Ludzie pragnÄ czasami siÄ rozstawaÄ, Ĺźeby mĂłc tÄskniÄ, czekaÄ i cieszyÄ siÄ z powrotem.
Innymi słowy: "Cierpię dlatego, że tak kurczowo wszystkiego się trzymam". Nie chodzi o to, bymy się zadręczali czy zostali męczennikami. Powiedzenie to oznacza tyle, że ból rodzi się z kurczowego przywišzania do własnych wyobrażeń i że, znalazłszy się w trudnej, niechcianej sytuacji, najczęciej uciekamy w obwinianie innych.
Nawykowo wznosimy mur oskarżeń uniemożliwiajšcy prawdziwe porozumienie z innymi, umacniamy go koncepcjami na temat tego, kto ma rację, a kto się myli. Postępujemy w ten sposób zarówno z najbliższymi, jak i z systemami politycznymi - z wszystkim, co nam się w innych nie podoba. Obwinianie innych to bardzo rozpowszechniony, stary jak wiat i doprowadzony do perfekcji sposób na polepszanie sobie samopoczucia. Zrzucajšc winę na innych, próbujemy ochronić swoje serce - to, co w nas najbardziej kruche, otwarte i wrażliwe. Zamiast ogarnšć swój ból, uciekamy od niego, usiłujšc odzyskać za wszelkš cenę poczucie bezpieczeństwa.
Słowa "szukaj winy w sobie" mogš stanowić dla nas inspirację, dzięki której zaczniemy uwalniać się od tej mocno zakorzenionej, nawykowej skłonnoci do oczekiwania, by wszystko układało się po naszej myli. Gdy znów odezwie się w nas potrzeba obwiniania innych, spróbujmy najpierw odczuć, czym jest kurczowe trzymanie się siebie. Czego dowiadczamy, nienawidzšc i odrzucajšc? Co czujemy, oburzajšc się, a co - więcie wierzšc w swoje racje?
Każdy z nas ma nieprzebrane pokłady wrażliwoci i wielkie serce. Musimy zatem zaczšć od dotknięcia [112] tych wrażliwych miejsc. Tym włanie jest współczucie. Gdy choć na chwilę przestaniemy obwiniać cały wiat, otworzy się w nas przestrzeń, w której dowiadczymy swojej wrażliwoci - to tak, jakbymy dotykali rozległej rany głęboko ukrytej pod pancerzem stworzonym przez nawyk oskarżania całego wiata.
Dopóki nie rozwiniemy w sobie zdolnoci przeżywania bólu z otwartym sercem i odwagi, by się z tym bólem zmierzyć, takie buddyjskie pojęcia jak "współczucie" czy "pustka" będš dla nas niewiele znaczyć. Dla przykładu, gdy odczuwamy gniew, najczęciej radzimy sobie z nim na dwa sposoby: mamy pretensje do innych i obwiniamy ich lub sami czujemy się winni z powodu swojej złoci i oskarżamy siebie.
Obwiniajšc siebie lub innych, okopujemy się na swoich pozycjach. Nie tylko stwierdzamy, że co jest "złe", lecz chcemy to również naprawić. Każdej relacji z innymi: w rodzinie, pracy czy wspólnocie duchowej, towarzyszy goršczkowa chęć poprawiania wszystkiego. Być może dany zwišzek nie spełnia do końca naszych oczekiwań, próbujemy więc maksymalnie go ulepszyć, czujšc się dzięki temu w pełni usprawiedliwieni. Opowiadamy naokoło, że choć zachowanie naszego dziecka, męża, żony, nauczyciela czy przyjaciela jest dziwaczne i trudne do zaakceptowania, to majš oni dobre intencje. Albo utwierdziwszy się w jakim dogmacie, raczej damy się zabić, niż z niego zrezygnujemy. A wszystko po to, by poczuć się bezpiecznie. Wydaje nam się, że aby wiat sprostał naszym oczekiwaniom, musimy go naprawiać. Gdy jestemy u granic wytrzymałoci i nie możemy już dłużej znieć danej sytuacji, uznajemy, że jest zła. Sš zatem tylko dwa [113] wyjcia - albo sytuacja odpowiada naszemu pojęciu dobra, albo jest zła.
Proces ten zaczyna się od nas samych. Osšdzamy siebie przez całe życie, dzień po dniu. Żeby mieć dobre samopoczucie, musimy być przekonani, że postępujemy słusznie. Jeli zdarzy się nam pomylić, czujemy się le. Powinnimy jednak okazywać sobie więcej współczucia. Możemy zaobserwować to na przykładzie sytuacji, w których wydaje nam się, że mamy rację: jest nam wówczas miło. Wiele osób może nam przytakiwać. Lecz co się dzieje, gdy kto się z nami nie zgadza? Czy reagujemy agresywnie? Gdy wejrzymy w swój gniew, zrozumiemy, że sš to te same emocje, które pchajš ludzi do wojen, te same uczucia, które prowadzš do zamieszek na tle rasowym: więte oburzenie, wciekłoć i przewiadczenie, że to my zawsze mamy rację. Możemy też przyjrzeć się swym emocjom w sytuacjach, gdy mylimy, że nie mamy racji, gdy utwierdzamy się w tej opinii i wpadamy w ponury nastrój. To dualistyczne mylenie sprawia, że zamykamy się w sobie i swoim małym wiecie. Pragnienie, by stworzone przez nas sytuacje i zwišzki były trwałe i jednoznaczne, przesłania fakt, że wszystko w swej istocie jest pozbawione trwałoci.
Zamiast dzielić ludzi na dobrych i złych i hołubić w sobie te skrajne stany, możemy wybrać drogę rodka. Podšżanie tš drogš jest, używajšc przenoni, niczym jazda na ostrzu brzytwy: nie zelizgujemy się ani w tę, ani w tamtš stronę. Na drodze rodka nie możemy kurczowo trzymać się swojej wersji rzeczywistoci. Otworzywszy serce i umysł, dojdziemy w końcu do przekonania, że gdy co potępiamy, to po to, by odzyskać [114] poczucie bezpieczeństwa. Analogicznie działamy również wtedy, gdy co akceptujemy. Czy nasze serca i umysły mogš dojrzeć na tyle, by przebywać w tej otwartej przestrzeni, w której nie ma pewnoci, kto jest dobry, a kto zły? Czy jestemy w stanie wejć do pokoju, w którym kto siedzi, nie majšc w zanadrzu żadnego gotowego scenariusza, nie wiedzšc, co powiemy, nie klasyfikujšc wstępnie tej osoby? Czy potrafimy ujrzeć, usłyszeć i odebrać innych takimi, jakimi sš naprawdę? To jest włanie skuteczna praktyka, pozwalajšca nam zaprzestać goršczkowego poszukiwania poczucia bezpieczeństwa - dzielenia na dobre i złe. Prawdziwy kontakt może zaistnieć tylko w otwartej przestrzeni.
Niezależnie od tego, o kogo lub o co chodzi - o nas samych, naszego kochanka, szefa, dziecko, miejscowego kloszarda czy sytuację politycznš - musimy mieć odwagę, by przed nikim nie zamykać serca i nikogo nie traktować jak wroga. Postrzegajšc w taki sposób, nie będziemy już mogli przypisywać rzeczom skrajnie pozytywnych albo negatywnych wartoci - wiadomi, że w swoim bogactwie wymykajš się one wszelkim kategoriom. Wszystko jest wieloznaczne i podlega cišgłym przemianom, a ludzkie reakcje sš tak różne, jak różni sš ludzie. Próba ustalenia, co jest absolutnie słuszne, a co błędne, to jedynie sztuczka służšca zapewnieniu sobie komfortu i poczucia bezpieczeństwa.