Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.— Rejestr naszych “niemożności" jest spory, ale to nic, dobrze, żeśmy go sobie przepowiedzieli od tej strony, myślę o uzbrojeniu...- Myślę, że powinnyśmy wejść do środka - powiedziała Elayne...- Myślę, że chce, żeby opowiedziała mu pani historyjkę...  Norma ISO 9001 - jest normą opisującą model systemu zapewnienia jakości , obejmujący największy zakres działalności firmy, a mianowicie :...Połowa marca...skomle A:83;8B8, A:02C;VB8skomplikowa (si) CA:;04=8B8AO)skomplikowany A:;04=89skomunikowa 72'O70B8AOskoncentrowa (si) A:>=F5=B@C20B8AO)skonfiskowa :>=DVA:C20B8skontaktowa (si) 72'O70B8(AO)skonto n 7=86:0— twierdziły, że są coraz więcej nagradzane...- Nie miał racji? Nie jesteś złodziejem? - Nie...its own Editor/Debugger...Tansy odwraca kartkę (na froncie albumu wytłoczono: ZŁOTE WSPOMNIENIA) i oto widzi siebie i Irmę na pikniku Mississippi Electrix, kiedy dziewczynka miała cztery...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Opiszę jej twój wynędzniały wygląd i bose stopy. Położę porządne fundamenty, na których będziesz mógł dokonać aktu prostracji.
Wbrew sobie uśmiechnąłem się.
– Dzięki.
– Mogę ci coś postawić? – zapytał. – Dla mnie jest jeszcze trochę za wcześnie, ale dla przyjaciela zawsze mogę zrobić wyjątek.
Pokręciłem głową.
– Muszę wracać. Mam dużo do zrobienia.
Pokuśtykałem z powrotem do „Ankera”. Gdy wreszcie wszedłem do wspólnej sali, aż wrzało w niej od plotek na temat pożaru w Rzemiosze. Nie mając ochoty odpowiadać na żadne pytania, opadłem na krzesło stojące przy stoliku na uboczu i poprosiłem jedną ze służących, żeby mi przyniosła miskę zupy oraz kawałek chleba.
Kiedy jadłem, moje wyczulone uszy podsłuchiwacza wychwyciły fragmenty rozmów prowadzonych przy sąsiednich stolikach. Dopiero kiedy usłyszałem wszystko z ust zupełnie obcych mi osób, dotarło do mnie, co uczyniłem.
Przyzwyczaiłem się, że ludzie o mnie mówią. Jako się rzekło, aktywnie tworzyłem swoją reputację. Ale tym razem chodziło o coś innego – tym razem to było naprawdę. Plotka już zdążyła ubarwić szczegóły i niejednoznaczne fragmenty, ale jądro historii pozostało nienaruszone. Uratowałem Felę, wpadłem w płomienie i wyniosłem ją w bezpieczne miejsce. Właśnie tak, jak Książę Wytworny z jakiejś książki z bajkami.
Po raz pierwszy dane mi było poczuć smak tego, jak to jest być bohaterem. Spodobało mi się.
Rozdział 67
Kwestia rąk
Po obiedzie „U Ankera” postanowiłem pójść do Rzemiochy i się zorientować w rozmiarach zniszczeń. Z zasłyszanych historii wynikało, że ogień szybko stłumiono. Jeżeli tak było, może uda mi się skończyć pracę nad niebieskimi żarnikami. Jeśli nie, przynajmniej odbiorę płaszcz.
Ku mojemu zaskoczeniu większość Rzemiochy wyszła z pożaru bez szwanku, tylko północno-wschodnia część warsztatu była zupełnie zniszczona. Nie zostało nic prócz pobojowiska pokruszonego kamienia, szkła i popiołu. Na połamanych blatach warsztatów lśniły nici miedzi i srebra, podobnie błyszczała podłoga w miejscach, gdzie żar stopił inne metale, które spłynęły kałużami.
Znacznie bardziej niepokojące niż widok tej ruiny było to, że warsztat był całkowicie opustoszały. Nigdy wcześniej nie widziałem go w takim stanie. Zapukałem do drzwi gabinetu Kilvina, zajrzałem do środka. Pusto. To już było bardziej zrozumiałe. Bez Kilvina nie miał kto zorganizować sprzątania.
Ukończenie żarników trwało wiele godzin, znacznie dłużej, niż początkowo zakładałem. Ból nie pozwalał mi się porządnie skoncentrować, a obandażowane kciuki uniemożliwiały skuteczne operowanie dłońmi. A przecież, jak w wypadku większości prac rzemieślniczych, i tu potrzebne były sprawne ręce. Nawet cienka przecież warstwa bandaży stanowiła ogromne utrudnienie.
Mimo to bez dalszych wypadków skończyłem mój projekt i właśnie przygotowywałem się do testu żarników, kiedy w korytarzu usłyszałem głos Kilvina, przeklinającego w siaru. Zerknąłem przez ramię i zobaczyłem, jak ciężko wchodzi przez drzwi do swego gabinetu. Za nim szedł jeden z gillerów mistrza Arwyla.
Zamknąłem wyciąg nad okapem i poszedłem do gabinetu Kilvina, uważając, gdzie stawiam bose stopy. Przez okno dostrzegłem, że mistrz gestykuluje niczym chłop zapędzający krowy na pastwisko. Jego ręce były zabandażowane niemal po łokcie.
– Starczy – gderał. – Sam się wszystkim zajmę.
Tamten wczepił się w rękę Kilvina i zaczął poprawiać bandaże. Mistrz za wszelką cenę próbował się uwolnić, w końcu uniósł ręce poza zasięg tamtego.
– Lhinsatva. Dość już tego.
Giller powiedział coś, ale zbyt cicho, żebym usłyszał, a Kilvin tylko pokręcił głową.
– Nie. I żadnych leków. Dość już się wyspałem. – Potem zobaczył mnie i gestem zaprosił do wejścia. – E’lir Kvothe. Muszę z tobą porozmawiać.
Nie wiedząc, czego się spodziewać, wszedłem do gabinetu. Kilvin obrzucił mnie mrocznym spojrzeniem.
– Widzisz, co znalazłem po tym, jak pożar został ugaszony? – zapytał, gestem wskazując kłąb ciemnej odzieży leżący na jego prywatnym warsztacie.
Ostrożnie uniósł jeden z krańców zabandażowaną ręką i rozpoznałem sczerniałe resztki mojego płaszcza. Kilvin szarpnął raz, mocno, rękaw oderwał się i poleciał na bok.
– Nie dalej jak dwa dni temu rozmawialiśmy o twojej złodziejskiej lampie. A dzisiaj znajduję ją w miejscu, gdzie każdy człowiek podejrzanej konduity może ją sobie przywłaszczyć. – Popatrzył na mnie groźnie. – Co masz do powiedzenia w tej sprawie?
Zagapiłem się na niego.
– Przepraszam, mistrzu Kilvin. Ale... Wynieśli mnie...
Zerknął na moje nogi, wciąż z ponurym marsem na czole.
– I dlaczego jesteś bez butów? Nawet E’lir powinien mieć więcej rozsądku i nie przychodzić boso w takie miejsce. Jestem mocno rozczarowany twoją postawą.
Kiedy, jąkając się, szukałem jakiegoś wyjaśnienia, ponury grymas Kilvina zmienił się nagle w szeroki uśmiech.