Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Klęską jego życia było to, że nigdy nie ożenł się i nie
założył rodziny, co uważał za podstawowy obowiązek człowieka. Dlaczego go nie dopełnił?
Murek nie dowiedział się nawet z papierów i pamiętników zmarłego. Dość, że to swoje
sprzeniewierzenie się własnym zasadom okupił wychowaniem i wykształceniem trzech ubo-
gich chłopców: Jana Bardonia, który zginął w randze porucznika armii austriackiej w roku
1915 pod Przemyślem, a po którym radca do śmierci nosił żałobę, Hieronima Pasłęckiego,
obecnie prokuratora sądu apelacyjnego i najmłodszego z nich, Franciszka Murka.
Po radcy odziedziczył dr Murek sporą bibliotekę dzieł prawniczych, filozoficznych i mo-
ralistycznych, a jeszcze bardziej wymowny od drukowanego spadku testament poglądów,
związanych w logiczny system, w którym świat był zorganizowany jak wielka piramida, we-
dług rozumnych, a zatem świętych praw hierarchii, o stopniu zaś, o kondygnacji w tej pirami-
dzie dla poszczególnego człowieka, decyduje jego wartość wewnętrzna i przydatność spo-
łeczna, jego zasługi, cnoty obywatelskie i ludzkie, poziom umysłu, ciężar wiedzy a także cha-
rakter, czyli wola i trwałość zasad. Wszelkie zakłócenia w tym uporządkowanym obrazie są
zgubą dla całości a klątwą dla winowajców.
Franciszek Murek przejął ten spadek i był sumiennym jego wyznawcą, nie tylko przez
pietyzm dla zmarłego lecz i z własnego najgłębszego przeświadczenia. Zawsze na bodaj naj-
drobniejszym odcinku swojej pracy nie zaniedbywał niczego by wypełnić zadanie już przez to
wielkie i ważne, ze stanowiące cegiełkę w strukturze całej piramidy.
Jak był pilnym uczniem w gimnazjum, nie mniej pilnym słuchaczem prawa na uniwersyte-
cie a później urzędnikiem starającym się powierzone mu obowiązki wypełnić jak najlepiej,
tak też uważał za konieczne przyswojenie sobie takich form zewnętrznych, które w jego po-
zycji sÄ… nieodzowne.
Dlatego słuchając wywodów pana Horzeńskiego o etykiecie dworskiej, która wydawała
mu się śmiesznym komedianctwem, szybko przywołał siebie do porządku wyjaśnieniem so-
bie, że nie powinien zbyt pochopnie osądzać przedmiotu, którego w demokratycznym ustroju
nie mógł poznać, a który zapewne ma rację i sens istnienia już przez to samo, że istniał.
Nie mógł jednak skupić uwagi. Drażniła go przeciągająca się nieobecność Niry. Nie był
pewien, ale zdawało mu się że z odległego pokoju słyszy jej głos jakby rozmawiała przez
telefon.
Zjawiła się dopiero przy stole. W czarnej wieczorowej sukni z matowego jedwabiu, obci-
słej i wąskiej u kolan, wyglądała jak giętka łodyga zakończona jasnym kwiatem szerokiego
dekoltu i małej, kształtnej głowy. Wiedział, że nie można jej było nazwać pięknością, wie-
dział iż wielu mężczyzn razi jej dumne podniesienie głowy i wyzywające spojrzenie i nie
mniej wyzywające duże, jędrne usta, a jednak przy każdym nowym spotkaniu doznawał jakby
olśnienia. Wydawała mu się za każdym razem nieskończenie wspanialsza, niespodziewanie
doskonalsza od tej, którą przecież z drobiazgową ścisłością umiał przy każdym przymknięciu
oczu wytworzyć w wyobraźni.
Gdy podawała mu rękę, Murek powiedział kilka słów zdawkowych i bez sensu. Przy stole
siedział naprzeciw Niry. Tak, nie omyliło go pierwsze spojrzenie: na pewno miała jakieś
przykrości, może nawet płakała. Oczy były mocno podsinione, brwi lekko ściągnięte i bledsza
była niż zwykle, tylko usta zdawały się płonąc. Nie używała żadnych różow ani karminu do
warg. I tak zwracała uwagę kolorytem złotawej cery, miedzianym połyskiem czarnych wło-
sów, głęboką, lśniącą czernią oczu i ciemnym rumieńcem policzków.
13
PrzypatrywaÅ‚ siÄ™ narzeczonej, nie odrywajÄ…c – o ile pozwalaÅ‚a na to ogólna rozmowa –
spojrzenia. Przy kolacji Nira zapytała go dwa razy o jakieś obojętne rzeczy, poza tym mil-
czała. Babcia również jakby czymś skłopotana, całą uwagę skupiała na jedzeniu. Przy stole
siedziano prawie półtorej godziny. Były przekąski, później jakaś ryba i kwiczoły, a na zakoń-
czenie krem z konfiturami. Ci ludzie przejadali sumy!
Czarną kawę podano w hallu, gdzie też rozstawiono stoliki do brydża. Dr Murek skorzystał
ze sposobności i wszedł za Nirą do buduaru.
– Jaka szkoda – zaczÄ…Å‚ – że bÄ™dÄ™ musiaÅ‚ grac. Tyle sobie obiecywaÅ‚em...
Nie dokończył i uśmiechnął się prosząco. Nira spojrzała nań roztargniona:
– Ach tak – powiedziaÅ‚a bez intonacji.
– Pani miaÅ‚a dziÅ› jakieÅ› zmartwienie, panno Niro?
– Ja? – zdziwiÅ‚a siÄ™ i niespodziewanie rozeÅ›miaÅ‚a siÄ™ wesoÅ‚o i szczerze – ależ wprost prze-
ciwnie.
Dziwnie onieśmielił go ten wybuch wesołości.
– Nie rozumiem – zajÄ…knÄ…Å‚ siÄ™ – bardzo siÄ™ cieszÄ™, ale myÅ›laÅ‚em. Pani źle wyglÄ…da...
– Ach, rzeczywiÅ›cie – spojrzaÅ‚a w lustro – przepraszam, panie Franku. Tak, tak, bolaÅ‚a
mnie głowa A cóż pan? Dużo było dziś roboty z tym kontrolerem?