Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Czym jest ulica? Dla małego chłopca – całym światem tajemnic. Dla stratega wojskowego – serią mocnych punktów i obnażonych pozycji. Dla kochanka miejscem zamieszkania ukochanej. Dla prostytutki – miejscem pracy. Dla miejskiego historyka – serią urbanistycznych „znaków wodnych”. Dla architekta – traktatem rozciągniętym między sztuką a koniecznością. Dla malarza – przygodą perspektywy i odcieni. Dla podróżnika – miejscem, gdzie może się posilić i znaleźć ciepłe łóżko. Dla najstarszego mieszkańca – pomnikiem jego przeszłych szaleństw, nadziei i miłości. Dla kierowcy...
– Jak się zatem jawi – podjął po krótkiej pauzie – zewnętrzny świat wam i mnie, moi zagadkowi towarzysze? Może nie rzeczowniki i czasowniki sprawiają nam trudność, lecz odmienny światopogląd? Czy myślicie podobnie jak nasz Główny Odkrywca? Może musimy pojąć przynajmniej naturę waszego zewnętrznego środowiska, zanim będziemy mogli porozmawiać? Czyżby umykał mi sens, drodzy obcy? Czyżbyście wy, dwa żałosne stworzenia, byli po prostu zakładnikami? Może nigdy się z wami nie porozumiemy, lecz na pewno stanowicie świadectwo, że gdzieś... może niewiele lat świetlnych od Klementyny... leży planeta zaludniona setkami przedstawicieli waszego gatunku. Gdybyśmy tam polecieli, gdybyśmy przyjrzeli się wam w waszym naturalnym środowisku, poznali charakter waszej egzystencji, zbadali artefakty waszej kultury... może wtedy zrozumielibyśmy znacznie dokładniej, jak należy z wami rozmawiać. Potrzebujmy nie tylko językoznawców, ale także paru statków kosmicznych, które zbadają światy w pobliżu Klementyny. Tak, tak, muszę przedstawić ten pomysł Lattimore’owi.
Pooby nie wykonały żadnego ruchu.
– Ostrzegam was, że człowiek jest istotą bardzo wytrwałą. Jeśli zewnętrzny świat nie przychodzi do niego, on wyrusza go eksplorować. Jeśli chcecie mi coś przekazać, mówcie teraz.
Pooby zamknęły oczy.
– Straciłyście przytomność czy rozpoczęłyście modlitwę? To drugie byłoby mądrzejsze, bo jesteście teraz w rękach człowieka.
* * *
Nie tylko filozofowanie odbywało się tej pierwszej nocy po wylądowaniu na Ziemi statku „Mariestopes”. Dokonano również włamania do pewnego domu.
Rodney Waltharnstone nic nie mógł na to poradzić, jak wyjaśniła obrona, gdy sprawa weszła na wokandę. Rodney poczuł wewnętrzny przymus, całkiem obecnie częsty, kiedy co miesiąc powracały statki przetrząsające prawdziwe głębie wszechświata. „W tych strasznych – obrońca użył tego słowa bez hiperboli – wyprawach brali udział zupełnie przeciętni śmiertelnicy, tacy jak Rodney Waltharnstone, na których kosmos nie mógł nie wywrzeć obezwładniającego skutku. Sytuacja była dobrze znana i już dziesięć lat temu nazwaną ją Syndromem Bestara (od nazwiska sławnego psychodynamika).
W kosmosie brakuje, i to w stopniu skrajnym, wszelkich podstawowych symboli niezbędnych ludzkiemu umysłowi. Nie trzeba nawet od razu bez zastrzeżeń zgadzać się z sądem francuskiego filozofa Deutcha, iż wszechświat i umysł to dwa przeciwne bieguny całości, aby sobie uprzytomnić, że podróż kosmiczna nakłada na podróżnika wielkie napięcie i że może on wrócić na Ziemię, pragnąc za wszelką cenę normalności, którego to pragnienia nie sposób zadowolić w legalny sposób. Jeśli zaakceptujemy ten fakt, powinniśmy zmienić prawo, a nie ludzki umysł. Bo człowiek nie dla siebie, lecz dla innych leci w nieskończone gwiezdne głębie, niech zatem prawo pozwoli mu bezpiecznie wrócić na Ziemię”.
Na ostatnie słowa obrońcy zareagowano śmiechem.
„A jaki symbol – kontynuował obrońca – ma potężniejszy wpływ na ludzki umysł niż dom, symbol rodzinnego gniazda, schronienia przed wrogim światem, przed samą cywilizacją? Dlatego w omawianej sprawie włamania, nieszczęsnej i przypadkowej... choć właściciel domu otrzymał cios pałką... sąd powinien rozumieć, że oskarżony poszukiwał jedynie symbolu. Przyznał się oczywiście, że wcześniej spożył nieco napoju wyskokowego, ale Syndrom Bestara pozwala się domyślać...”.
Sędzia przychylił się do argumentów obrony, dodał jednak równocześnie, iż jest już zmęczony kosmicznymi szeregowcami, którzy powracając na Ziemię, traktują Anglię niczym dziewiczą planetę do podbicia. Trzydzieści dni za kratkami powinno uzmysłowić młodzieńcowi, jak znaczna jest różnica między tymi dwoma światami.
Sąd odroczył sprawę na czas lunchu, a zapłakaną panią Florence Walthamstone wyprowadzono z sądu do najbliższego pubu.
* * *
– Hank, kochany, tak naprawdę to chyba nie zamierzasz się przyłączyć do Korpusu Kosmicznego, co? Nie odlecisz znów w przestrzeń, prawda?
– Już ci mówiłem, najdroższa, że lecę w identyczny lot jak ten w Korpusie Badawczym.
– Nigdy nie zrozumiem was, mężczyzn, choćbym żyła tysiąc lat. Co tam daleko tak bardzo cię pociąga? Co masz z tych lotów?
– Do diabła, w ten sposób zarabiam na twoje życie. To lepszy sposób niż praca biurowa, zgodzisz się? Jestem bystrym facetem, kochana, nie widzisz tego? Zdałem wszystkie niezbędne egzaminy, ale w Ameryce panuje dziś straszna konkurencja...
– Ale co z tego masz? O to pytam.
– Powiedziałem ci, mam szansę awansować na kapitana. Pozwolisz mi teraz trochę odpocząć, co?
– Nie chciałam podejmować tego tematu.
– Nie chciałaś? Rany, co ty sobie myślisz? Czasami mi się zdaje, że mówimy różnymi językami.
* * *
– Kochanie. Najdroższa! Najdroższa, nie sądzisz, że już czas wstać?
– Hmm...?
– Jest dziesiąta godzina, kochanie.
– Hmm... Wcześnie jeszcze.
– Jestem głodny.
– Śniłeś mi się, Gussie.
– O jedenastej mieliśmy wsiąść na prom do Hongkongu, pamiętasz? Zamierzałaś dziś szkicować, pamiętasz?
– Hmm. Pocałuj mnie znowu, kochany.
– Och, kochanie.
Rozdział szósty