Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.— Właściwie… — chłopiec aż się skurczył, zmuszony powiedzieć prawdę — właściwie… jedną czy dwie rzeczy napisałem, jak byłem...— Nimbus — powiedziałem poważnie — zwróć to zdjęcie...— Postanowiłem wreszcie dowiedzieć się — powiedział — co to są powtórne narodziny i uczestniczyć w nich...— Teraz powiedział pan coś interesującego — roześmiał się Faber — nie czytając nawet o tym...– Wejdź – powiedział Pentarn...Grace dała jej swój numer i dodała:- Proszę mu powiedzieć, że chce z nim mówić doktor Grace Mitowski i że zajmę mu tylko kilka minut...Petersburgu biegają Nosy albo Raskolnikowowie z siekierami!” — Mamy tu do czynienia z jakąś formą współdziałania — powiedział...Moss znowu jedzie? Mapa Judyty i jej dzieje, milczenie Arina, mówiące więcej, niż ktokolwiek chciałby powiedzieć na głos, wszystkie demony szalejące w myślach...— Lepiej nie — powiedziała krótko Ewa..."Poczekaj aż zobaczysz co tutaj zobaczyłem, " powiedział z zadowoleniem...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

- Ani jeden inteligent nie może opuścić miasta.
A tymczasem z okna można już było zobaczyć, jak społeczność schodzi na statek i stuka pięściami po powierzchni. Nawet do gabinetu Batyjewa dobiegały odgłosy głuchych uderzeń.
Dziesięć minut później profesor Minc, Helena Siergiejewna i prowizor Sawicz jako przedstawiciel inteligencji twórczej wprosili się do gabinetu Batyjewa.
Batyjew demokratycznie obszedł stół, żeby przywitać ich w pół drogi. Uścisnął wszystkim ręce. W myśli życzył im, żeby zapadli się pod ziemię. Zapytał o zdrowie i sprawy zawodowe.
- Jak panu wiadomo... - zaczai profesor.
- Wiem, wiem - westchnął Batyjew. - Chciałbym go wyciągnąć, ale nie mamy takiego dźwigu. I przepiłować też nie ma czym. A więc trzeba będzie zasypać- Nie jesteśmy chyba barbarzyńcami? - zapytała Helena Siergiejewna.
- Gdybyśmy byli barbarzyńcami - powiedział w zadumie Batyjew, drapiąc się po mocnej czerwonej szyi - to wysadzilibyśmy go w diabły.
- Ach! - przestraszyła się Helena Siergiejewna.
- Ale nie jesteśmy barbarzyńcami! - wykrzyknął Batyjew. -Zachowamy ten wytwór natury dla przyszłych pokoleń.
- Słusznie - ucieszył się prowizor Sawicz. - Nasze miasto stanie się sławne na całym świecie. Przecież to pierwszy statek kosmiczny z innej planety.
- Z innej? - zaniepokoił się Batyjew i podszedł do okna. Skąd pan to wie?
- To przecież oczywiste.
- Nie ma w tym nic oczywistego. Może zawsze tu leżał - powie- . dział Batyjew. - Ale zapewniam was: jak tylko zawody w domino dobiegną końca, natychmiast zajmiemy się badaniami. Tym bardziej że ojczyzna potrzebuje metalu!
- Kiedy? - zdziwił się Minc. - Kiedy się zajmiemy?
- Jak tylko zostaną zakończone zawody. Nie chcecie chyba skompromitować miasta w oczach gości i towarzysza Czyngisowa?
- Jak można to porównywać? - zdziwił się profesor Minc. - Jakieś tam rejonowe zawody i kamień węgielny w historii ludzkości...
- Ja ci, Minc, powiem tak - odpowiedział Batyjew. - Dla mnie osobiście nie ma nic ważniejszego od interesów rodzinnego miasta, które dało mi życie, wykształcenie i zaszczytne stanowisko. Jako patriota i obywatel rozkazuję zasypać ten meteoryt, a gdy zawody się skończą, wtedy zobaczymy. Może rozkopiemy.
- Złożymy skargę - uprzedził Minc.
- Składajcie... - odpowiedział Batyjew. Z jego tonu jasno wynikało, jak wielu rzeczy nie powiedział.
Gdy tylko przedstawiciele społeczności opuścili gabinet, Batyjew wezwał Udałowa.
- Dlaczego nie zasypujesz?
- A jak mam zasypać? - zapytał płaczliwym głosem Udałow. - Pionierów się naschodziło...
- Tak - podsumował Batyjew. - Możesz iść do domu, "Udałow. Nie spełniłeś pokładanych w tobie nadziei. Nie jesteś już kierownikiem budowy.
Udałow wyszedł, a Batyjew wezwał Słabienkę i powiedział, że wszystkim, którzy w nocy zasypią dół, z funduszy specjalnych zarządu zostanie wydane po trzydzieści rubli i butelce wódki...
Zanim pojechał do domu, wyszedł na plac i postał chwilę, patrząc w dół, na okrągły bok statku kosmicznego.
Potem rozepchnął tłum i pojechał do domu trochę się przespać, żeby w nocy osobiście móc nadzorować zasypywanie. Nie wiedział jeszcze, że społecznicy wysłali już Saszę Grubina do województwa po pomoc. Grubina przez patrole przewiózł w bagażniku żiguli podmiejski spółdzielca Silantiew - przekupił kordon nie sprzedanymi na bazarze melonami.
Niestety, w każdym mieście znajdą się reakcyjne siły gotowe pogrzebać ideę galaktycznego kontaktu za trzydzieści rubli i butelkę wódki. Społeczność przegapiła akcję: część spała, a część uczestniczyła w zebraniu w mieszkaniu Minca.
Następnego dnia rano ludzie znowu zaczęli napływać na plac. Plac był nie do poznania. Otoczono go nawet płotkiem, żeby nikt nie deptał po świeżym miękkim asfalcie.
- Popełnił pan ciężkie przestępstwo! - wykrzyknął profesor Minc, próbując przedostać się na plac obok starszego sierżanta Pilipienki.
- Jakie przestępstwo? - zainteresował się z okna Batyjew.
- To był statek kosmiczny.
- Pan zwariował! - krzyknął Batyjew. -W kosmosie nie ma życia.
W tym momencie na plac wjechała szara wołga i zatrzymała się przed Urzędem Rady Miejskiej. Wysiadło z niej trzech starszawych mężczyzn, którzy weszli na górę do Batyjewa.
- Jestem akademikiem, nazywam się Wejner - powiedział jeden z nich. - Poinformowano nas, że odkryto tu starożytny statek kosmiczny. Gratuluję!
Batyjew posłusznie potrząsał dłonią akademika, intensywnie zastanawiając się, co robić dalej.
Sytuację uratował Karaś, który akurat był w gabinecie Batyjewa - dyskutowali, jak przywołać społeczność do porządku.
- Rzeczywiście, znaleźliśmy statek! - potwierdził radośnie Karaś. - Ale dlaczego kosmiczny?
- A jaki? - zdziwił się akademik.
- Jedźmy - zaproponował Karaś. - Zaraz panom pokażemy. Batyjew zachwiał się na nogach. Czyżby Karaś chciał go zdradzić?
Zeszli na plac. Akademik zatrzymał się na chwilę, ze zdziwieniem przyglądając się tłumowi ludzi, którzy rwali się na ogrodzony teren, głośno kłócąc się z milicjantami.
- Przygotowujemy się do biegu na przełaj - powiedział szybko Karaś. - Zaraz start. Bieg to zdrowie!
Samochody niespiesznie podjechały do przystani. Stał tam stary parowiec pamiętający jeszcze czasy rewolucji, czekał na przekładane z roku na rok przerobienie go na schronisko dla turystów.
- Proszę spojrzeć - mówił Karaś, prowadząc gości do parowca. - Tylko wygląda na zniszczony. Znaleźliśmy go na dnie, wyciągnęliśmy i teraz planujemy tu muzeum. Prawda, że ładny? Chcecie panowie obejrzeć go z bliska?
- Ale nas poinformowano, że to statek kosmiczny... - wymamrotał akademik Wejner.
- Jeśli można zapytać, kto panów poinformował? - spytał szybko Karaś.
- Miody człowiek, przedstawił się jako Aleksander Grubin. Przywiózł list od profesora Minca. A właśnie, chcielibyśmy z nim
porozmawiać.
- Ach, Grubin, Grubin - westchnął Karaś. - Wiecznie te jego
wygłupy. Chuligan.
- Chuligan - zgodził się Batyjew.
- Profesor przedwczoraj wyjechał na urlop - powiedział Karaś. - Jeszcze go sam żegnałem. Teraz już pewnie odpoczywa.
Po odprowadzeniu zakłopotanych gości do szosy, Batyjew i Karaś z tarczą wrócili do miasta.
- Dziękuję, Karaś - powiedział Batyjew. - Nie ma co, pomogłeś mi.