Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Kiedyś, dawno temu, ojciec zabrał mnie do rzeźni w Fort Worth. Uderzył mnie tam w uszy
paniczny łoskot pędzonego bydła. Zobaczyłem wolno kołyszące się zady wołów i kremowe białka
ich oczu. Wciągałem w nozdrza odór nawozu, uryny i krwi, słyszałem chrzęst kości miażdżonych
uderzeniem topora i mechaniczny jazgot pił tnących mięso.
Innym razem, w instytucie badawczym w San Antonio, widziałem klatki dla małp, a w nich całe
mnóstwo doświadczalnych kapucynek z różowymi, ogolonymi, pokrytymi szwami głowami, lub
celowo trepanowanymi. Pamiętam bulgoczące odgłosy, gdy na życzenie studentów jednej z nich
pobudzono ośrodek głosu, by łatwiej go zlokalizować.
Co może pomyśleć o swych obserwatorach małpa z igłą w mózgu? Czy traktuje ich jak bogów,
którym biernie się poddaje, bo i tak nie ma innego wyjścia?
Mimo analogii, nie wydaje mi się, by Przybysze obchodzili się z nami zgodnie z beznamiętną
etyką badaczy, którą my stosujemy do zwierząt. Pewne podobieństwa jednak istniały: 26 grudnia
schwytano mnie jak dzikie zwierzę, ubezwłasnowolniono i wyciągnięto z mego schronienia w
środku nocy.
Nie czułem się wyłącznie obiektem badań, z całą pewnością nie. Choć nie potrafiłem tego
wyrazić, wyczuwałem jednak w sobie jakąś przemianę pod wpływem tego, co ze mną uczyniono.
Potem przyszło mi na myśl, że jestem poddawany procesowi oswajania. Biorąc pod uwagę
wzrost intymności w nasilających się od kilkudziesięciu lat przypadkach bliskich spotkań,
pomyślałem, że może wszyscy jesteśmy oswajani.
Wracam jednak do moich przeżyć. Po wspomnianej wymianie zdań, tajemnicza istota nazwała
mnie wybrańcem, co ogromnie mnie rozzłościło. Uznałem to za szyderstwo i zareagowałem bardzo
gwałtownie, na co ona poczęła potrząsać głową i śpiewnie powtarzać: „O, nie. O, nie” – głosem, w
którym brzmiały uporczywość i rozbawienie.
Pamiętam wyraźnie, że widziałem kiedyś kobietę w kwiecistej sukni, która znalazła się w
identycznej sytuacji. Ale kiedy i gdzie to było? Żadnego punktu odniesienia: tylko ta kobieta,
ubrana w sukienkę z białego materiału w kwieciste wzory, stojąca przed nimi i wykrzykująca
„Chwała Panu!” – w odpowiedzi na ich słowa, że została wybrana.
Może w ten sposób Przybysze pragną dać nam do zrozumienia, że wszyscy jesteśmy wybrani i
jednocześnie oswajani?
Nikt nigdy nie udomowił ludzkości. Pozostajemy gatunkiem równie dzikim jak w czasach, gdy
po raz pierwszy ruszyliśmy z wyciem przez sawannę. Być może zjawisko samooswajania,
towarzyszące procesowi powstawania cywilizowanego gatunku, nie zadowala Przybyszów, a
jedynie nas samych..., choć może i to też niezupełnie, biorąc pod uwagę naszą burzliwą historię.
Tej pierwszej nocy po powrocie na miejsce wydarzeń, patrząc na tapczan, na którym wówczas
się ocknąłem, pomyślałem, czy przypadkiem moje przeżycia nie były wynikiem naturalnych
procesów. Może staruszka Ziemia, po chwilowych zaburzeniach, powróciła do równowagi
dokładnie w chwili, gdy odzyskałem przytomność na tapczanie, gdzie zakończyłem nie jakiś
podniebny lot do gwiazd, lecz odbywany na chwiejnych nogach nocny obchód mojego domu. Czy
istniał jakiś związek pomiędzy tym, co prze żyłem a mistycznym tańcem szamana lub nocnym
lotem czarownicy?
Przecież w swoim czasie cierpliwie wgryzałem się w dzieła traktujące o mitologii i mistycznych
poszukiwaniach, zatem moje zdumienie, wywołane dotarciem do najciemniejszej strony duszy, było
nieuzasadnione. Wydawało mi się, że od początku wiedziałem, co tam znajdę, i że moje
zaskoczenie stanowiło pewnego rodzaju iluzję.
Odkryłem, że motyw uwięzienia w owalnej komnacie ma bardzo długą tradycję w naszej
kulturze; podania i legendy notują wiele takich przypadków. Na przykład, historia zatytułowana
Connla and the Fairy Maiden zamieszczona w zbiorze Josepha Jacobsa Celtic Fairy Taies (Bodley
Head, 1894, 1985) mogłaby z pewnymi zmianami służyć jako współczesna opowieść o
Przybyszach.
Wskazanie historycznych korzeni zjawiska, jakkolwiek całkiem sugestywne, nie przyczynia się
jednak w najmniejszym stopniu do zdefiniowania jego pochodzenia.
Może istnieje naprawdę gatunek czarodziejów, a jego przedstawiciele szybują w powietrzu w nie
zidentyfikowanych obiektach latających, uzbrojeni w przenikające duszę różdżki, w które
wyposażyła ich rewolucja techniczna?
Zauważyłem, że za każdym razem, gdy skłaniam się ku jednemu z wyjaśnień, uznając moje
doświadczenie za zjawisko rzeczywiste, bądź też psychiczne, natychmiast pojawia się nowa teoria,
która z dużą mocą przedstawia argumenty w obronie tezy odrzuconej.
Najbardziej problematyczną partią materiału pochodzącego z hipnozy, był nagły nawrót do roku
1957. Nawet zakładając istnienie Przybyszów, nie potrafiłem tego wyjaśnić. Zmuszony byłem
zrewidować poglądy na swoje dotychczasowe życie. Na początku tego rozdziału opisałem swoje
głębokie zaniepokojenie, jakie wywołał ten nieoczekiwany zwrot w czasie.
Wkrótce jednak okazało się to fraszką w porównaniu z szokiem, jakiego doznałem po
sporządzeniu skrupulatnego remanentu swej przeszłości.
Rozdział 4
Niebo pod stopami
Podróż we własną przeszłość
Dziecko spytało: ,,Czym jest trawa?”
przynosząc mi jej pełne garście;
Cóż odpowiedzieć mogę dziecku,
gdy wiem nie więcej od niego?
Walt Whitman „Pieśń o sobie” ze zbioru „Źdźbła trawy”
Wyruszam w przeszłość
Lato 1957
Im dłużej myślałem o obecności zagadkowej siły w moim życiu, tym trudniej było mi się z nią
pogodzić. Zapytany przez Budda Hopkinsa o niewyjaśnione zdarzenia z przeszłości, wymieniłem
kilka dziwnych incydentów, między innymi ten w pociągu.
Myślałem sobie: jeśli uwierzę w tak słabo udokumentowany przypadek, to jakie jeszcze
niespodzianki mogą mnie czekać? Nieuchronnie zmierzałem do stwierdzenia, że całe moje
dotychczasowe życie stanowiło jedynie parawan dla innego wymiaru rzeczywistości. Jest to może
niezły temat do spekulacji na długie zimowe wieczory, lecz biorąc pod uwagę niesamowitą
intensywność emocji z tym związanych, obawiałem się, że kolejne doświadczenia mogą zdruzgotać
całą moją osobowość.