Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Nigdy nie uważaliśmy, że należysz do takich dziewczyn. Choć krążyły przez lata plotki o tobie i Joem Morellim. Powinnaś na niego uważać. Ma bardzo złą reputację.
- Hej, popatrz tylko! - zawołał zdziwiony Ziggy. - Ten mały pedzio. Gdzie się podział twój uniform, dzieciaku?
- No właśnie, i skąd ten opatrunek? Potknąłeś się na wysokich obcasach? - spytał Benny.
Ziggy i Benny trÄ…cili siÄ™ Å‚okciami i wybuchnÄ™li Å›mieÂchem... jakby chodziÅ‚o o jakiÅ› im tylko znany dowcip.
Nagle wpadło mi coś do głowy.
- Słuchajcie, chłopaki, nie wiecie przypadkiem, skąd ta rana na jego głowie?
- Ja nie wiem - zastrzegł się Benny. - Wiesz coś o tym, Ziggy?
- Nic nie wiem - zapewnił Ziggy.
Oparłam się o blat szafki i skrzyżowałam ramiona.
- To co tu robicie?
- Pomyśleliśmy, że warto zajrzeć - odparł Ziggy. - Minęło już trochę czasu, jak ostatnio rozmawialiśmy, więc ciekawiło nas, czy urodziło się coś nowego.
- Upłynęła niecała doba - zauważyłam.
- No tak, właśnie mówię... trochę czasu.
- Nic się nie urodziło.
- Rany, to niedobrze - westchnął Benny. - Wszyscy cię chwalą. Wiązaliśmy z tobą duże nadzieje.
Ziggy dopił kawę, opłukał kubek w zlewie i postawił go na suszarce.
- Musimy już lecieć.
- Świnie - powiedział Księżyc.
Ziggy i Benny zatrzymali siÄ™ przy drzwiach.
- NieÅ‚adnie tak mówić - zauważyÅ‚ Ziggy. - MachnieÂmy na to rÄ™kÄ…, bo jesteÅ› przyjacielem panny Plum.
Popatrzył na kumpla, jakby szukał u niego wsparcia.
- Racja - przyznał Benny. - Machniemy na to ręką, ale powinieneś zwracać uwagę na maniery. To nieładnie tak mówić do starszych dżentelmenów.
- Nazwaliście mnie pedziem! - wrzasnął Księżyc.
Ziggy i Benny spojrzeli na siebie zdumieni.
- Tak? - zdziwił się Ziggy. - I co z tego?
- Następnym razem nie krępujcie się i zaczekajcie na korytarzu - uprzedziłam. Zamknęłam za nimi drzwi i zwróciłam się do Księżyca: - Chcę, żebyś się dobrze zastanowił. Przychodzi ci do głowy jakikolwiek powód, dla którego ktoś miałby do ciebie strzelać? Jesteś pewien, że widziałeś twarz kobiety w oknie?
- Nie wiem, człowieku. Mam kłopoty z myśleniem. Mój umysł jest jakby zajęty.
- Były jakieś dziwne telefony?
- Jeden, ale nie taki znów dziwny. Zadzwoniła kobieta, kiedy byłem u Dougiego. Powiedziała, że mam coś, co nie jest moje. Byłem trochę przymulony.
- Mówiła coś jeszcze?
- Nie. Spytałem, czy chce toster albo superkieckę, ale odłożyła słuchawkę.
- Tylko to zostało z całego towaru? A co się stało z papierosami?
- Pozbyłem się fajek. Znam jednego nałogowca...
OdnosiÅ‚o siÄ™ wrażenie, że Księżyc utknÄ…Å‚ w jakiejÅ› pÄ™tli czasowej. PamiÄ™taÅ‚am go z czasów szkolnych, wyglÄ…daÅ‚ dokÅ‚adnie tak samo. DÅ‚ugie kasztanowe wÅ‚osy, rozdzieloÂne poÅ›rodku gÅ‚owy i zwiÄ…zane z tyÅ‚u w kucyk. Blada skóÂra, szczupÅ‚a sylwetka, Å›redni wzrost. Księżyc miaÅ‚ na sobie hawajskÄ… koszulÄ™ i dżinsy, dostarczone pewnie do domu Dougiego pod osÅ‚onÄ… nocy. PrzeÅ›lizgnÄ…Å‚ siÄ™ przez szkoÅ‚Ä™ w mgieÅ‚ce miÅ‚ej nieÅ›wiadomoÅ›ci, wywoÅ‚anej trawkÄ…, gaÂdajÄ…c jak najÄ™ty i chichoczÄ…c w stołówce, a potem odsyÂpiajÄ…c na lekcjach angielskiego. A teraz... znów przeÅ›lizgiÂwaÅ‚ siÄ™ przez życie. Å»adnej pracy, żadnej odpowiedzialnoÂÅ›ci. Kiedy siÄ™ nad tym zastanawiaÅ‚am, nie wydawaÅ‚o siÄ™ to takie zÅ‚e.
Connie pracowaÅ‚a zwykle w sobotnie ranki. ZadzwoniÂÅ‚am do biura i czekaÅ‚am, aż skoÅ„czy rozmawiać z drugieÂgo aparatu.
- To była moja ciotka Flo - wyjaśniła. - Pamiętasz, jak ci mówiłam, że w Richmond pojawiły się jakieś kłopoty, kiedy był tam DeChooch? Ona uważa, że ma to związek z kupnem farmy przez Louiego D.
- Louie D. to biznesmen, zgadza siÄ™?
- I to na dużą skalę. Albo przynajmniej był. Zmarł na atak serca, kiedy DeChooch odbierał towar.
- Może to jakaś kula spowodowała ten atak?
- Nie sÄ…dzÄ™. Gdyby Louiego D. stuknÄ™li, sÅ‚yszelibyÂÅ›my o tym. Takie wiadomoÅ›ci szybko siÄ™ rozchodzÄ…. ZwÅ‚aszcza że jego siostra tu mieszka.
- Kto jest jego siostrÄ…? Znam jÄ…?
- To Estelle Colucci. Żona Benny'ego.
Jasny gwint.
- Świat jest mały.
Odłożyłam słuchawkę i w tym momencie zadzwoniła matka.
- Musimy wybrać ci suknię ślubną - oświadczyła.
- Nie chcę sukni ślubnej.
- Powinnaś chociaż obejrzeć.
- Dobrze, obejrzÄ™.
Nie.
- Kiedy? - spytała matka.
- Nie wiem. Jestem w tej chwili zajęta. Pracuję.
- DziÅ› sobota - zauważyÅ‚a matka. - Kto pracuje w soÂbotÄ™? Potrzebujesz wiÄ™cej relaksu. Zaraz przyjedziemy do ciebie z babkÄ….
- Nie! - krzyknęłam.
Za późno. Wyłączyła się.
- Musimy się wynosić - powiedziałam Księżycowi. - Sytuacja alarmowa. Wychodzimy.
- Alarmowa? Co, znów będą do mnie strzelać?