Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Hylle wrzucał doń garście czegoś, co brał z pobliskiego kufra, nucąc coś pod nosem i nie zwracając uwagi na przybyłych.
- Zgłupiał? - zdziwił się Broc. - Nie liczy chyba na to, że uda mu się powtórnie?
- Och, ależ uda się - Yaal wyciągnęła rękę. Żółte oczy węża zaczęły rosnąć, aż zlały się w złotą kulę wiszącą w pomieszczeniu niczym miniaturowe słońce. Nieoczekiwanie dla Ysmay pojawił się potwór, który ruszył przez pokój, ale nie ku nim, lecz ku swemu władcy. Równocześnie amulet w jej dłoni rozbłysł zielonkawym światłem, które uformowane w wiązkę sięgnęło paleniska, nadając płomieniom zielonkawą barwę.
Hylle krzyknął przeraźliwie, gdy monstrum ścisnęło jego ramię. Walcząc, objęci w uścisku, wpadli do bulgoczącego kotła.
W okamgnieniu złota kula zniknęła, tak jak i zielona wiązka światła, a wrzenie w kotle zamarło. Mętna toń cieczy dokładnie kryła tajemniczą zawartość.
* * *Świtało. Zbliżał się nowy dzień. Nie wierząc w to, że żyje, Ysmay stała oparta o ścianę wieży. Przez chwilę cieszyła się, że jest sama. Po chwili ręka Yaal znalazła się na jej ramieniu i już we troje stali na dziedzińcu.
- Zmieniło się tu. To nie to samo, Quayth, jakim je pamiętam - stwierdziła smutno Yaal.
- Zmieni się - zapewnił ją Broc. - To, co zatruwało jego serce, zniknęło, a dla nas przyszłość…
- A co ze mną? - przerwała Ysmay. - Nie jestem już Lady Quayth. Nigdy zresztą nią nie byłam, a w Uppsdale znaczę jeszcze mniej. Byłam jego żoną. Z własnego wyboru tu przybyłam, choć nie wiedziałam kim… czym on jest. Mimo to poszłam za nim bez protestu.
- Przyniosłaś nam wolność - odparł łagodnie Broc, przyglądając się jej. - Nie byłaś ani jego żoną, ani jego sługa. Gdyby było inaczej, nie mogłabyś nosić węża i nie byłabyś z nami tej nocy.
- Nie mów “żona Hylla”, ale raczej “córka Rathonny”! - glos Yaal miał w sobie coś z rozkazu. - Dziwne i bardzo skomplikowane są nieraz zrządzenia losu. Pochodzimy ze starej rasy, a nauka przypisuje nam moc, którą ignoranci obdarzyli bogów. A przecież jesteśmy ludźmi i dlatego zdarzają się między nami i tacy jak Hylle. On chciał okiełznać określone moce, aby…
- Chciał więcej - przerwał jej Broc. - Chciał…
- Mnie? Może, ale raczej chciał tylko dzięki mnie to osiągnąć. Wtedy był dla nas zbyt silny, choć robiliśmy, co tylko się dało…
- Jak ukrycie węża? - spytała Ysma.
- Tak. Potem czekaliśmy długo na przybycie kogoś, kto mógłby go użyć. Powiedziałaś, że nie jesteś Lady Quayth, ale nie powtarzaj tego. Hylle użył ciebie, aby dostać się do prawdziwego bursztynu. Ten, który produkował dla swej magii, był fałszywy. Każdy fałsz musi zawierać w sobie ziarno prawdy, aby istnieć. Pragnął się tobą posłużyć, ale nie byłaś mu przeznaczona. Masz prawo być z siebie dumna i szczęśliwa, córko Rathonny.
- Witaj w Quayth! - dodał Broc. - Tym razem możesz być pewna, że to prawdziwe i szczere powitanie!
Nigdy w to nie wątpiła, ani teraz, ani potem. Nigdy też nie musiała wchodzić do pięcioramiennej wieży, aby przyglądać się bezkształtnej bryle bursztynu, w której wnętrzu człowiek i potwór stali spleceni w nieskończonym uścisku, aby przypomnieć sobie, co tkwi pod pozorami wielu spraw.