Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Litwin aż się z ławy podniósł.
– Braciaż wy rodzeni, możeż to być?
– Jak nas tu żywych widzisz.
– I wy jego we dwóch usiekli?
– Tak jest.
– Oto nowina! a Boże, Boże! – mówił Litwin plasnąwszy w dłonie. – Mówisz waćpan: we dwóch! jak to we
dwóch?
– Bom go naprzód przez fortele do tego doprowadził, że nas wyzwał – rozumiesz wasze? – po czym pan Michał
pierwszy stanął i tak go, mówię waści, pokrajał jak wielkanocne prosię, rozebrał go jak pieczonego kapłona –
rozumiesz wasze?
– To waść drugi nie stawał?
– No, patrzcie się! – rzekł Zagłoba – widzę, że waść musiałeś sobie krew puszczać i ze słabości na umyśle
szwankujesz. Rozumiałżeś, że będę z trupem stawał albo że leżącego już będę docinał?
– Bo mówiłeś waść, żeście go we dwóch usiekli.
Pan Zagłoba ramionami ruszył.
– Świętej cierpliwości z tym człowiekiem! Panie Michale, zali nie obydwóch nas Bohun wyzwał?
– Tak jest – rzecze Wołodyjowski.
– Pojąłeś waść teraz?
– Niech i tak będzie – odparł Longinus. – To pan Skrzetuski szukał Bohuna pod Zamościem, a jego tam już nie
było.
– Jak to go Skrzetuski szukał?
– Muszę już, jak widzę, wszystko ab ovo waćpanom opowiedzieć, właśnie tak, jak się odbyło – rzekł pan
Longinus. – Zostaliśmy tedy, jak wiecie, w Zamościu, a wy ruszyliście do Warszawy. Na Kozaków nie czekaliśmy
zbyt długo. Przyszły ich chmary nieprzejrzane spode Lwowa, że okiem wszystkich z murów nie objąłeś. Ale nasz
książę tak Zamość opatrzył, że byliby pod nim dwa lata stali. Myśleliśmy, że nie będą wcale szturmowali i wielki
był z tego powodu między nami smutek, bo każdy sobie rozkosze z ich klęski obiecywał, a że byli z nimi i Tatarzy,
więc ja także miałem nadzieję, że mnie Pan Bóg miłosierny da moje trzy głowy...
– Proś go waćpan o jedną, proś o jedną, a dobrą – przerwał Zagłoba.
– A waćpan zawsze taki sam!... słuchać hadko – rzekł Litwin. – Myśleliśmy tedy, że nie będą szturmowali, oni
tymczasem, jako to szaleni w swej zatwardziałości, zaraz wzięli się do budowania machin, a potem nuż
szturmować! Pokazało się później, że Chmielnicki sam nie chciał, ale Czarnota, ich oboźny, wziął na niego napadać
i mówić, że to go tchórz obleciał – że już z Lachami myśli się bratać – więc Chmielnicki pozwolił i pierwszego
Czarnotę posłał. Co się działo, braciaszki, tego ja wam nie wypowiem. Świata zza dymu i zza ognia nie było widać.
Poszli z początku odważnie, zasypali fosę, darli się na mury; aleśmy im tak przygrzeli, że potem i od murów, i od
własnych machin pouciekali; dopiero wypadliśmy za nimi w cztery chorągwie i narżnęliśmy jak bydła.
Wołodyjowski zatarł ręce.
– Uch! żałuję, żem nie był na tym festynie – wykrzyknął z uniesieniem.
– I ja byłbym się tam przydał – rzekł ze spokojną pewnością Zagłoba.
– A już wtedy najwięcej dokazywali pan Skrzetuski i pan Jakub Regowski – mówił dalej Litwin – obaj wielcy
kawalerowie, ale zgoła sobie nieprzyjaźni. Zwłaszcza pan Regowski krzywił się na Skrzetuskiego i byłby
niezawodnie szukał okazji, gdyby nie to, że pan Weyher pod gardłem zabronił pojedynków. Nie rozumieliśmy z
początku, o co panu Regowskiemu chodzi, aż i wyszło na wierzch, że to krewny pana Łaszcza, którego książę z
powodu pana Skrzetuskiego, jak pamiętacie, z obozu wypędził. Stąd złość w Regokim do księcia, do nas
wszystkich, a zwłaszcza do porucznika, stąd i emulacja między nimi, która obu w tym oblężeniu wielką sławą
okryła, bo się jeden nad drugiego wysadzał. Obaj byli pierwsi i na murach, i w wycieczkach, aż wreszcie
sprzykrzyło się Chmielnickiemu szturmować i regularne rozpoczął oblężenie nie zaniedbując przy tym i fortelów,
które by go do zdobycia miasta mogły doprowadzić.
– Tyle samo on albo i więcej ufa w chytrość! – rzekł Zagłoba.
– Szalony człowiek, a przy tym i obscurus – mówił dalej Podbipięta – sądził, że pan Weyher jest Niemiec, widać
nie słyszał o wojewodach pomorskich tego nazwiska, bo napisał list chcąc starostę do zdrady namówić, jako
cudzoziemca i jurgieltnika... Dopieroż mu pan Weyher odpisał, co zacz jest i jako się źle z pokusą do niego wybrał.
Ten list, żeby to pokazać lepiej swój walor, chciał koniecznie starosta przez kogoś znaczniejszego, nie przez
trębacza wysłać, a że to się jak na zgubę między tak dzikie bestie idzie, nie było chętnych między towarzystwem.
Inni się też na godność oglądali, więc ja się podjąłem – i tu słuchajcie, bo co najciekawsze, to się dopiero zaczyna.
– Słuchamy pilnie – rzekli dwaj przyjaciele.
– Pojechałem tedy i zastałem hetmana pijanego. – Przyjął mnie jadowicie, zwłaszcza gdy list przeczytał, i
buławą groził – a ja polecając pokornie duszę Bogu, tak sobie wszystko myślałem: już też jeśli mnie tknie, tak mu
pięścią głowę rozbiję. Co było robić, braciaszki kochane – co?
– Zacnie to było ze strony waćpana tak myśleć – rzekł z pewnym rozrzewnieniem Zagłoba.