Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Otworzyłem oczy i ujrzałem Ekona, wpatrującego się we mnie w zamyśleniu. Sięgnął dłonią do mego czoła, by jeszcze raz dotknąć miejsca tuż pod linią włosów. Mruknąłem coś niewyraźnie i odepchnąłem jego rękę. Eko syknął i skrzywił się współczująco.
– Tak źle to wygląda? – spytałem, wychylając się w stronę lustra.
Nawet w szarym świetle świtu guz był wyraźnie widoczny: nabrzmiały czerwony wzgórek, który wyglądał na znacznie boleśniejszy, niż był w rzeczywistości. Eko podniósł w górę moją wciąż wilgotną tunikę i wiosło, patrząc na mnie z dezaprobatą i domagając się wyjaśnień.
Zacząłem od mojej rozmowy z Krassusem. Opowiedziałem o śladach krwi na statuetce Herkulesa, które dowodziły, że Lucjusza Licyniusza zamordowano w jego własnej bibliotece, o zdecydowanym braku zainteresowania naszego zleceniodawcy. Powiedziałem, jak zabłądziłem na taras i dostrzegłem na przystani poruszające się światło oraz usłyszałem powtarzający się plusk, jak gdyby ktoś wrzucał coś do wody. Opisałem stromą ścieżkę, opustoszały pomost i budynek, zaskakujący cios wiosłem i walkę w wodzie.
Eko potrząsnął gniewnie głową i tupnął nogą.
– Tak, Ekonie, wiem, że postąpiłem jak głupiec i że miałem dużo szczęścia. Powinienem był cię zbudzić i zabrać ze sobą, a nie rzucać się naprzód bez zastanowienia. A jeszcze lepiej bym zrobił, gdybym zabrał ze sobą do ochrony Belbona, a ciebie zostawił w Rzymie, byś się opiekował Bethesdą.
Ta sugestia rozdrażniła go jeszcze bardziej.
– Nie mam pojęcia, kto na mnie napadł. Co do przystani, nie znalazłem tam nic godnego uwagi. Jakże ja nie cierpię wody! – Przypomniałem sobie palący gardło słony łyk, walkę i szamotanie; ręce nagle zaczęły mi drżeć i brakowało mi powietrza.
Gniew Ekona rozpłynął się w jednej chwili. Usiadł obok i objął mnie ramieniem. Złapałem oddech i poklepałem go uspokajająco po dłoni.
– I jakby mało było mi nocnych przygód, jeszcze znalazłem w łóżku coś takiego.
Wstałem i podniosłem z parapetu figurkę. Czarny, porowaty kamień sprawiał wrażenie lepkiego. W nocy budziłem się często i widziałem, jak wpatruje się we mnie błyszczącymi w świetle lampy czerwonymi oczkami. Raz nawet zdawało mi się, że się porusza w jakimś falującym rytmie – ale to oczywiście był sen.
– Co ci to przypomina? – spytałem.
Eko wzruszył ramionami.
– Widziałem już coś podobnego. Tak wygląda egipski domowy bożek przyjemności, nazywają go Bes, paskudny karzełek, który przynosi domostwu szczęście i wesołość. Tak odrażający, że gdybyś nie wiedział, iż ci sprzyja, mógłbyś się go wystraszyć. Wielka, ziejąca gęba, wybałuszone oczy, ostry nos. Ale to nie jest Bes. Przede wszystkim to hermafrodyta... widzisz te małe, krągłe piersi i malutkiego penisa? Co więcej, nie jest to wyrób egipski. Zdaje się, że zrobiono go z miejscowego kamienia, tego miękkiego, porowatego, jaki można znaleźć na stokach Wezuwiusza. Niezbyt łatwy do obróbki, jak się zdaje, zbyt kruchy; dlatego trudno powiedzieć, czy wykonano go prymitywnie, czy po prostu w pośpiechu. Kto to mógł zrobić i dlaczego włożył mi go do łóżka? Tu, nad Pucharem, praktykowanie magii jest bardzo popularne, o wiele bardziej niż w Rzymie. Zwłaszcza wśród rodów, które tu żyją od zawsze i wywodzą się sprzed czasów rzymskich. Później osiedli tu Grecy ze swoimi wyroczniami. Mam wrażenie jednak, że coś podobnego mógłby wyrzeźbić ktoś ze Wschodu, i to raczej kobieta niż mężczyzna. Jak myślisz, Ekonie? Czy to któryś z niewolników usiłuje rzucić na mnie urok? A może...
Eko klasnął w dłonie, wskazując na drzwi, gdzie mały niewolnik Meto stał w wyczekującej pozie, trzymając tacę z chlebem i owocami. Spostrzegłem, że nerwowo wodzi oczami po pokoju. Ukryłem figurkę w dłoni, zwracając się ku niemu, i trzymałem ją za plecami. Uśmiechnąłem się do niego. Chłopiec odwzajemnił uśmiech. Wtedy pokazałem figurkę i postawiłem ją na tacy. Meto głośno wciągnął powietrze.
– Widziałeś to już przedtem? – spytałem oskarżycielskim tonem.
– Nie – szepnął.
Mogło to być prawdą, zważywszy na to, jak gwałtownie odwrócił wzrok.
– Ale wiesz, co to jest i skąd się wzięło?
Milczał, zagryzając wargę. Taca drżała w jego rękach. Jabłko potoczyło się na kupkę świeżych fig. Wziąłem od niego tacę, postawiłem na łóżku i podetknąłem mu figurkę pod oczy. Spojrzał na nią zezem, ale szybko zacisnął powieki.
– No więc? – nalegałem.
– Proszę, panie, jeśli ci powiem, może nie podziałać...
– Co? Mów jaśniej.
– Jeśli ci to wyjaśnię, panie, próba może się nie udać.