Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Do obszaru zarządzania wiedzą należą też problemy ochrony własności wiadomo- ści (Yan Xianglin, Zhang Yaxi 2000: 143–148) lub (szerzej) problemy...<input type="submit" name="Submit" value="Submit"> </form> </body> </html> Rozdział 4 – Operacje na...ochrony krajobrazu – te powstałe na obszarach wrzosowisk (Szkocja) czy Lake Powell National Golf Course w stanie Arizona chronią cenny krajobraz przed...Wołodyjowski z panem Longinem już zasiedli, rzekł: – Bo waćpan, panie Podbipięta, nie wiesz największej i szczęśliwej nowiny, żeśmy z panem...– Krzysztofa Kononowicza Krzysztof Kononowicz to urodzony 21 stycznia 1963 w Kętrzynie kandydat na prezydenta Białegostoku oraz kandydat do... WPROWADŹ KLUCZ Patrząc na pulsujące słowa, zrozumiała cały plan – wirus, klucz, pierścień, pomysł szantażu...– Chcąc wygodzić i przyjaciołom moim, i wam, i temu tu oto wysłańcowi cesarza turec- kiego Jego Mości, kazałem oszacować brylant panom rajcom...– Czyż nie mówiłam przed chwilą, że masz być moim bohaterem? Nie widział jej twarzy, ale czuł dobrze, że żartuje, rzekł więc jeszcze poważniej...–1 0 +1 dB Max Gain (1023)2 32 33 34 dB BLACK LEVEL CLAMP Clamp Level (Selected through Serial Interface...– A czymże właściwie jest świat zewnętrzny? Ponieważ doświadczamy go jedynie poprzez nasze zmysły, nigdy nie widzimy go praktycznie w czystej formie,...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

N., zgubią pana kiedyś te kobiety! A co słychać tu u nas?
– Stare dzieje, panie dobrodzieju, stare! – mówił znowu flegmatycznie gospodarz. –
Pan wie, przyjechał znowu brat pana dyrektora.
– Nie wie pan, po co? – zapytał żywo X.
– Ma jakoby jechać na kilka dni do Krakowa, a potem wraca do Warszawy.
X. zamyślił się, parę razy przeszedł wzdłuż pokoju i wreszcie rzekł:
– Może mu co wsunąć, gdy będzie wracał? Powiem mu, że to prezent dla córeczki pa-ni Z* – szeptał mi do ucha. – Ty zajdziesz do niego, mieszka na Marszałkowskiej, przed-stawisz się, jako krewny pani Z*, i odbierzesz. Co? On człowiek dyskretny, nie otworzy pakunku... Nie, nie, to na nic! Ty możesz nie być w tym czasie w Warszawie, posyłka bę-
dzie u niego leżała długo. Jeszcze gotów sam zanieść na pensję. Ładny byłby obrazek, zamiast prezentu – bibuła! To na nic!
Zamyślił się znowu.
– Ale prawda, zapomniałem, żeś mi przywiózł „Robotnika” i listy zagraniczne. Po co będę tym obciążał swego pośrednika? Ten pan jedzie do Krakowa, niech zawiezie tam.
Dam mu adres. Jak sądzisz, – zwrócił się do mnie, – czy można mu dać adres? – wymienił
mi nazwisko jednego z towarzyszów krakowskich. – Znajdzie może „Naprzód” u niego na stole i gotów posądzić kogo z nas o socjalizm. Lepiej zapytam, gdzie się zatrzyma w Krakowie i napiszę do faceta, by zaszedł i odebrał. Tak będzie nawet grzeczniej, nie będę go fatygował. Tak zrobię! Ot, jeszcze jeden interes będzie załatwiony!
Gospodarz, widząc, że X. coś mi szepce do ucha, dyskretnie się usunął na bok.
– Ja mam malutki interes do załatwienia – mówił, biorąc czapkę. – Zostawię tu panów.
Do widzenia!
– Nie, nie, panie. Niech pan zaczeka – zaprotestował X. – Jeszcze pół godzinki i ja pa-na uwolnię. Już wieczór się zbliża.
Odciągnął mnie w kąt i zniżonym głosem mówił:
– Widziałem swego przemytnika, przeniósł już w nocy czcionki, lecz zdawało mu się, że jest za nim pogoń, zakopał więc pudełka w krzakach. Dzisiaj o zmroku ma to mi przynieść. Muszę czekać na niego, ale na wszelki wypadek ty posiedź tu chwilę jeszcze, a w razie, gdybym za godzinę nie wrócił, idź z N. N. do miasteczka i już bez ceremonii wal do pani Z*. Każdy w miasteczku wskaże, gdzie ona. Z nią się już umawiaj o dalsze sprawy, tylko tu nie wracaj, bo, w razie mojej wsypy, mogą zaczepić i N. N. No, bywaj!
Ścisnął mi mocno rękę, patrząc na mnie znowu tak, jak gdybyśmy się rozstawali na zawsze albo na bardzo długo.
Wyszedł, a N. N., odprowadziwszy go do drzwi, wrócił, mrucząc:
– Biedny człowiek, nigdy spokoju, ani chwili spokoju!
Nie chciało mi się rozpoczynać raz jeszcze „kwestii kobiecej”, milczałem więc, patrząc w okno, przez które widać było gasnącą zwolna wieczorną zorzę.
Było mi trochę smutno. Nie dręczyły mię, co prawda, żadne złe przeczucia. Wiedzia-
łem dobrze, że dzielnemu X. tyle już przedsięwzięć się udało, iż nie było żadnej racji oczekiwać, by za tym razem powinęła mu się noga. Ale... kto wie, może za chwilę, gdy ja tu będę jeszcze spokojnie siedział, tam, wśród tej miłej i cichej przyrody, przy tej pogodnie gasnącej zorzy, rozegra się jeden z dramatów granicznych, które przecież kończą się nieraz śmiercią.
Czas wlókł się leniwie, niecierpliwość moja wzrastała. Spojrzałem na zegarek – mi-nęło zaledwie 20 minut od rozstania się z X. Więc jeszcze 40 minut czekania.
N. N. siedział na łóżku i zdawał się wsłuchiwać w wieczorną ciszę. Po pewnym czasie prawie wesoło zawołał:
– Idzie! panie dobrodzieju, idzie!
W istocie usłyszałem pod oknem ciężkie kroki i lekkie gwizdnięcie. Później słychać było krótką, urywaną rozmowę szeptem, odmykanie i zamykanie okna, wreszcie kroki zaczęły się oddalać.
– No, gotowe! – zawołał po chwili X., wpadając do pokoju i zacierając ręce. – Teraz chodź do mnie – mówił, ciągnąc mnie za rękaw. – Teraz i pan wolny – dodał, zwracając się do pana N. N.
Zeszliśmy znowu po karkołomnych schodach na dół i X. wprowadził mię do swego pokoju na parterze, pod pokoikiem N. N. na facjatce.
Pokój był nieduży, bardzo skromnie umeblowany. Stół przy oknie, na nim trochę rozrzuconych papierów i rachunków fabrycznych, łóżko po jednej stronie stołu, po drugiej kanapka, kilka krzeseł – oto całe umeblowanie.