Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
.. - Głos Athyera niepewnie drżał w słuchawkach i w głośniku.
- Ale nie po to nawiązałem łączność - mówił dalej Cletus. - Reszta partyzantów wydostała się stąd. Kierują się z powrotem na przełęcz, aby uciec do Neulandii. Pan jest bliżej przełęczy niż oni. Jeśli uda się pan tam nawet z połową swoich ludzi, powinien pan bez żadnego kłopotu wyłapać resztę.
- Kłopotu? Proszę posłuchać... ja... skąd mam wiedzieć, że sytuacja tak się przedstawia, jak pan mówi? Ja...
- Poruczniku - przerwał mu Cletus i po raz pierwszy położył lekki nacisk na swoje słowa. - Przecież powiedziałem panu. Wzięliśmy do niewoli połowę ich sił, tutaj, przy górnej przeprawie na Blue.
- Dobrze... tak... pułkowniku. Rozumiem. Ale...
Cletus przerwał mu. - Zatem niech panu rusza, poruczniku - powiedział. - Jeśli nie wyruszy pan szybko, może pan zmarnować okazję.
- Tak jest, pułkowniku. Rozumie się. Połączę się znowu z panem niedługo, pułkowniku... Może niech pan lepiej zatrzyma tam swoich jeńców, dopóki nie zabierze ich statek transportowy... Kilku mogłoby uciec, gdyby próbował pan prowadzić ich przez dżunglę w asyście sześciu ludzi. - Głos Athyera stawał się mocniejszy, w miarę jak odzyskiwał on panowanie nad sobą. Znalazła się w nim jednak gorzka nuta. Najwyraźniej następstwa schwytania dużej grupy nieprzyjacielskich inwigilatorów przez uwiązanego do biurka teoretyka, w przypadku gdy jedynym oficerem polowym sił wyznaczonych do wykonania tego zadania był on sam, Athyer, zaczęły do niego docierać. Trudno było się spodziewać, aby generał Traynor przeoczył tego rodzaju porażkę.
Głos miał ponury, kiedy mówił dalej.
- Czy potrzebuje pan lekarza? - zapytał. - Mogę dać panu jednego z dwóch, których mam tutaj, i wysłać go zaraz jednym z transportowców, teraz, kiedy tajemnica wyszła już na jaw i Neulandczycy wiedzą, że tu jesteśmy.
- Dziękuję, poruczniku. Tak, przydałby się lekarz - powiedział Cletus. - Powodzenia.
- Dziękuję - odparł zimno Athyer. - Skończyłem.
- Skończyłem - rzekł Cletus.
Przerwał nadawanie, zostawił elektrycznego konia i sztywno siadł na ziemi oparłszy się plecami o pobliski głaz.
- Pułkowniku? - odezwał się Jarnki. - Po co nam lekarz? Nikt nie jest ranny. Nie ma pan chyba na myśli siebie, pułkowniku!
- Właśnie siebie - powiedział Cletus. Wyprostował lewą nogę, sięgnął ręką do futerału przy bucie i wyciągnął nóż bojowy. Przeciął nogawkę spodni od kolana do buta. Kolano, które Cletus odsłonił, było straszliwie spuchnięte i nie wyglądało zbyt ładnie. Sięgnął do pasa po pakiet pierwszej pomocy i wyjął tiosiarczan sodowy w sprayu. Przytknął stępiony wylot rozpylacza do nadgarstka i nacisnął spust. Chłodne uderzenie wstrzykniętego przez skórę bezpośrednio do krwiobiegu płynu podziałało jak uspokajające dotknięcie ręki.
- Chryste, pułkowniku - wyjąkał Jarnki gapiąc się z pobladłą twarzą na kolano.
Cletus oparł się z ulgą o głaz i pozwolił, aby miękkie fale narkotyku pozbawiły go świadomości.
- Zgadzam się z tobą - powiedział. I ogarnęła go ciemność.
Rozdział IX
Leżąc na plecach w szpitalnym łóżku, Cletus spoglądał w zamyśleniu na sztywny, zalany słońcem kształt własnej lewej nogi zawieszonej na wyciągu.
- Tak - zauważył z szatańskim chichotem oficer medyczny, czterdziestoletni major o okrągłej twarzy, kiedy przywieziono Cletusa - jest pan typem człowieka, który nie lubi tracić czasu na to, by dać swemu organizmowi szansę na wyzdrowienie, czyż nie, pułkowniku? - Następną rzeczą, którą Cletus zapamiętał, było łóżko i unieruchomiona na wyciągu przymocowanym do sufitu noga.
- Minęły już trzy dni - powiedział Cletus do Arvida, który właśnie przyjechał przywożąc, zgodnie z rozkazami, miejscowy almanach - a on obiecał, że trzeciego dnia uwolni mnie od tego. Wyjrzyj na korytarz i zobacz, czy nie ma go w którymś z pokoi.
Arvid posłuchał. Wrócił po minucie, potrząsając przecząco głową.
- Niestety - rzekł. - Ale generał Traynor jest już w drodze tutaj, pułkowniku. Pielęgniarka powiedziała, że telefonowano właśnie z jego biura, aby sprawdzić, czy pan jeszcze tutaj jest.