Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Zamierzał też zaciągnąć do swojej armii najemników, którzy strzegą karawan. - Służąca położyła przed nim krwistą pieczeń, do której natychmiast dobrał sie oboma rękoma.
- Czy to roztropne? - spytała. - Przecież nie ma złota na zapłatę dla żołnierzy. A jeśli go zdradzą? - Strażnicy karawan nie przejmowali się zbytnio honorem, a Uzurpator w King’s Landing z pewnością dobrze by zapłacił za głowę jej brata. - Powinieneś był pójść tam z nim, i strzec go. Jesteś mu zaprzysiężony.
- Przypominam ci, że znajdujemy się w Vaes Dothrak - odparł. - Tutaj nikomu nie wolno nosić broni ani przelewać krwi.
- A jednak ludzie umierają - powiedziała. - Wiem to od Jhogo. Niektórzy z handlarzy mają eunuchów. Te olbrzymy potrafią udusić złodzieja jedwabną wstążką. W ten sposób nikt nie przelewa krwi i bogowie są zadowoleni.
- A zatem miejmy nadzieję, że twój brat nie będzie próbował niczego ukraść. - Ser Jorah otarł usta wierzchem dłoni i pochylił się nad stołem. - Miał zamiar wziąć twoje jaja, ale ostrzegłem go, że będę musiał odciąć mu rękę, jeśli ich dotknie. - Wiadomość ta tak ją zaskoczyła, że przez moment Dany nie wiedziała, co odpowiedzieć. - Moje jaja… przecież należą do mnie. Magister Illyrio podarował mi je jako ślubny prezent. Dlaczego Yiserys miałby… to tylko kamienie…
- To samo można by powiedzieć o rubinach, diamentach czy opalach, księżniczko, a smocze jaja są jeszcze rzadsze. Kupcy, z którymi pije twój brat, zgodziliby się oddać swoją męskość choćby za jeden z takich kamieni. Mając trzy, Yiserys mógłby kupić tylu najemników, ilu by tylko zapragnął.
Dany nie pomyślała o tym. - W takim razie… powinien je dostać. Nie musi ich kraść. Mógł mnie poprosić. Jest moim bratem… moim prawdziwym Królem.
- Jest twoim bratem - przyznał ser Joah.
- Nie rozumiesz mnie - powiedziała. - Matka umarła, wydając mnie na świat, a mój ojciec i brat, Rhaegar, umarli jeszcze wcześniej. Gdyby nie Yiserys, nie wiem, czy bym chociaż znała ich imiona. Tylko on mi został. Jest wszystkim, co mam.
- Już nie - powiedział ser Jorah. - Już nie, Khaleesi. Teraz jesteś jedną z Dothraków. W twoim łonie jedzie rumak, który przemierzy świat. Wyciągnął rękę z pucharem i niewolnica natychmiast napełniła go sfermentowanym kobylim mlekiem, kwaśnym w zapachu i gęstym od grudek.
Dany dała jej znak, by odeszła. Już od samego zapachu mleka robiło jej się niedobrze, a przecież nie chciała ryzykować zwrócenia końskiego serca, które wmusiła w siebie. - Co to znaczy? - spytała. - O co chodzi z tym rumakiem? Wszyscy o nim krzyczeli, ale ja nie wiem, o co chodzi.
- Mają na myśli khala nad khalami, o którego nadejściu wspominają już pradawne przepowiednie. Ma zjednoczyć Dothraków w jeden khalasar, który podbije wszystkie narody i dotrze aż na krańce ziemi.
- Och - powiedziała cicho Dany. Odruchowo przesunęła dłonią po brzuchu. - Dałam mu imię Rhaego.
- Imię, na dźwięk którego zadrży Uzurpator.
Nagle Dany poczuła, że Doreah ciągnie ją za rękaw. - Pani - szepnęła służąca podnieconym głosem - twój brat…
Dany popatrzyła w drugi koniec długiej sali i zobaczyła go. Szedł w jej stronę chwiejnym krokiem, tak że od razu domyśliła się, iż znalazł wino, a także… pewnego rodzaju odwagę.
Ubrany był w jedwabną, szkarłatną szatę, brudną i poplamioną. Jego czarny płaszcz i rękawice wypłowiały od słońca. Buty miał popękane, a srebrzystoblond włosy zmierzwione. Do pasa przypiął długi miecz w skórzanej pochwie. Dothrakowie spoglądali na jego broń, kiedy ich mijał. Dany słyszała wyraźnie gniewne przekleństwa i groźby, które rozchodziły się falą po całej sali.
Muzyka cichła stopniowo, aż wreszcie zamilkła nerwowym dudnieniem bębnów.
Dany poczuła ucisk przerażenia wokół serca. - Idź do niego - powiedziała do ser Joraha. - Powstrzymaj go. Przyprowadź do mnie. Powiedz mu, że może sobie wziąć smocze jaja, jeśli tak bardzo mu na nich zależy. - Rycerz szybko podniósł się na nogi.
- Gdzie jest moja siostra? - zawołał Yiserys głosem ciężkim od wina. - Przyszedłem na jej ucztę. Jak śmiecie rozpoczynać beze mnie? Nikt nie zaczyna jeść przed Królem. Gdzie ona jest? Dziwka nie schowa się przed smokiem.
Zatrzymał się na wysokości największego z trzech palenisk, wodząc wzrokiem po twarzach Dothraków. Tylko garstka z pięciu tysięcy ludzi siedzących w sali rozumiała język powszechny, lecz wystarczyło spojrzeć na niego, żeby wiedzieć, iż jest pijany.
Ser Jorah podszedł do Yiserysa, szepnął mu coś do ucha i ujął go pod ramię, lecz Yiserys wyszarpnął rękę. - Trzymaj ręce z daleka! Nikomu nie wolno dotykać smoka!
Dany zerknęła nerwowo na wysoko umieszczoną ławę. Khal Drogo mówił coś do pozostałych khalów. Khal Jommo wyszczerzył zęby w uśmiechu, a khal Ogo roześmiał się głośno.
Yiserys podniósł wzrok. - Khal Drogo - przemówił zaczepnie. - Przyszedłem na ucztę. - Ruszył chwiejnym krokiem w stronę trzech khalów.
Khal Drogo wstał i wypowiedział kilka słów w swoim języku - zbyt szybko, by Dany mogła je zrozumieć - i wyciągnął rękę. - Khal Drogo mówi, nie ma dla ciebie miejsca na wysokiej ławie - przetłumaczył ser Jorah. - Khal Drogo mówi, że twoje miejsce jest tam.
Yiserys spojrzał w stronę, gdzie wskazywał khal. W przeciwległym końcu długiej sali, w kącie pod ścianą, w cieniu, żeby inni, lepsi, nie musieli na nich patrzeć, siedzieli najniżsi z najniższych, chłopcy bez pochodzenia, pokurczeni starcy o zamglonych spojrzeniach, kalecy i niedorozwinięci. Siedzieli daleko od mięsa, daleko od zaszczytów.
- To nie jest miejsce dla Króla - oświadczył jej brat.