Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
— Niech tak bÄ™dzie — rzuciÅ‚ sir Oliver i skierowaÅ‚ siÄ™ do wyjÅ›cia. Jego kate-
goryczny ton wskazywał, że nie życzy sobie dalszych dyskusji.
32.16.01
Olbrzymie bitewne rumaki biegały wzdłuż ogrodzenia, głośno dudniąc kopy-
tami po trawie. Pole turniejowe miało wielkość boiska piłkarskiego. Na ukończonych naprędce trybunach zajmowały miejsca damy dworu. Gromady skromnie
ubranych, hałaśliwych gapiów z całej okolicy tłoczyły się przy ogrodzeniu.
Kiedy minęła ich kolejna para jeźdźców na parskających koniach, Marek za-
pytał:
— Poradzisz sobie z takim rumakiem?
204
Chris wzruszył ramionami.
— TrochÄ™ jeździÅ‚em z Sophie.
— Chyba zdoÅ‚am ocalić ci życie — mruknÄ…Å‚ Andre. — Musisz jednak dokÅ‚ad-
nie wykonywać moje polecenia.
— W porzÄ…dku.
— Do tej pory nie braÅ‚eÅ› sobie zbytnio do serca moich rad — rzekÅ‚ Marek
z wyrzutem. — Teraz bÄ™dziesz musiaÅ‚ mnie sÅ‚uchać.
— W porzÄ…dku, zrozumiaÅ‚em.
— Wystarczy, że utrzymasz siÄ™ w siodle tylko do czasu pierwszego starcia.
Kiedy sir Guy zauważy, że marny z ciebie jeździec, nie będzie miał innego wyj-
ścia, jak mierzyć ci prosto w piersi, bo to stosunkowo najpewniejszy cel. Dlatego chcę, żebyś przyjął cios jego kopii na piersi, możliwie na środek napierśnika. Zrozumiałeś?
— Mam przyjąć cios kopii na piersi — powtórzyÅ‚ Hughes ze zbolaÅ‚Ä… minÄ….
— Uderzenie prawdopodobnie wyrzuci ciÄ™ z siodÅ‚a. Nie próbuj siÄ™ w nim
utrzymać za wszelką cenę. Gdy spadniesz na ziemię, leż bez ruchu, udawaj, że
straciłeś przytomność. Może nawet faktycznie ją stracisz. W każdym razie nie
wstawaj pod żadnym pozorem. Zrozumiałeś?
— Mam leżeć i nie wstawać.
— DokÅ‚adnie tak. Bez wzglÄ™du na to, co siÄ™ wydarzy, masz pozostać na ziemi.
Wysadzenie z siodła i pozbawienie rywala przytomności będzie oznaczało koniec pojedynku. Jeśli się podniesiesz, sir Guy każe sobie podać drugą kopię albo zeskoczy z konia i sięgnie po miecz, a wtedy na pewno zginiesz.
— Nie wstanÄ™ — zapewniÅ‚ Hughes.
— Dobrze. PamiÄ™taj: bez wzglÄ™du na wszystko masz leżeć bez ruchu. — Ma-
rek klepnÄ…Å‚ kolegÄ™ po ramieniu. — Przy odrobinie szczęścia wyjdziesz z tego bez szwanku.
— Jezu — mruknÄ…Å‚ Chris.
Minęła ich kolejna para jeźdźców, ziemia zadygotała pod uderzeniami kopyt.
* * *
Weszli między namioty rozstawione na skraju pola. Były nieduże, cylindrycz-
ne, z tkaniny barwionej w jaskrawe pasy, szachownice bądź rozmaite zygzaki.
Nad każdym łopotała chorągiew. Konie stały uwiązane na zewnątrz Dookoła uwi-
jali się giermkowie i pachołki. Nosili zbroje, siodła, wodę i siano. Na obrzeżu obozowiska kilku ludzi przetaczało beczki, z których przy każdym obrocie dolatywał głośny szum.
205
— To piasek — wyjaÅ›niÅ‚ Marek. — WycierajÄ… w nim kolczugi, żeby usunąć rdzÄ™.
— Aha.
Chris próbował się skupić na szczegółach, chcąc odsunąć od siebie myśl
o tym, co go czeka. Nie mógł się jednak uwolnić od wrażenia, że idzie na ścięcie.
Weszli do namiotu, gdzie czekało już trzech pachołków. W przeciwległym
końcu paliło się małe ognisko. Na derce pośrodku leżała rozłożona zbroja Marek pobieżnie zlustrował ją wzrokiem i orzekł:
— Dobra. ZawróciÅ‚ na piÄ™cie.
— DokÄ…d idziesz? — spytaÅ‚ Chris.
— Do drugiego namiotu, żeby siÄ™ przygotować.
— Ale ja nie wiem, jak. . .
— Oni ci pomogÄ… — rzuciÅ‚ Andre i wyszedÅ‚.
Chris obrzucił uważnym spojrzeniem elementy zbroi. Jego uwagę przycią-
gnął hełm ze spłaszczoną przednią częścią. Przypominała kaczy dziób. Powyżej
znajdowała się pojedyncza wąska szczelina wizury. Obok leżał drugi wyglądający zwyczajnie. Ucieszyła go możliwość wyboru.
— Pozwólcie, panie — odezwaÅ‚ siÄ™ najstarszy z pachoÅ‚ków, nieco lepiej ubra-
ny od innych. WyglÄ…daÅ‚ na czternastolatka. — StaÅ„cie tutaj. — WskazaÅ‚ miejsce poÅ›rodku namiotu.
Chris przesunął się posłusznie. Chłopcy zaczęli go rozbierać. Po chwili zo-
stał w samych gaciach i lnianej koszuli. Wśród pachołków rozległy się pomruki zdziwienia.
— ChorowaliÅ›cie, panie? — zapytaÅ‚ któryÅ›.
— Nie. . .
— MusiaÅ‚a was trawić jakaÅ› gorÄ…czka, co osÅ‚abiÅ‚a wasze ciaÅ‚o.
— Nie skÄ…d. . . — ZmarszczyÅ‚ brwi.
Bez dalszych komentarzy zaczęli go ubierać. Najpierw wciągnęli mu grube
i sztywne wełniane pończochy, potem ciężką, gęsto pikowaną koszulę z długimi
rękawami, zapinaną z przodu rzemykami naciąganymi na guziki. Ledwie mógł
w niej podnieść i zgiąć ręce.
— ZesztywniaÅ‚a od prania, jednako szybko siÄ™ poluźni — wyjaÅ›niÅ‚ jeden z pa-
chołków.
Chris wcale nie był o tym przekonany. Matko Boska, pomyślał, już mam skrę-
powane ruchy, a jeszcze nawet nie zaczęli mnie zakuwać w zbroję. Z rosnącym
zdumieniem patrzył, jak chłopcy mocują na nim kolejne płyty osłaniające golenie, kolana i uda. Później przyszła kolej na naramienniki zakrywające także ręce. Po przytwierdzeniu każdego elementu prosili go, by podniósł nogę albo zgiął rękę i sprawdził, czy rzemienie nie są ściągnięte zbyt mocno.
Potem wsunęli mu przez głowę kolczugę. Poczuł na barkach jej olbrzymi cię-
żar. Kiedy dwaj chłopcy mocowali z przodu napierśnik, najstarszy pachołek po-
206
czął zadawać pytania, na które Chris nie potrafił odpowiedzieć.
— Siadacie wysoko, panie, czy na terlicy?
— Chylicie kopiÄ™ ku ziemi alibo wznosicie jÄ… na piÄ™tce?
— Wiążecie, panie, klamrÄ™ do Å‚Ä™ku, zali siadacie swobodnie?
— Strzemiona majÄ… być nisko libo krótko ku przodowi?
Wydawał z siebie nieartykułowane pomruki. W miarę, jak przybywało kolej-
nych elementów zbroi, padały dalsze pytania.
— Trzewiki luźno czy sztywno?
— NaÅ‚okietniki ku osÅ‚onie, zali do tarczy?
— Miecz z lewej czy z prawej?
— Chcecie misiurkÄ™ pod heÅ‚m?
Uginał się już pod rosnącym ciężarem, a przybywające płyty pancerza coraz
bardziej ograniczały mu zakres ruchów. Chłopcy uwijali się sprawnie i po paru minutach był zakuty w zbroję. Odsunęli się od niego i obrzucili uważnymi spojrzeniami.
— Dobrze, panie?