Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Już wtedy chłopacy z brygady byli zaprawieni w ślepym posłuszeństwie, tak że O. C. mogła po prostu wylosować sprawców, Schulza i Tillessena. Od tego momentu sprawa była jasna. Jak panom chyba z własnych gazet wiadomo, dopadli go w Schwarzwaldzie, gdzie przebywał na wypoczynku z żoną i córką. Czatowali na niego podczas spaceru z innym politykiem Centrum. Z dwunastu oddanych strzałów śmiertelny był postrzał w głowę. Ten inny polityk, doktor Diez, został ranny. Potem sprawcy najspokojniej w świecie powędrowali do pobliskiej miejscowości Oppenau, gdzie w pensjonacie wypili kawę. Czego jednak, moi panowie, nie wiecie, to tego, że w sprawie Rathenaua też odbyło się losowanie, jak jeszcze przed zamachem jeden ze sprawców wyznał księdzu na spowiedzi, po czym ten powiadomił kanclerza Wirtha, zachowując wszelako tajemnicę spowiedzi i nie podając żadnych nazwisk. Ale Rathenau nie chciał wierzyć ani księdzu, ani mnie. I nawet frankfurckiemu zarządowi Żydów niemieckich, których z kolei ja poinformowałem, nie dał się namówić do wskazanej ostrożności, odrzucił wszelką ochronę policyjną. Dnia 24 czerwca chciał w każdym razie, żeby jak zwykle z willi w Grunewaldzie przy Königsallee zawieźć go odkrytym samochodem na Wilhelmstrasse. Nie słuchał też swego szofera. Dlatego wszystko odbyło się jak w podręczniku. Jeszcze na Königsallee, jak ogólnie wiadomo, szofer musiał zahamować na skrzyżowaniu z Erdener i Lynarstrasse, ponieważ aleję zatarasował wóz konny, którego woźnica zresztą nie został przesłuchany. Z podążającego za samochodem Rathenaua rajdowego mercedesa-benza oddano dziewięć strzałów, z których pięć doszło celu. W trakcie wyprzedzania udało się umieścić jajowy granat ręczny. Sprawców przepełniał nie tylko żołnierski duch, ale też nienawiść do wszystkiego, co nie jest niemieckie. Techow prowadził mercedesa, Kern umiał obchodzić się z pistoletem maszynowym, Fischer, który podczas ucieczki odebrał sobie życie, rzucił granat. Ale wszystko to wyszło tylko dlatego, że mnie, osobie o złej reputacji, szpiclowi Brüdigamowi, nikt nie chciał wierzyć. Wkrótce Organizacja Consul zaprzestała wypłat, a w rok później marsz gefrajtra Hitlera do monachijskiej Galerii Wodzów zakończył się krwawym niepowodzeniem. Moja próba ostrzeżenia Ludendorffa nie wypaliła. A tym razem pracowałem bez zapłaty, bo na pieniądzach nigdy mi nie zależało. Tak czy siak z każdym dniem traciły na wartości. Jedynie z troski o Niemcy... Jako patriota podjąłem... Ale nikt nie chce mnie słuchać. Panowie też nie.
Walter Rathenau (1867-1922), polityk i przemysÅ‚owiec, w Republice Weimarskiej minister odbudowy, a nastÄ™pnie spraw zagranicznych. Philipp Scheidemann (1865—1939), jeden z przywódców niemieckiej socjaldemokracji, w roku 1919 stanÄ…Å‚ na czele pierwszego rzÄ…du Republiki Weimarskiej, od 1933 na emigracji. (Przyp. tÅ‚um.)
1923
Dzisiaj to banknoty ładnie wyglądają. I moje prawnuki lubią się nimi bawić w sprzedawanie i kupowanie domów, zwłaszcza że z czasów sprzed upadku muru zachowałam jeszcze kilka papierków z kłosem i cyrklem, które co prawda nie będąc ozdobione tyloma zerami mają dla dzieci mniejszą wartość i służą im tylko za drobne.
Pieniądze inflacyjne znalazłam po śmierci matki w jej książce gospodarczej, którą często teraz przeglądam w zamyśleniu, ponieważ zapisywane tam ceny i przepisy kulinarne budzą we mnie zarówno smutne, jak i urocze wspomnienia. No cóż, mamie na pewno nie było lekko. My, cztery dziewczynki, sprawiałyśmy jej choćby mimo woli dużo kłopotów. Ja byłam najstarsza. I na pewno ów fartuch domowy, który pod koniec dwudziestego drugiego kosztował - jak czytam - trzy i pół tysiąca marek, był przeznaczony dla mnie, bo co wieczór pomagałam mamie obsługiwać tak pomysłowo stołowanych przez nią sublokatorów. Chłopkę za osiem tysięcy nosiła aż do zdarcia moja siostra Hilda, nawet jeśli nie chce wspominać zielono-czerwonego wzoru. Ale Hilda, która już w latach pięćdziesiątych wyjechała na Zachód i od dziecka była bardzo zawzięta, tak czy owak odżegnała się od wszystkiego, co było kiedyś.
No cóż, te ceny wołające o pomstę do nieba. Myśmy z nimi wyrastały. I w Chemnitz, ale gdzie indziej na pewno też, śpiewałyśmy wyliczankę, którą moje prawnuki jeszcze dziś uważają za całkiem ładną:
Milion, trzy i pięć wnet ci zasolę. Matka gotuje dzisiaj fasolę. Dychę nam za funta dasz. Bez omasty tyś nie nasz.