Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Rolandzie, to do...
Ktoś odepchnął go na bok.
* * *
Susannah poczuła, że coś podnosi ją z ziemi i okręca. Świat zawirował jak na karuzeli: wielkie głazy, szare niebo, zasypany kulkami gradu krąg... i prostokątny otwór w ziemi, wyglądający jak zapadnia. Wydobywały się z niego jakieś wrzaski. Demon szalał i szamotał się, teraz już pragnąc tylko uciec, ale nie był w stanie tego zrobić, dopóki go nie wypuści.
- Teraz! - zawołał Roland. - Puść go, Susannah! Na twego ojca, PUŚĆ GO!
Zrobiła to.
Wraz z Dettą stworzyła w swoim umyśle pułapkę podobną do gęstej sieci, którą teraz przecięła. Poczuła, jak demon natychmiast umyka, pozostawiając na moment okropną, bezgraniczną pustkę. To uczucie natychmiast zastąpiła ulga oraz nieprzyjemne wrażenie zbrukania, zbezczeszczenia.
Kiedy niewidzialny ciężar zelżał, ujrzała go - nieludzki kształt podobny do płaszczki, o wielkich wygiętych skrzydłach i czymś w rodzaju ostrego haka wystającego z dołu. Zobaczyła lub wyczuła, jak demon przemknął nad otworem w ziemi. Dostrzegła, że Eddie spogląda na niego szeroko otwartymi oczami, a Roland wyrzuca ramiona, żeby go pochwycić.
Rewolwerowiec zachwiał się, o mało nie tracąc równowagi pod ciężarem niewidzialnego demona. Zaraz jednak odzyskał ją i trzymał go w objęciach.
Wzmacniając uścisk, skoczył w drzwi i znikł.
* * *
Nagle białe światło zalało korytarz Rezydencji. Grad uderzał o ściany i odbijał się od połamanych desek podłogi. Jake usłyszał jakieś okrzyki, a potem zobaczył rewolwerowca. Ten „wpadł” do środka, jakby skoczył skądś z góry. Ramiona miał wyciągnięte, a palce splecione.
Jake poczuł, że jego stopy wsuwają się w pysk dozorcy.
- Rolandzie! - wrzasnął. - Rolandzie, pomóż mi!
Rewolwerowiec rozplótł dłonie i natychmiast szeroko rozłożył ramiona. Zatoczył się w tył. Nierówne kły dotknęły skóry Jake’a, gotowe ją rozerwać i zmiażdżyć kości, lecz w tym momencie coś przeleciało mu nad głową, jak nagły podmuch wiatru. W następnej chwili kły znikły. Przytrzymująca go za kostki dłoń rozluźniła chwyt. Usłyszał przeraźliwy wrzask bólu i zdumienia, wydobywający się z pylistego gardła stwora. Ten krzyk jednak natychmiast ścichł, jakby wepchnięty z powrotem.
Roland złapał Jake’a i postawił go na nogi.
- Przyszedłeś! - zawołał chłopiec. - Naprawdę przyszedłeś!
- Owszem. Dzięki łasce bogów i pomocy przyjaciół.
Gdy dozorca znów ryknął, Jake zalał się łzami ulgi i przerażenia. Teraz cały dom kołysał się jak statek na wzburzonym morzu. Wszędzie wokół spadały kawałki drewna i tynku. Roland porwał Jake’a w objęcia i pobiegł do drzwi. Macająca na oślep tynkowa dłoń zahaczyła o jedną z jego obutych stóp. Zatoczył się i uderzył o ścianę, która znowu próbowała ugryźć. Roland odskoczył, odwrócił się i wyjął rewolwer. Dwukrotnie strzelił w miotającą się dłoń, rozbijając jeden z grubych białych paluchów. Za plecami uciekających twarz dozorcy zmieniła barwę z białej na purpurowo-czarną, jakby stwór się dusił - czymś, co uciekało tak szybko, że wpadło mu do gardła i utkwiło w brzuchu, zanim się zorientowało, co robi.
Roland ponownie się odwrócił i ruszył do drzwi. Chociaż nie przegradzała ich już żadna widoczna bariera, na moment stanął w nich jak wryty, jakby natrafił na niewidoczną stalową siatkę.
W następnej chwili Eddie chwycił go za włosy i pociągnął nie do przodu, lecz do góry.
* * *
Wychodzili - jak przychodzące na świat noworodki - na wilgotne powietrze; grad przestawał padać. Eddie był ich akuszerką, tak jak polecił mu rewolwerowiec. Leżał na brzuchu przy drzwiach, z rękoma opuszczonymi w dół aż po barki, zaciskając w dłoniach włosy Rolanda.
- Suze! Pomóż mi!
Żwawo przysunęła się do niego, sięgnęła i ujęła Rolanda pod brodę. Wyłaniał się z otworu, mając głowę odchyloną w tył, a wargi wykrzywione grymasem wysiłku i bólu.
Eddie poczuł szarpnięcie i w jednej dłoni został mu tylko gruby kosmyk siwych włosów rewolwerowca.
- Wysuwa się!
- Ten skurwiel nigdzie... nie... ucieknie! - wysapała Susannah i szarpnęła z całej siły, jakby chciała urwać Rolandowi głowę.