Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
-Andrea rozsiadła się w fotelu. - Myślałam, ze się ucieszysz.
- Małą niespodziankę? Dziewczyno! Nie możesz tu zostać. Tu jest niebezpiecznie... -Mark sam nie wiedział jak jej to wyłuszczyć, żeby się nie zdradzić. Nie chciał mówić jej o działaniach i planach Frontu i jego w tym roli. - A wkrótce będzie tu bardzo gorąco. Wsiadaj w pociąg i wracaj do Village. Z resztą miałaś zająć się Juanem...
- Zajęłam się nim. Jest bezpieczny, nic mu nie grozi - kłamała bez zmrużenia oka.
Mark zastanowił się. Andrea miała umieścić Juana w bezpiecznej kryjówce i czekać na dalsze instrukcje. Skoro przyjechała do New Boston, to coś musiało pójść nie tak. Wszystko mu się plątało. Przecież nie zostawiłaby Juana samego...
Andrea nie była członkiem FWM, ani też nie wiedziała, że Mark był aktywnym działaczem Frontu. Może czegoś się domyślała... raczej na pewno się domyślała. Tym bardziej powinna zdawać sobie sprawę z wagi sytuacji. Jej przyjazd tu był wyrazem skrajnej nieodpowiedzialności i naiwności... albo... Mark sam zdziwił się, że coś takiego pomyślał. Ona nie mogła... to nie mogło być zaplanowane... ale przez kogo? Postanowił to zbadać.
- Wychodzę. Zostań tutaj i nie wychodź. Wrócę za godzinę, tylko błagam, nie narób mi więcej kłopotów. Naiwna dziewczynko... - Mark zrobił zatroskaną minkę - weź gorącą kąpiel, a potem przyjdę do ciebie...
Telefon do swojego człowieka w stolicy wprawił go w osłupienie. O tym, że Juan przyjechał do Village wiedziała tam tylko Andrea. Tymczasem usłyszał w słuchawce przerażającą wieść. Juan nie żył. Jeden z ich ludzi widział jak do mieszkania jego i Andrei weszło kilku mężczyzn. Potem wyszli niosąc dużą skrzynię. Razem z nimi była Andrea. W mieszkaniu podobno znaleziono ślady krwi...
Wszystko była jednocześnie jasne i niejasne. Wyglądało na to, że to Andrea zabiła Juana, a jeśli nie zabiła, to przynajmniej dała znać, gdzie on jest. Tak czy inaczej wynikało, z tego, że jest szpiegiem albo... Mogli przecież ją kupić. Nie bardzo chciał w to uwierzyć. Jeśli była szpiegiem, to prawdopodobnie jej zadaniem było kontrolowanie jego poczynań. Szczęście w nieszczęściu, że nie mówił jej wszystkiego. Ale z drugiej strony... kochał ją, przynajmniej tak chciał myśleć. Jej miłość do niego też wyglądała autentycznie, ale niczego nie był pewny... gubił się w tym.
Szybko zwołane spotkanie odbyło się w starym magazynie na obrzeżach
miasta. Nomen omen w sąsiedniej kopule maszerował właśnie mały oddział
żołnierzy
- Panowie, mamy duży problem. - Mark był wyraźnie zdenerwowany. - Ba, bardzo duży problem...
- Mark. Uspokój się i do rzeczy.
- Juan nie żyje, a ja chyba osobiście znam szpiega... Kurwa, to moja wina... nie powinienem był go tam wysyłać.
-Andrea! - Max walnął dłonią w stół - Wiedziałem! Cholera! Wiedziałem, że ona ma z nimi jakiś związek, ale nie sądziłem, żeby aż do tego stopnia! Niech to... mogłem wam powiedzieć, ale nie chciałem jej spłoszyć... Kurwa żesz jej mać!
- Wiedziałeś?! Co wiedziałeś? No mów człowieku!
- Miałem informacje o tym, że Andrea od jakiegoś czasu kontaktowała się z ludźmi Rogera Robertsa. Wydało się mi to o tyle dziwne, że dotychczas zajmowali się raczej szpiegostwem przemysłowym. Nami interesował się wywiad wojskowy, ale nie Roberts... Miałem zamiar ją obserwować i czekać, co się stanie.
- No to mamy problem. Może wywiad wykorzystuje ludzi Robertsa, żeby się do nas dostać? Jak na razie im się udało.
- Co z naszymi planami? Wypadałoby wszystko wstrzymać...
- Andrea nic nie wie o prowokacji. Statek wysadzimy zgodnie z planem.
Im tylko zależało by na powstrzymaniu naszych poczynań, jeśli w ogóle taki był cel tego zamachu. - Mark był już spokojniejszy. - A z Andrą uporam się osobiście. Jakieś uwagi?
- W porządku, ale uważaj na nią. Kto wie, co jeszcze zrobi... - w głosie Rushida dało się wyczuć wyraźną podejrzliwość.