Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Niektórzy z nich pałętali się tu na wolności przez całe subiektywne lata. To sporo informacji do przyswojenia.
– Warstwa fizyczna ma pół roku świetlnego średnicy, jest czterysta razy masywniejsza od Ziemi – tłumaczy Pierre. – Oczywiście, nie jest pełna – największy element jest mniej więcej wielkości mojej niegdysiejszej pięści. – Amber mruży oczy, próbując przypomnieć sobie, jaka była – skale wielkości słabo się pamięta. – No i spotkałem tu takiego starego czatbota, twierdził, że przeżył swoją rodzimą gwiazdę, ale nie jestem pewien, czy chodzi na wszystkich klepkach. W każdym razie, jeśli mówi prawdę, jesteśmy o jedną trzecią roku świetlnego od ciasnego układu podwójnego – zasilają to wszystko orbitalnymi laserami wielkości Jowisza, żeby nie zbliżać się do tych paskudnych studni grawitacyjnych.
Amber, mimo że nieco lepiej zorientowana, jest onieśmielona – ten dziwaczny bazar jest parę miliardów razy większy niż cała ludzka cywilizacja sprzed osobliwości. Choć stara się tego nie okazać, boi się, że powrót do domu okaże się niemożliwy – że będzie wymagać zasobów wykraczających poza ekonomiczny horyzont, równie realistycznych jak obsadzenie dziesięciocentówki w roli banknotu dolarowego. Ale trzeba przynajmniej spróbować. Wiele zmienia sama świadomość istnienia bazaru...
– Ile możemy zdobyć pieniędzy? – pyta. – Co tu w ogóle służy za pieniądze? Zakładając, że mają gospodarkę niedoboru. Może pasmo przenoszenia?
– No właśnie. – Pierre patrzy na nią dziwnie. – W tym właśnie sęk. Duch ci nie powiedział?
– Nie powiedział? – Amber unosi brew. – Coś tam powiedział, ale w sumie przecież nie okazał się jakimś wiarygodnym przewodnikiem, co?
– Powiedz jej – wtrąca cicho Su Ang. Sama odwraca wzrok, czymś zawstydzona.
– Mają gospodarkę niedoboru jak trzeba – mówi Pierre. – Ograniczonym zasobem jest pasmo przenoszenia oraz materia. Cała cywilizacja siedzi tu lokalnie, bo jeśli odsuniesz się za daleko, nadrobienie zaległości w plotkach trwa całe wieki. Inteligencje na mózgach-matrioszkach znacznie częściej niż się spodziewaliśmy zostają w domu, co najwyżej przez cały czas wiszą na telefonie. A rzeczy, które przychodzą z innych inteligentnych światów, używają jako, no cóż, waluty. Weszliśmy przez dziurę do wrzucania monet, nic dziwnego, że wylądowaliśmy w banku.
– Wszystko tu jest tak porąbane, że w ogóle nie wiem od czego zacząć – burczy Amber. – Jak w ogóle oni w to wpadli?
– Mnie nie pytaj. – Pierre wzrusza ramionami. – Mam przeczucie, że kogokolwiek tu spotkamy, będzie zorientowany podobnie jak my, albo i gorzej. Ten, kto zbudował ten mózg, raczej już tu nie mieszka, z wyjątkiem tych samonapędzających się korporacji i gapowiczów w rodzaju Fajansistów. A my jesteśmy tak samo ciemni jak oni.
– Hm. Myślisz, że zbudowali takie coś, a potem ot, tak sobie wymarli? Głupi koniec...
Su Ang wzdycha.
– Odkąd zbudowali sobie taki wielki dom, zaczęli się robić zbyt ciężcy i skomplikowani, żeby podróżować. Wyginięcie dość często przytrafia się nadmiernie wyspecjalizowanym gatunkom, które za długo tkwią w jakiejś ekologicznej niszy. Jeśli założymy, że osobliwość, a potem zmaksymalizowanie lokalnych zasobów obliczeniowych – tak jak mamy tutaj – to standardowy stan końcowy dla cywilizacji tworzących narzędzia, to nic dziwnego, że żadna z nich nigdy nas nie odwiedziła.
Amber wbija wzrok w stół przed sobą, opiera wierzch dłoni na chłodnym metalu i próbuje sobie przypomnieć, jak wypączkować drugi egzemplarz swojego wektora stanu. Chwilę później jej pomocny duch rozwala model fizyki stołu. Żeliwo ustępuje palcom jak przyjemnie elastyczna guma.
– No, widzicie, mamy trochę władzy nad tym światem, przynajmniej tyle na początek. Próbował ktoś jakichś automodyfikacji?
– To niebezpieczne – stwierdza kategorycznie Pierre. – Do takich prób, im nas więcej, tym lepiej. I przydałby się też jakiś własny firewall.
– Jak głęboka jest tutaj rzeczywistość? – pyta Sadeq. To w zasadzie pierwsze pytanie, zadane przezeń z własnej woli, Amber widzi w tym pozytywny objaw: wreszcie wyściubia łeb ze skorupy.
– Długość Plancka to mniej więcej jedna setna milimetra. Zbyt mała, żeby to dostrzec, a niekłopotliwa w obsłudze dla symulatorów. W przeciwieństwie do prawdziwej czasoprzestrzeni.
– Ale... – Sadeq się waha. – Kiedy potrzeba, potrafią tę rzeczywistość powiększać?
– No pewnie, fraktale tu działają. – Pierre kiwa głową. – Nie zau...
– To miejsce to pułapka – stanowczo oświadcza Su Ang.
– Nie, skąd – replikuje rozdrażniony Pierre.
– Czemu pułapka? – pyta Amber.