Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.1989ZSRR16,08,211,66,08,26,55,03,32,6–+–+––––„+” –...— Co to jest morska choroba, mamo? — zapytałem...Niemal zdołałem przekonać samego siebie, mało brakowało, a na­prawdę bym to zrobił, ale nagle zadrżałem przejęty do głębi...I dzisiaj, na wspólnym przyjęciu urodzinowym, musiał stanąć twarzą w twarz z bratem i zadać mu kilka bardzo drażliwych pytań...doradzają, a jednocześnie czynią to z najwyższym profesjonalizmem...- Nie mam pojęcia - powiedział cicho Richardson...kiedy jej to zaproponowaliśmy - odparował Brand...for people to get together and practice their spoken Hebrew, perhaps read articles together (print them from the Israeli newspapers online - www...działania poprzezdiagram pokazany na rysunku 8...' Funkcje percepcyjno-motoryczne to funkcje spostrzegania:wzrokowego, słucho- wego...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Święty Hugo, biskup Anglii, zezwolił królowi Edwardowi na pojmanie w twoim
kościele czarnoksiężnika. Ludwik Święty, król Francji, mój pan, z takiej samej przyczyny
naruszył świętość kościoła Św. Pawła, a jaśnie oświecony Alfons, syn króla Jerozolimy – samego
kościoła Grobu Pańskiego. Przebacz mi więc tym razem, Matko Boska Paryska! Nie uczynię tego
nigdy więcej i ofiaruję ci piękną figurę ze srebra, podobną do tej, którą dałem zeszłego roku
Matce Boskiej z Écouys. Amen.
Przeżegnał się, wstał, przykrył głowę i rzekł do Tristana:
– Spieszcie się, kumie, weźcie ze sobą imć pana de Châteaupers! Każcie uderzyć w dzwony
na trwogę! Wyrżnijcie pospólstwo! Powieście czarownicę! Tak rozkazuję! I chcę, żebyście
osobiście dokonali egzekucji. Zdajcie mi z tego sprawę! Chodź, Oliwierze, nie położę się tej
nocy. Ogol mnie.
Tristan l’Hermite skłonił się i wyszedł. Wówczas król pożegnał skinieniem Wilhelma Ryma i
267
Kopenola.
– Bogu was polecam, imć panowie Flamandczycy, przyjaciele nasi. Wypocznijcie nieco. Noc
już późna, bliżej ranka niż wieczora.
Wyszli obaj. A kiedy gubernator Bastylii prowadził ich do przeznaczonych dla nich komnat,
Kopenol tak się odezwał do Wilhelma Ryma:
– Hm! Sprzykrzył mi się ten kaszlący król! Widziałem pijanego Karola Burgundzkiego, nie
był tak złośliwy jak chory Ludwik XI.
– Mistrzu Jakubie – odparł Rym – królowie mniej są okrutni po winie niż po rumianku.
VI
PAŁASZ I ZABAWA
Po wyjściu z Bastylii Gringoire popędził ulicą Św. Antoniego z szybkością konia, co umknął z
uwięzi. Kiedy stanął przy bramie Baudoyer, skierował się wprost do kamiennego krzyża, który
wznosił się w środku placu, jak gdyby dojrzał w ciemności postać mężczyzny w czarnej opończy
z kapturem, siedzącego na stopniach krzyża.
– Czy to wy, mistrzu? – zapytał Gringoire.
Czarna postać podniosła się.
– Na śmierć i mękę Pańską! Gotujecie mnie na wolnym ogniu, Gringoire! Strażnik z wieży
Św. Gerwazego odtrąbił wpół do drugiej po północy.
– O! – odparł Gringoire – to wina nie moja, lecz królewskiej straży. Cudem wyszedłem cało.
Znów o mały włos, a byłbym wisiał. To moje przeznaczenie. Ale się to nie udało.
– Nic się wam nie udaje – rzekł tamten. – Chodźmy już! Znasz hasło?
– Wyobraźcie sobie, mistrzu, że widziałem króla. Od niego wracam. Ma barchanowe spodnie.
Cóż to była za przygoda!
– O! Kądziel słów! Co mnie obchodzą twoje przygody? Znasz hasło żebraków?
– Znam. Bądźcie spokojni! „Pałasz i zabawa.”
– Dobrze! Inaczej nie przedostalibyśmy się do kościoła. Żebracy obstawili ulice. Na szczęście,
zdaje się, że napotkali opór. Może jeszcze zdążymy.
– Tak, mistrzu! Ale jak wejdziemy do katedry?
– Mam klucz od wież.
– A jak z niej wyjdziemy?
– Za klasztorem jest furtka, wychodząca na Wygon, a stamtąd – na rzekę. Zabrałem klucz od
tej furtki i uwiązałem tam łódź dzisiaj rano.
– O mały włos, a byłbym wisiał! – powtórzył Gringoire.
– E, prędzej, chodźmy! – rzekł tamten. Poszli szybko w kierunku Cité.
268
VII
CHTEAUPERS, NA ODSIECZ!
Może czytelnik pamięta, w jak krytycznym położeniu pozostawiliśmy Quasimodo. Dzielny
głuchy, napastowany ze wszystkich stron, utracił, jeśli nie wszelką odwagę, to wszelką nadzieję
uratowania, nie siebie (nie myślał o sobie), lecz Cyganki. Biegał jak szalony po galerii. Katedra
Marii Panny już za chwilę miała wpaść w ręce żebraków. Nagłe potężny galop koni wypełnił
sąsiednie ulice. Długi rząd pochodni i zwarta kolumna jeźdźców, co, popuściwszy cugli, pędzili z
nastawionymi pikami, jak huragan wpadły na plac z wściekłym wrzaskiem: „Francja! Francja!
Rżnij chamów! Châteaupers, na odsiecz! Starostwo! Starostwo!”
Przerażeni żebracy w jednej chwili zmienili front.
Quasimodo, który nic nie słyszał, zobaczył obnażone szpady, pochodnie, żelazne ostrza pik,
całą tę jazdę, a na jej czele poznał kapitana Febusa. Zobaczył zamęt wśród żebraków, przerażenie
jednych, niepokój najlepszych, i ta nieoczekiwana odsiecz tyle mu dodała siły, że zepchnął ze
ściany kościoła pierwszych napastników, którzy już zaczynali przedostawać się na galerię.
Istotnie, to przybywało królewskie wojsko.
Żebracy opierali się dzielnie. Bronili się jak straceńcy. Zaatakowani z boku od ulicy Św.
Piotra z Wołami, a z tyłu od ulicy Katedralnej przyparci do katedry Marii Panny, do której
jeszcze szturmowali, a której bronił Quasimodo, byli równocześnie i osaczającymi, i osaczonymi.
Znaleźli się w tym niezwykłym położeniu, w jakim później, w roku 1640, podczas słynnego
oblężenia Turynu znalazł się między księciem Tomaszem Sabaudzkim, którego oblegał, a
margrabią de Leganez, który go otoczył – hrabia Henryk d'Harcourt. „Taurinum obsessor idem et
obsessus”, jak głosił napis na jego nagrobku.
Utarczka była zażarta. Wilczej skórze – psie zęby, jak powiada Parys Mathieu. Jazda
królewska wśród której dzielnie stawał Febus de Châteaupers, nie oszczędzała nikogo, i ostrza
szpad dobijały tych, którym udało się umknąć spod kopii. Żebracy licho uzbrojeni, kąsali jak
wściekli. Mężczyźni, kobiety, dzieci rzucali się na zady i na piersi końskie i wczepiali się w nie,
jak się czepiają koty, zębami i pazurami czterech łap. Inni pochodniami walili po twarzach
tuczników. Jeszcze inni wbijali żelazne haki w szyje jeźdźców i ściągali ich z siodeł, a tych, co
spadli, rozszarpywali na kawałki. Szczególnie zaś wyróżniał się wśród nich jeden z szeroką,
lśniącą kosą, który przez długi czas kosił końskie nogi. Był przerażający. Nucił coś pod nosem i
bez ustanku machał swoją kosą. Po każdym takim machnięciu powstawał wokół niego wielki
krąg odciętych członków. Posuwał się tak przez największy gąszcz jeźdźców powoli, kołysząc
głową i oddychając miarowo, jak żniwiarz koszący łan żyta. Był to Klopin Postraszgłupca.
Powalił go strzał z rusznicy.
Tymczasem pootwierały się okiennice. Mieszkańcy okolicznych domów słysząc wojenne
okrzyki królewskich żołnierzy przyłączyli się do utarczki i ze wszystkich pięter kule posypały się
na żebraków. Dziedziniec katedralny był pełen gęstego dymu, który przecinały raz po raz ogniste
wystrzały z muszkietów. Wśród dymu widać było niewyraźnie fasadę katedry i obdrapany Boży