Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Droga przez ściek jest zamknięta. Gdy wszedłem do tunelu, z sufitu opadła żelazna krata. Gdybym nie uskoczył szybciej niż błyskawica, jej pręty przyszpiliłyby mnie do ziemi jak robaka. Próbowałem ją podnieść - ani drgnęła. Nawet słoń by jej nie poruszył. Nic, co jest większe od królika, nie przeciśnie się przez tę kratę.
Murilo zaklął paskudnie, czując, jak lodowate palce strachu przesuwają mu się po krzyżu. Mógł przewidzieć, że Nabonidus nie pozostawi żadnego wejścia do swego domu bez zabezpieczeń. Gdyby Conan nie miał refleksu i stalowych mięśni dzikusa, spadająca krata przecięłaby go na dwoje. Niewątpliwie, idąc tunelem, uruchomił jakiś ukryty mechanizm opuszczający kratę z sufitu. W ten sposób obaj byli uwięzieni.
A więc możemy zrobić tylko jedno - rzekł Murilo, pocąc się obficie. - Musimy poszukać jakiegoś innego wyjścia. Z pewnością wszędzie są pułapki, ale nie mamy innego wyboru.
Barbarzyńca mruknięciem wyraził zgodę i dwaj towarzysze zaczęli po omacku iść korytarzem. Wtem Murilo przypomniał sobie o czymś.
- Jak rozpoznałeś mnie w tych ciemnościach? - spytał.
- Kiedy przyszedłeś do mojej celi, wyczułem perfumy, którymi skropiłeś włosy - odparł Conan. - Zwęszyłem je znowu przed chwilą, gdy czaiłem się w ciemności, zamierzając wypruć ci wnętrzności.
Murilo przytknął do nosa pukiel swoich czarnych włosów, mimo to, przytępionym węchem mieszczucha ledwie wyczuwał zapach pachnidła. Zrozumiał, jak wyostrzone muszą być zmysły barbarzyńca .
Gdy po omacku ruszyli dalej, jego ręka odruchowo opadła ku pochwie miecza i szlachcic zaklął, znalazłszy ją pustą. W tejże chwili dostrzegli przed sobą nikłą poświatę; doszli do ostrego zakrętu, zza którego sączyło się szarawe światło. Razem wychylili się zza węgła. Oparty na towarzyszu Murilo poczuł, jak tężeją Jego potężne mięśnie. Młodzian też to zobaczył półnagie ciało mężczyzny, leżące tuż za zakrętem korytarza i lekko oświetlone promieniami, które zdawały się emanować z szerokiej, srebrnej tarczy na przeciwległej ścianie. Leżąca bezwładnie postać zdała się młodemu arystokracie dziwnie znajoma i obudziła w nim okropne, a zarazem niewytłumaczalne podejrzenie. Gestem pokazując Cymeryjczykowi, aby za nim podążył, Murilo ruszył naprzód i pochylił się nad trupem. Przezwyciężając odrazę, chwycił leżącego za ramiona i odwrócił go na plecy. Z ust szlachcica wyrwał się mimowolny okrzyk. Cymeryjczyk również stęknął ze zdumienia.
- Nabonidus! Czerwony Kapłan! - wykrzyknął Murilo i tysiąc myśli na raz zawirowało mu w głowie. - Ale kto..? Co..?
Leżący jęknął i poruszył się. Conan doskoczył do niego zwinnie jak kot, mierząc sztyletem w serce. Murilo złapał go za rękę.
- Zaczekaj! Jeszcze go nie zabijaj!
- Dlaczego nie? - dopytywał się Cymeryjczyk. - Przybrał ludzką postać i śpi. Chcesz go obudzić, żeby rozszarpał nas na strzępy?
- Nie, poczekaj! - nalegał Murilo, próbując zebrać myśli. - Spójrz! On nie śpi - widzisz ten wielki siniak na jego wygolonej skroni? Ktoś go ogłuszył. Może leży tu od wielu godzin.
- Zdawało mi się, że przysięgałeś, iż widziałeś go w domu pod postacią bestii.
- Tak, widziałem! A może... On się budzi! Zabierz swój sztylet, Conanie; jest w tym tajemnica jeszcze mroczniejsza, niż sądziłem. Muszę porozmawiać z kapłanem, zanim go zabijemy.
Nabonidus podniósł drżącą rękę do obolałej skroni, zamruczał coś i otworzył oczy. Przez chwilę patrzył pustym, tępym wzrokiem, lecz zaraz doszedł do siebie i usiadł, spoglądając na dwóch towarzyszy. Mimo iż straszliwe uderzenie na jakiś czas pozbawiło go przytomności, jego bystry umysł znów zaczął pracować ze zwykłą szybkością. Rozejrzał się wokół, po czym utkwił spojrzenie w twarzy Murila.