Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Powtórzcie tym ludziom, panie Siedmiradzki, jakoście
orzekli z panem Kudliczem!
– Szacunek tego diamentu trudny jest i snadno może być omylny – odzywa siÄ™ na to pan
Siedmiradzki – bo to surowy kamieÅ„ jest i w takim stanie, w jakim go ziemia wydaÅ‚a. Tedy
do szlifierzy posyłać by go trzeba, do Amsterdamu albo do Wenecji, a rzecz to niepodobna
jest pomiarkować dzisiaj, co z niego odpadnie i jaka mu wielkość i waga zostanie. A druga
rzecz ważna jest, że na taki klejnot kupiec jest bardzo rzadki i niełacno się zdarzy, tedy kto
by diament na handel kupił, a czekać na kupca musiał, procent od wielkich pieniędzy tracić
będzie i co wiedzieć, czy za swoje mu stanie. Owoż według naszego wynalazku, 4 000 czer-
wonych złotych taksy na ten diament kładziemy.
115
– To maÅ‚o, duże maÅ‚o! – zawoÅ‚aÅ‚ Midopak. – WiÄ™cej to warto!
Pan starosta Mniszech popatrzył surowo na Kozaka i rzecze:
– Komu to maÅ‚o, Å‚acno może nic nie dostać! Ja tÄ™ taksÄ™ zatwierdzam!
Chciał Midopak jeszcze coś mówić, ale Opanas potrząsł nim i milczeć mu kazał.
– Tych dukatów cztery tysiÄ…ce podzieli siÄ™ tedy na pięć części – zaczÄ…Å‚ dalej pan starosta.
– Jakże pięć? – zawoÅ‚aÅ‚ znowu Midopak, przerywajÄ…c staroÅ›cie. – Nas tylko czterech jest
do tego!
Powstał na te słowa ksiądz Benignus i rzecze:
– Jam jest piÄ…ty w imiÄ™ Chrystusa!
– Tak jest – mówi starosta – ksiÄ…dz Benignus jest piÄ…ty do dziaÅ‚u, bo 800 dukatów ma być
odłożonych na wykupienie naszych polskich chrześcijan, którzy nędznie marnieją w niewoli
tatarskiej i tureckiej.
– A ja ne choczu! – zawoÅ‚aÅ‚ zuchwale Midopak. – A ja nie chcÄ™ i nie pozwalam!
Poczerwieniał jeszcze bardziej pan Mniszech, że zdało się, iż mu krew wytryśnie spoza
skóry, namarszczył groźnie brwi a ona wysoka czupryna jeszcze mu się bardziej najeżyła.
– SÅ‚uchaj ty, Kozacze – zawoÅ‚aÅ‚ – mam ja taras na zamku, gdzie takich jak ty sadzajÄ… na
same dno! Tu nie Sicz, nie jesteÅ› ty w Koszu ani na dzikim ostrowiu w oczeretach z wilkami,
ale we Lwowie, przy grodzie, pod moim prawem i mieczem! Ten kamień nie jest zdobyczna
rzecz; nie w sprawiedliwej on wojnie wam się dostał, jeno w swawolnej wyprawie, bo wtedy
król nasz w pokoju był z cesarzem tureckim, kiedyście go zrabowali. Mógłby z was każdy za
to gardłem odpowiadać i jeno możnemu wstawiennictwu to dziękować macie i temu, żeście
rycerscy ludzie i żeście w potrzebach ostatnich wierność królowi i waleczność okazali, jeżeli
każdy z was z workiem złota stąd wynijdzie!
Midopak spokorniał na takie słowa i już milczał.
– Każdy z was – mówiÅ‚ dalej starosta – po 800 czerwonych zÅ‚otych weźmie, jakom już
rzekł, ale każdy z was po 25 czerwonych dać ma temu oto chłopcu, Bystremu, bo, wierę, za-
służył na to i każdy z was jemu dziękować za to ma, że on nie |bez szwanku, a nawet z zagro-
żeniem życia wiary wam dochował. A ja tak stanowię, bo mi dobrze mówią o tym chłopcu;
godzien się tego okazał, kiedy owo własną głową i tylko za boską pomocą ojca swojego z
niewoli wywiódł.
– Zgoda, panie starosto, zgoda! – zawoÅ‚ali obaj Bedryszkowie, ojciec i syn.
– Nie ma zgody – ozwaÅ‚ siÄ™ na to Midopak. – Ja nie dam!
– A ja nie wezmÄ™! – zawoÅ‚aÅ‚em.
– I ty dasz, i ty weźmiesz – rzecze pan starosta. – Taki jest mój sÄ…d i tak być musi! A teraz
się rozpłaćcie.
Miał z sobą ów czausz turecki, Effakir Mechmet, na ratuszu szkatułkę dużą, mocno kowa-
ną, bo cała opleciona była żelazem jakby gęstą siecią, a kiedy ją otworzył, zaczął z niej wyj-
mować jakby wałki papierem okręcone, a w każdym takim wałku było po sto dukatów. Dłu-
go się rozpłacano, a kiedy się to skończyło, pan starosta Mniszech dał mi własną ręką jeden
taki wałek, na swoją maleńkość nad podziw ciężki, bo to szczere złoto było. Już się wszyscy
rozchodzić mieli, kiedy Opanas Bedryszko rzecze:
– Hanusz Bystry! Winien ja tobie sto dukatów, któreÅ› mi pożyczyÅ‚ w Ruszczuku!
I dał mi drugi taki wałek.
Brałem to złoto jakby przez sen, nic nie mówiąc i nie dziękując nawet, bom był jakby bez-
przytomny i nie wiedziałem sam, co czynię, tak mnie to nagłe bogactwo moje jakby upoiło i
od zmysłów odwiodło. Dzwoniło mi i szumiało w uszach, i gorąco mi się zrobiło, iż czułem,
że mnie twarz piecze, jakobym w żar dmuchał.
Nic nie mówiąc i nic nawet nie myśląc, wybiegłem z izby; nie czekając, aż inni wyjdą,
zleciałem ze schodów i pędziłem przez rynek do kamienicy pana Niewczasa, jako gdybym
116
był owo złoto ukradł w ratuszu. Już dobiegałem do kamienicy Kłopotowskiej, kiedy mnie
ktoś łapie z tyłu za ramię, a kiedy się oglądnę, obaczę Opanasa z Semenem.