemu nie? Na pewno tu czy tam są jeszcze zapasy węgla.
Dudnienie umilkło. Stali nad wodą rozmyślając, czekając i wpatrując się w czerń nocy. Nic więcej się nie wydarzyło. Charley wzruszył ramionami i poszedł spać. Po chwili także Siwobrody wrócił pod swój koc.
– Co się dzieje, Algi? – spytała obudzona Marta.
– Gdzieś na wodzie słyszałem parostatek.
– Może rano go zobaczymy.
– Dudnił tak samo jak te, na które zabierała mnie matka. Stojąc tam i wpatrując się w nicość, uświadomiłem sobie, że zmarnowałem życie, Marto. Nie wierzyłem...
– Kochanie, to chyba nie najlepsza pora na bilans życia. Myślę, że lepiej z tym poczekać i zrobić to za dnia, za jakieś dwadzieścia lat.