Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Nie miaÅ‚ zamiaru pójść do wiÄ™zienia z tego powoÂdu, że jakiÅ› przedsiÄ™biorca ukradÅ‚ sześć milionów. W tej sytuacji rozwiÄ…zanie, które okazaÅ‚o siÄ™ dobre dla MaÅ‚ego Tony'ego i dziewiÄ™ciu czÅ‚onków bandy - i Stephanie - bÄ™dzie równie dobre dla Klaxon Oil. JeÅ›li mu siÄ™ uda, zniszczy tych ludzi.
- Nie ruszaj siÄ™!
- Kamerad.
- Mów po angielsku! Ręce na głowę!
Tym razem była to nieduża dziewczyna, pulchna z różanymi policzkami i zielonymi oczami. Wyglądała na niewiele starszą od Judy. Judy była nawet wyższa. Na szczycie schodów leżały wyrzutnie rakiet i zapas broni, który pozwoliłby utrzymać budynek przez następny tydzień.
- Co tam masz, pistolet maszynowy czy automatyczny karabin?
Spojrzała na niego zdziwiona i wreszcie skinęła twierdząco głową. Wyglądała jak przedszkolanka. Ile mogła mieć lat? Dwadzieścia? Dwadzieścia dwa? - Widzę cię bardzo dobrze - powiedział Leland. - Rozumiesz mnie? - Czuł, że rodzi się w nim wstręt do siebie samego. - Chcę, żebyś wzięła pistolet za lufę, a dwa magazynki z amunicją w drugą rękę. Nie ruszaj się zbyt szybko.
Zrobiła, jak kazał, i wyglądała na spokojną. Nie widział jej tak dobrze, jak powiedział. Za nią byty otwarte drzwi, przez które wpadało słońce oświetlając klatkę schodową. Miała rude włosy, gęste i długie do samych ramion, piękne.
- Zejdź powoli na dół, stopień po stopniu.
Trząsł się cały. Chciał żeby podeszła do niego na tyle blisko, aby mógł ja zabić jednym strzałem zanim zorientuje się, co chce zrobić. Nie chciał sentymentów. Nie wiedział kim jest, co zrobiła i kogo zabiła.
JeÅ›li byÅ‚a tutaj o Å›wicie, mogÅ‚a strzelać do helikopÂterów.
Usiłowała go zabić. Kolejny błąd. Płaciła cenę porażki. Znajdowała się na dole schodów, trzymając w ręku kałasznikowa. Wystraszona patrzyła mu. w oczy i próbowała się uśmiechnąć. Miała piękne zęby. Trzymał pistolet nisko, żeby nie myślała, iż mierzy do niej. Wstrząsały nim dreszcze, i poczuł, że się zmoczył. Kiedy podniósł pistolet, zrozumiała, iż pozwolił jej żyć tych kilka sekund dłużej tylko po to, aby zniosła mu broń. Otworzyła usta do krzyku. Leland wiedział - nie zdążyła nic przeżyć, umierała, nie doświadczywszy normalnego życia. Pomyślał o swojej córce i strzelił dziwce w czoło, prosto między oczy.
W radiu panowaÅ‚a cisza. Na ulicy nie byÅ‚o sÅ‚ychać żadnych strzałów. Leland znalazÅ‚ oprócz szeÅ›ciu milioÂnów także dokumenty, listy, wewnÄ™trzne zarzÄ…dzenia, niektóre z nich z inicjaÅ‚ami Steffie - S.G., które przypominaÅ‚y kwiatek. Nie martwiÅ‚ siÄ™ policjÄ…. NiÂczym siÄ™ nie przejmowaÅ‚. Ciekawe, czy ktoÅ› spróbuje go zastrzelić, gdy pieniÄ…dze zacznÄ… siÄ™ unosić nad miastem: Czy policja przyjmie, że to któryÅ› z terrorysÂtów? Może później dadzÄ… takie wyjaÅ›nienie. Uznanie, kto ma racjÄ™, a kto nie, byÅ‚o kwestiÄ… sposobu interpreÂtacji. CzÅ‚owiek siedzÄ…cy w helikopterze mógÅ‚ pociÄ…gÂnąć za spust, ponieważ nie miaÅ‚ szansy dobrać siÄ™ do pieniÄ™dzy.
PotrzebowaÅ‚ teraz krzesÅ‚a na kółkach; i tak bÄ™dzie musiaÅ‚ podjechać kilka razy do okna - obok zmasaÂkrowanego Riversa i szczeniaka ze zÅ‚amanym karÂkiem. Tu, na górze, byÅ‚ jedynÄ… żyjÄ…cÄ… osobÄ…. DziesiÄ…Âtki, dwudziestki, pięćdziesiÄ…tki, a nawet setki uÅ‚ożone w paczki, przeliczone i podpisane przez nieznanych bankierów z Santiago. Po takiej robocie powinno siÄ™ zabić także i ich, jeÅ›li miaÅ‚o siÄ™ trochÄ™ rozsÄ…dku.
BÄ™dzie musiaÅ‚ zedrzeć banderole z dziesiÄ…tek paÂczek. Rivers i szczeniak leżeli zupeÅ‚nie sztywni, jak para nakrochmalonych koszul. Cwaniacy. ZwÅ‚oki.
Znowu poczuÅ‚ ból w nodze. Nie miaÅ‚ pojÄ™cia, czy to dobry czy zÅ‚y znak. Pierwsze paczki znikÅ‚y poniesione wiatrem. OtwieraÅ‚ po pięć sztuk, a potem je wyrzucaÅ‚. Od ulicy doszedÅ‚ go ryk, nastÄ™pnie okrzyki radoÅ›ci i wiwaty. UsÅ‚yszaÅ‚ zbliżajÄ…cy siÄ™ helikopter. OdsunÄ…Å‚ krzesÅ‚o i szybko otworzyÅ‚ pozostaÅ‚e paczki. Wiatr porwaÅ‚ banknoty i poniósÅ‚ do góry w postaci trzepoÂczÄ…cej chmury. NastÄ™pne krzyki i klaksony samoÂchodów. PospieszyÅ‚ po nastÄ™pny Å‚adunek. Sześć milioÂnów - sześć milionów wiÄ™cej, jeÅ›li chodzi o budynek.
W helikopterze wiszÄ…cym przed oknem pokazaÅ‚ siÄ™ czÅ‚owiek z kamerÄ…. Leland upewniÅ‚ siÄ™, że jest dla niego niewidoczny. Może wpadnÄ… na to, kto wyrzuciÅ‚ pieniÄ…Âdze, ale nie bÄ™dÄ… mogli tego udowodnić. OtworzyÅ‚ wszystkie paczki, potem uÅ‚ożyÅ‚ je na krzeÅ›le i przesunÄ…Å‚ koÅ‚o zwÅ‚ok - wiatr porwaÅ‚ pieniÄ…dze jak konfetti na Å›wiÄ™to Czwartego Lipca.
SÅ‚yszaÅ‚ klaksony samochodów w caÅ‚ym mieÅ›cie. ZeÂbraÅ‚ resztki swoich rzeczy. ByÅ‚ gotowy do zejÅ›cia na dój.
Na trzydziestym dziewiÄ…tym zaÅ‚adowaÅ‚ kaÅ‚asznikowa i wszedÅ‚ do pomieszczeÅ„ z komputerami. ZatrzyÂmaÅ‚ siÄ™ w pół kroku widzÄ…c, że to, co zamierzaÅ‚, nie ma wiÄ™kszego sensu. ChciaÅ‚ wyÅ‚adować oba magazynki w komputery. Nie miaÅ‚oby to żadnego znaczenia. To byÅ‚a część nowej magii, którÄ… mÅ‚odzi tak dobrze rozumieli. Cokolwiek zniszczy, szybko zostanie zastÄ…Âpione czymÅ› innym, a miejsca pracy przeniosÄ… gdzie indziej. Ludzie zajmujÄ…cy siÄ™ komputerami pewnie z chÄ™ciÄ… przyjmÄ… wyzwanie.
Odrzucił karabin na ziemię. Niech policja znajdzie jego odciski. Potem sprawdzi, czy okazali się na tyle dobrzy, że je odnaleźli. Jedna rzecz nie dojdzie do skutku: policja i Klaxon Oil nie zdołają udowodnić mu niczego. Nawet tego, że ma tę cholerną oszukaną odznakę.
Sześć milionów i koszty budynku - to powinno wystarczyć. Na oko, spowodowane przez niego szkody wynoszą ze dwadzieścia pięć milionów, wystarczająco dużo, żeby wywołać paniczne wyprzedawanie akcji na Wall Street. Prezes Klaxon Oil nawet nie zdawał sobie sprawy, jakie kłopoty czekały go jeszcze z powodu Lelanda.
Nic z tego nie przywróci Stephanie do życia. Chciał wiedzieć, kiedy - jak dawno temu - odsunęła się od niego na tyle, iż nie mógł jej pomóc ani niczego w jej życiu zmienić.
Włączył radio.
- Tu Leland. Schodzę na dół.