Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Jeeli maonkowie nie maj obywatelstwa tego samego pastwa i nie maj miejsca zamieszkania w tym samym pastwie, to wwczas wedug niektrych umw waciwe s sdy obu...5) uchwalanie studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego gminy oraz miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego;...tereny, których powietrze zawiera chemikalia b±d¼ py³y metali albo kurz pochodz±cy z ziaren ro¶lin zbo¿owych, a tak¿e wszystkie inne miejsca, w których...Przy przydziaach do pracy nie uwzgldniano ycze pracownikw Polakw poza specjalistami niektrych dziedzin co do rodzaju i miejsca pracy...– Za cztery minuty będziemy na miejscu – powiedział kierowca...Jego wzrok prześlizgnął się po spowitych chmurami szczy­tach i spoczął na miejscu w odległym krańcu doliny, skąd wyleciały kruki...Edukacji Narodowej (1773) i Towarzystwo Ksiąg Elementarnych (1775); otwarcie w 1765 roku teatru publicznego, który stał się miejscem głoszenia...W grupie budującej linię kolejową pracowało 150 osób, a każdego tygodnia ubywało około 50 ludzi i na ich miejsce przychodzili inni...wszystkiego, jest jedn z nauk, ale jest nauk wyjtkow, jej miejsce jest bowiem tam, gdziew ludzkim dowiadczeniu jawi si byt jako przedmiot poznania...- Ordery dla mnie? Od prezydenta? -cieszył się nimi chwilę i odkładał, gdzie ich miejsce: do szuflady pamięci, pełnej dziecięcych wspomnień, żołnierzyków i...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Należało się spodziewać, że
wkrótce przyjedzie tutaj swym lincolnem. Dlatego tym bardziej gniewała mnie
myśl, że czasu, jaki mnie dzieli od tej chwili, nie potrafię wykorzystać na
odnalezienie wejścia do podziemi.
„A Anka? Co się z nią dzieje? - zastanawiałem się, - Dlaczego tak nagle
wyjechała? Czyżby rzeczywiście straciła zainteresowame dla poszukiwaczy
skurbu?”
Gdy wróciłem do obozu, obiad był już gotowy. Ewa i dwaj chłopcy krzątali
się przy kuchence spirytusowej. Brakowało tylko Tella.
- Gdzie nasz Wilhelm? - zapytałem.
- Na czatach - odrzekła krótko Ewa.
Więcej już nie pytałem, bo wywnioskowałem, że pobyt na czatach wchodził
w zakres tajemnicy, którą posiadali moi przyjaciele. W milczeniu zasiadłem do
obiadu. Ewa nalała mi zupy do menażki i zabrałem się do jedzenia.
Raptem z krzaków obrastających skraj księżego sadu dobiegł nas cichy
gwizd. Ewa natychmiast rzuciła się do namiotu chłopców, a Wiewiórka i Sokole
Oko czekali na coś z napięciem widocznym na ich wyrazistych chłopięcych
twarzach.
Upłynęło kilka minut i z głębi ogrodu rozległ się najpierw kobiecy pisk,
później wrzask, jakieś niezrozumiałe okrzyki.
Gorąca menażka wypadła mi z ręki i potoczyła się po trawie. Zerwałem się z
ziemi i popędziłem do ogrodu, a za mną biegli Sokole Oko i Wiewiórka.
Przy drzwiach do piwnicy zobaczyliśmy grubą gospodynię księdza.
Chwytała za kłódkę przy drzwiach, to znów odskakiwała od niej - popiskując,
wrzeszcząc, złorzecząc.
- Co się stało? - spytałem, zadyszany biegiem.
- Nie wiem. Kłódka parzy. Niech pan dotknie, parzy - to mówiąc ostrożnie
dotknęła kłódki i odskoczyła od niej jak oparzona.
Przypomniałem sobie o pożyczonym akumulatorze. Frasobliwie pokręciłem
głową:
- To jakaś bardzo tajemnicza historia, proszę pani.
- A tak, tak - przyświadczyła gospodyni opierając rące na swym dużym
brzuchu. - Rano brałam stąd garnek z mlekiem i kłódka nie parzyła. A teraz parzy.
Dziwne to, bo przecież slońce tu wcale nie zagląda,
Sokole Oko z bardzo poważną miną zbliżył się do piwnicznych drzwi. W
palcach trzymał żarówką od latarki elektrycznej. Oprawką żaróweczki dotknął
kłódki i żarówka zapaliła się.
- Boże święty! - wrzasnęła gospodyni. - Tu jest prąd elektryczny. Nasza wieś
nie jest zelektryzowana. Boże mój, skąd prąd w drzwiach piwnicy?
I na jej pucołowatej twarzy uwidoczniło się takie zdumienie, że o mało nie
parsknąłem śmiechem.
- Matko Najświętsza! Muszę lecieć powiadomić księdza proboszcza. Coś
takiego? Prąd w drzwiach piwnicy?
- Zapewne płynie tędy jakiś podziemny strumień prądu - odezwał się Sokole
Oko. - Czy słyszała pani o prądach błądzących?
- Ludzie kochani, prądy błądzące? - przeraziła się gospodyni. - I kawaler
myśli, że ten prąd aż tutaj się zabłąkał? A skąd on się wziął, proszę kawalera?
- Nie wiadomo - odrzekł Sokole Oko. - Prawdopodobnie gdzieś daleko,
może o dwieście kilometrów, przerwała sią linia wysokiego napiącia. Prąd zamiast
płynąć po drutach, w ziemię uciekł. I pod ziemią błądził, błądził... błądził...
błądził... - opowiadał Sokole Oko przewracając oczami - i tutaj się zabłąkał.
Drzwi do piwnicy są żelazne, kłódka na nich żelazna, a to są dobre
przewodniki elektryczności.
Gospodyni zwróciła się ku mnie: Panie starszy, czy to wszystko prawda, co
mówi ten kawaler?
- Nie jestem wcale starszym panem - zaperzyłem się.
- O, nie chciałam pana dotknąć - sumitowała się gospodyni. - Chciałam
powiedzieć: starszy wśród młodszych. Myślałam, że pan jest kierownikiem nad
tymi kawalerami.
- Tak jest - zgodziłem się. Ale na wszelki wypadek: zastrzegłem: - Nie znam
się na elektryczności. Ale ci chłopcy coś niecoś wiedzą o tej sprawie. Młode
pokolenie bardziej jest zaznajomione ze współczesną techniką niż my, starsi.
Gospodyni załamała ręce:
- I nie ma żadnej rady, żeby ten prąd błądzący poszedł sobie gdzie indziej?
- Owszem, jest rada - zapewnił ją Sokole Oko. - Należy piwnicę
zaizołować.
- Co takiego? - znowu przeraziła się gospodyni.
- Z a i z o l o w a ć - powtórzył dobitnie.
- A cóż to znowu takiego? Czy to drogo kosztuje? Czy długo potrwa takie z
a i z o l o w a n i e?
Sokole Oko spojrzał w niebo, spojrzał w ziemię, rozejrzał się po jeziorze.
Potem długo drapał się w głowę.
-- Zrobimy to pani za darmo. Bo pani jest bardzo miła, a ksiądz proboszcz
był tak dobry, że zezwolił brać jabłuszka z ogrodu. Zaizolowanle piwnicy nie
potrwa długo, najwyżej jeden dzień. Musi pani dać jutro klucz od piwnicy, a
my zajmiemy się izolacją. Przygotujemy odpowiedni materiał i szybko
weźmiemy się do roboty.
- A czy to konieczne aż wchodzić do piwnicy? - zaniepokoiła się.
- No, a jakże inaczej zaizolować? - spytał Sokole Oko. - Musimy wejść do
piwnicy. Jeśli ma tam pani jakieś cenne rzeczy, to proszę je dzisiaj wynieść, choć
do nas może mieć pani pełne zaufanie, Nie lubimy konfitur.
- Jakże wejdę do piwnicy, skoro kłódka parzy?
- Zaraz kłódkę zaizoluję - obiecał Sokole Oko. - Nie będzie to trwała
izolacja, ale do jutra bez obawy pani może kłódkę otwierać.
Sokole Oko wyjął z kieszeni szpulkę z leukoplastem. Urwał kawałek i na
krzyż przylepił go na drzwiach. Przy tym gwizdnął głośno, zapewne
porozumiewając się z Ewą, która, jak domyśliłem się, tkwiła w namiocie przy
akumulatorze.
- Teraz już może pani otworzyć kłódkę - triumfująco powiedział Sokole
Oko.
Gospodyni ostrożnie wysunęła rękę i koniuszkami palców dotknęła kłódki.
- Rzeczywiście! - zawołała radośnie. - Nie parzy. Ani trochę. Ani odrobinę.
Już z większą pewnością siebie włożyła klucz do kłódki i przekręciła go w
zamku.
- Cóż to za mądre i miłe chłopaki - patrzyła z wdzięcznością na Sokole Oko.
- Kto by pomyślał o tych prądach błądzących. Tak, tak, musicie mi zaizolować
piwnicę. Powiadacie, że nie lubicie konfitur?
- Nie! - oświadczyli jednocześnie Sokole Oko, Wiewiórka i Tell, - Nie
lubimy ani konfitur, ani powideł. Smakuje nam tylko kotlet barani i comber.
- A pulpeciki z mięsa? - spytała.
- To zależy jakie - ostrożnie odrzekł Wiewiórka.