Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Ja mówię, on mówi, potem ja mówię i on mówi; miło jest myśleć o tym, jak mogłaby wyglądać taka rozmowa...terze i piętrze południowego skrzydła, budynek wyglądał jak czarna, najeżona blankami bryła piętrząca się na tle ciemniejącego, fioletowego nieba...— Co o nim sądzisz, Kuriku? — zapytał Sparhawk szeptem, gdy wyglądali zza zwalonej ściany...— Nie wygląda na dziewczynę, którą chciałbym poderwać w barze — zauważył Chavez...Tak wyglądała lista, pełna lista, lądowych zwierząt i roślin planety...do Skana, wyglądając jak półtora nieszczęścia: miał zaczerwienione i podkrążone oczy, potargane włosy, a luźna szata chyba nie należała do niego;...Uzdrowiciel Tinamon, który pomagał im przy tym, znalazł na poczekaniu proste wyjaśnienie:— S’loner wyglądał na zdrowego i sprawnego mężczyznę,...- Chłopcy z miejscowej policji powiedzieli mi, że faceci, którzy wzięli się za twoją gablotę, dali jej niezły wycisk, ale wcale mi na to nie wygląda...Ŝe Twoja lista słów-kluczy wygląda tak: tłum, nauczyciele, poŜar, meble, przedmioty, boisko...Groza tych olbrzymów nie tkwi w ich wyglądzie, chociaż naprawdę może przyprawić o koszmarne sny...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

.. cóż, widzieli państwo zapewne rysunki Dorego przedstawiające grzeszników w piekle. Ale Dore nie mógł odtworzyć dźwięków: szlochania, cichych jęków, wznoszących się od czasu do czasu okrzyków rozpaczy.
Dłużej niż minutę nie mogłem znieść tego widoku. Uciekłem z powrotem na górę.
Miałem uczucie, że powinienem jakoś tym ludziom dopomóc. Może wyprowadzić ich na ulicę i przynajmniej położyć kres temu okropnemu, powolnemu krążeniu w ścisku. Ale jedno spojrzenie wystarczyło, by zrozumieć, iż nie zdołam nigdy przedostać, się do drzwi, żeby ich wyprowadzić. Poza tym, gdyby mi się to nawet udało, gdybym ich wyprowadził - co dalej?
Usiadłem na stopniu i ukryłem twarz w dłoniach, wciąż mając w uszach te potworne dźwięki. Kiedy wreszcie trochę oprzytomniałem, zacząłem szukać i znalazłem inne schody. Były to wąskie schody dla personelu, które zaprowadziły mnie tylnym wyjściem na podwórze.
Być może niezbyt dobrze opowiadam tę część historii. Cała sprawa była tak niespodziewana i wstrząsająca, że przez pewien czas rozmyślnie starałem się nie pamiętać szczegółów. W tamtej chwili miałem uczucie, że to wszystko jest okropnym snem, z którego bezskutecznie usiłuję się obudzić. Kiedy wyszedłem na podwórze, wciąż jeszcze niezupełnie wierzyłem w to, co widziałem.
Jednego tylko byłem pewien: czy to rzeczywistość, czy koszmar, potrzeba mi odrobiny alkoholu jak jeszcze nigdy w życiu.
Na bocznej uliczce za bramą podwórza nie było nikogo, ale prawie naprzeciw znajdował się bar. Pamiętam jego nazwę - ,,El Alamein". U góry, na kutej żelaznej klamrze, wisiała tablica z podobizną wicehrabiego Montgomery, pod nią zaś jedne z drzwi były szeroka otwarte.
Ruszyłem prosto tam.
Wejście do baru dało mi na chwilę rozkoszne poczucie normalności. Był prozaicznie i znajomo podobny do dziesiątków innych barów.
Ale chociaż w tej części baru nie było nikogo, w przyległej części, tak zwanym salonie, coś się niewątpliwie działo. Słyszałem ciężki oddech. Korek z głośnym hukiem wyskoczył z butelki. Pauza. Potem jakiś głos powiedział:
- Gin, do ciężkiej cholery! Precz z ginem!
Rozległ się ogłuszający brzęk, a potem śmiech człowieka dobrze już wstawionego.
- Lustro! Po diabła komu lustra?
Nowy strzał korka.
- Znów ten przeklęty gin - stwierdził głos, bardzo zawiedziony. - Precz z ginem!
Tym razem butelka uderzyła o coś miękkiego, spadła na podłogę i zatrzymała się, wylewając z bulgotem zawartość.
- Hej! - zawołałem. - Chciałbym się czego napić. Zapadła cisza.
- Kto pan jest? - po chwili zapytał nieufnie głos.
- Jestem ze szpitala - powiedziałem. - Chcę wypić kielicha.
- Nie pamiętam pańskiego głosu. Pan widzi?
- Tak.
- To na miłość boską, doktorku, przeskocz przez ladę i znajdź mi butelkę whisky.
- W tej sprawie, owszem, mogę być doktorem - oświadczyłem.
Wdrapałem się przez ladę i spojrzałem w bok. Stał tam mężczyzna z wielkim brzuchem, czerwoną twarzą i siwiejącymi wąsikami, ubrany tylko w spodnie i koszulę bez kołnierzyka. Był już mocno pijany. Najwidoczniej nie mógł się zdecydować, czy otworzyć butelkę, którą trzymał w ręce czy użyć jej w charakterze broni.
- Jak pan nie jest doktorem, to kim pan jest? - spytał podejrzliwie.
- Byłem pacjentem, ale potrzeba mi kielicha jak najlepszemu doktorowi - odparłem. - To, co pan trzyma, to znowu gin - dodałem.
- Ach, tak! Pieprzony gin - powiedział i cisnął go precz. Butelka z trzaskiem i brzękiem wyleciała przez szybę.
- Niech mi pan da ten korkociąg - powiedziałem.
Zdjąłem z półki butelkę whisky, otworzyłem ją i podałem mu wraz ze szklaneczką. Dla siebie wziąłem mocny koniak z niewielką ilością wody sodowej, po czym nalałem sobie zaraz drugą porcję. Po chwili ręce przestały mi tak gwałtownie drżeć.
Spojrzałem na swego towarzysza. Pił whisky wprost z butelki.