Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Może w ogóle ograniczmy się do kilku pierwszych akapitów - zaproponował Daryl Shavers. - Nie wystarczą oskarżenia o międzynarodowy terroryzm i masowe mordowanie rodaków?
- Zgadzam się - podchwycił Gordon. Sięgnął po długopis i wykreślił wszystko poza dwoma pierwszymi akapitami.
- Mogą się pojawić pewne problemy z udowodnieniem zarzutów na podstawie raportów wywiadowczych - zauważył radca prawny.
- Chwileczkę - odezwał się zniecierpliwiony dyrektor CIA. - Rozumiem, że trzeba to załatwić zgodnie z przepisami prawa, tylko czy sformułowania naprawdę są tak istotne? Czy w ogóle można dyskutować nad faktem, że ten sukinsyn jest masowym mordercą?
- Racja - rzekł Gordon, pragnąc uciąć dyskusję. Otworzył dokument na ostatniej stronie i odczytał na głos: - Na rozkaz Gordona Eugene'a Davisa, prezydenta Stanów Zjednoczonych, poleca się odnaleźć, schwytać i dostarczyć przed sąd obwinionego Walentyna Konstantynowicza Karcewa, a w wypadku stawiania oporu dokonać egzekucji właściwymi metodami i w taki sposób, aby do minimum ograniczyć skutki uboczne.
- Mój radca prawny - wtrącił dyrektor CIA - ma właśnie najwięcej zastrzeżeń do tego fragmentu, panie prezydencie.
Gordon popatrzył na swojego adwokata.
- Naprawdę powinniśmy najpierw spróbować ująć Karcewa żywcem? Prawnik wzruszył ramionami.
- Gdyby nadarzyła się taka sposobność...
- Nawet na to nie liczmy - przerwał mu ze złością dyrektor CIA. - Ten łobuz już nawet nie wychodzi ze swojego apartamentu! W ogóle nie spotyka się ze swoimi doradcami! - Odwrócił się do Gordona. - Do diabła, panie prezydencie! Nie umiem sobie wyobrazić, jak moglibyśmy wykonać ten rozkaz, a co dopiero “właściwymi metodami i w taki sposób, aby do minimum ograniczyć skutki uboczne”. Co to w ogóle znaczy, do cholery?
Radca prawny Białego Domu odparł szybko:
- Właściwe metody oznaczają, że nie można mu wlać roztopionego ołowiu do gardła.
Dyrektor CIA skrzywił się z obrzydzeniem.
- O czym pan mówi, na miłość boską?!
- Jest to wyjaśnione w pierwszej klauzuli.
- Czy kula z karabinu to właściwa metoda? - Adwokat wydał wargi i skinął głową. - A ładunek wybuchowy? - Prawnik znowu przytaknął, ale już z ociąganiem. - Bomba zapalająca? - Tym razem zawahał się na dłużej, w końcu wzruszył ramionami. Dyrektor CIA nie rezygnował: - Trucizna? Garota? Gaz? Cios szpikulcem za ucho? Prąd elektryczny podłączony do klamki? Długotrwałe oddziaływanie mikrofal? Kumulowane dawki irydu? Biologiczne skażenie kremlowskiego źródła wody pitnej?
- Sam pan rozumie, dlaczego użyliśmy ogólnikowego określenia o właściwych metodach. Nie jestem w stanie rozsądzić, jakie metody wykonania egzekucji obwinionego są dopuszczalne, a jakie nie są.
- Przecież pan to pisał! - wybuchnął dyrektor CIA. - Jeśli pan nie potrafi wyjaśnić, co to oznacza, to jak miałbym się sam tego domyślić, do cholery?! - Spojrzał na Gordona. - Czy to nie jest próba zastawienia pułapki na CIA?
- Dosyć! - rzucił Davis. - Zrobimy tak. - Po krótkim namyśle skreślił część tekstu i odczytał: - Na rozkaz Gordona Eugene'a Davisa, prezydenta Stanów Zjednoczonych, poleca się odnaleźć, schwytać i dostarczyć przed sąd obwinionego Walentyna Konstantynowicza Karcewa, a w wypadku stawiania oporu dokonać egzekucji... Kropka.
Radca prawny Białego Domu z ociąganiem skinął głową. Dyrektor CIA uśmiechnął się.
- Tak jest znacznie lepiej. Gordon wymierzył w niego palec.
- Zaznaczam, że osobiście chcę zatwierdzać każdy element tej operacji. Żadnych niespodzianek, jasne? - Dyrektor CIA przytaknął i Davis podpisał dokument. - Wydrukujcie to na czysto, wtedy podpiszę kopię do akt - dodał, podając pismo adwokatowi. - Dobra robota. Cenię sobie, że próbowaliście osłaniać mi tyły. - Rozległy się tłumione chichoty. Gordon zwrócił się do dyrektora agencji: - W porządku. Teraz chciałbym poznać konkretny plan.
Prawnicy szybko przeprosili i wyszli. Kiedy drzwi się zamknęły, dyrektor CIA odpowiedział:
- Mamy kandydata. Kogoś, kto mógłby się zbliżyć do Karcewa.
- Kto to?
- Rosyjski uciekinier, były dowódca kremlowskiej straży prezydenckiej, który przebywa nielegalnie w Filadelfii.
FILADELFIA, PENSYLWANIA
29 lutego, 02.45 GMT (21.45 czasu lokalnego)
Po wyjściu z kina Olga i Piotr ruszyli ulicą pod ręką. Dopiero drugi raz mieli okazję wyjść wieczorem na miasto. Doszli do wniosku, że dziewczynki będą rozsądne i nie opowiedzą o wszystkim opiekunce. Na wszelki wypadek woleli nie wynajmować nikogo obcego i zostawili je pod opieką trzynastoletniej córki sąsiadów. Nie bez znaczenia był fakt, że dziewczyna spędzała całe wieczory przy telefonie.
- Może powinnam jeszcze raz zadzwonić? - spytała Olga, kiedy mijali jasno oświetloną wystawę sklepową.
- Kochanie, jeżeli telefon jest zajęty, to znaczy, że ona przy nim siedzi. Nic złego się nie dzieje. Ładno?
Nie zdołał jej uspokoić. Zgodziła się wstąpić do kawiarni na kawą i ciastko głównie dlatego, że tam był automat telefoniczny. Przerywany sygnał zajętej linii stał się zasadniczym tematem ich rozmowy na następne pół godziny.
Kiedy wyszli, na ulicy było już wyraźnie mniej ludzi. Olgę zbyt pochłaniały dręczące myśli, by na cokolwiek zwróciła uwagę. Ale i Piotra ogarnął niepokój. Nigdzie nie widział nieoznakowanego ciemnego samochodu, w którym zazwyczaj siedzieli śledzący go agenci.
- Piotr Andrejew? - spytał ktoś za jego plecami.
Olga jęknęła cicho. Zamknęła oczy i spuściła nisko głowę. Nieznajomy mówił jednak z wyraźnym amerykańskim akcentem.