Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Na razie dziękuj Bogu, jeśli w niego wierzysz, że Sayen miał ten pomysł z uśpieniem cię. Inaczej nie znalazłbym sposobu, żeby się z wami porozumieć.
– Gdzie ja teraz jestem? – pyta wreszcie Hornen.
– JakieÅ› sto kilometrów od Hynien, na prawym fotelu flajtera lecÄ…cego z Hynien do Arpanu. OczywiÅ›cie. Chyba jeszcze pamiÄ™tasz?
– Przed chwilÄ… jeszcze nie pamiÄ™taÅ‚em. Ale teraz już tak.
– ŚciÅ›lej, tam jest twoje ciaÅ‚o, podobnie jak moje znajduje siÄ™ w klinice strefowej rady specjalistów w Arpanie. To nie ma dla nas w tej chwili wiÄ™kszego znaczenia. Obaj jesteÅ›my w czymÅ›, co nazywam nadÅ›wiatem. Z tÄ… różnicÄ…, że ty wrócisz, a ja pójdÄ™ dalej, sam nie wiem dokÄ…d.
– NadÅ›wiat?
– Stary, nie ma na to czasu. ZresztÄ… i tak nie umiem ci tego wyjaÅ›nić. Zdaje siÄ™, że jest to jakby dopeÅ‚nienie czy odwzorowanie Å›wiata materialnego… rozumiesz, jakby jego druga część, odwrotna strona, o której nie wiedzieliÅ›my. Nie Å›wiat materii, ale Å›wiat… emocji, myÅ›li? Cholera, może duchów, nie wiem jak to nazwać. Po prostu druga strona tego dywanika. Jestem tu już od dÅ‚uższego czasu. ZresztÄ… za waszÄ… sprawÄ…. Te Å›wiaty siÄ™ stykajÄ…. MyÅ›lÄ™, że te wszystkie telepatyczne sztuczki, zwÅ‚aszcza tempaxy, to jakby wdzieranie siÄ™ w nadÅ›wiat. One, te Å›wiaty jakoÅ› siÄ™ Å‚Ä…czÄ…, to, co zdarza siÄ™ tam, jest odwzorowywane tutaj, stÄ…d was poznaÅ‚em. Być może komunikacja zachodzi i w drugÄ… stronÄ™. W każdym razie bÄ™dÄ…c tu mogÅ‚em przenosić siÄ™ do wydarzeÅ„, które tam dawno już siÄ™ rozpÅ‚ynęły, zanikÅ‚y. Tutaj nic nie ginie.
– A może jeszcze zaglÄ…dasz stÄ…d w przyszÅ‚ość? Powiesz mi, jak to wszystko siÄ™ skoÅ„czy?
– Tego ci chyba nawet ÅšwiatÅ‚ość nie powie – zaÅ›miaÅ‚ siÄ™ chÅ‚opak. – Zdaje siÄ™, że nie ma jakiejÅ› staÅ‚ej, okreÅ›lonej przyszÅ‚oÅ›ci, raczej nieskoÅ„czona ilość zaplanowanych wariantów, miÄ™dzy którymi stale siÄ™ wybiera. MiaÅ‚em wrażenie, że przez twojÄ… decyzjÄ™, by pójść ze Szregim, przyszÅ‚ość gdzieÅ› siÄ™ zmieniÅ‚a. Nie wiem dobrze, byÅ‚em zajÄ™ty czym innym, usiÅ‚owaÅ‚em wtedy porozumieć siÄ™ z tymi z Federacji…
– Co? Ty potrafisz do nich dotrzeć? SÅ‚uchaj…
– Nie, czekaj – podniósÅ‚ rÄ™ce w geÅ›cie jednoczeÅ›nie bÅ‚agalnym i rozkazujÄ…cym. – Nie ma na to czasu. RozgadujÄ™ siÄ™, może niepotrzebnie, ale bardzo bym nie chciaÅ‚, żebyÅ› potem stwierdziÅ‚, że coÅ› ci siÄ™ pieprzyÅ‚o w gÅ‚owie i machnÄ…Å‚ na to rÄ™kÄ…. A rzecz jest ważna i dla mnie, i dla ciebie… no, i w ogóle jest ważna. Podziwiam Sayena, obmyÅ›liÅ‚ wszystko i pozgrywaÅ‚ co do sekundy. Gość ma niesamowity Å‚eb, szkoda go. Ale nie mógÅ‚ o czymÅ› wiedzieć, nie wziÄ…Å‚ tego pod uwagÄ™. To bÅ‚Ä…d i trzeba go naprawić. Dlatego tu jesteÅ›.
Śpiew ptaków, szum lasu. Dopiero teraz Hornen uświadomił sobie, że to ten sam las, którego obraz wracał do niego w snach. Spalony las, w którym bezlitośnie wyrzynano wilki. Widać odrósł, znowu się zazielenił, wystrzelił w niebo młodymi pniami…
– Mów. Nic z tego nie rozumiem, ale sÅ‚ucham.
– Na razie nie musisz rozumieć. ChcÄ™ ci tylko coÅ› pokazać, coÅ›, co w tamtym Å›wiecie już nie istnieje. Sayen zniszczyÅ‚ zapis, on ufa tylko sobie samemu… Daj mi rÄ™kÄ™.
Podał mu dłoń. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy.
– Kim ty jesteÅ›? – zapytaÅ‚ jeszcze Hornen.
– Dowiesz siÄ™ kiedyÅ›. Skup siÄ™, fajter.
Las pociemniaÅ‚ nagle, zafalowaÅ‚ i rozmyÅ‚ siÄ™ jak holofilm, gdy wyszarpnie siÄ™ nagle zasilanie. PozostaÅ‚a tylko czarna, bezdenna otchÅ‚aÅ„, w której nagle otwarÅ‚a siÄ™ pod nim Å›wietlista studnia. RunÄ…Å‚ w ten blask – chociaż jego samego też już nie byÅ‚o, znikÅ‚, straciÅ‚ swój ksztaÅ‚t. StaÅ‚ siÄ™ już tylko wzrokiem nie poÅ‚Ä…czonym z oczami, czystÄ…, swobodnÄ… myÅ›lÄ…, impulsem, czuciem zapadajÄ…cym siÄ™ w bezkresnÄ… studniÄ™.
Błysk. Eksplozja. Pustka zawirowała.
PRINT: MIEJSCE AKCJI.