Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
To dla nas zbyt niebezpieczne. Przyjrzyj im się dobrze, Franky, bo za moment będą musieli albo stać się niewidzialni, albo przybrać na powrót ludzkie kształty. Wystawiamy teraz na ogromne ryzyko istnienie całej naszej rasy. Dlatego właśnie musicie zamieszkać w odległych punktach naszego globu. Panta, jeszcze dziś musisz wrócić na swą wysepkę na północy Japonii. Sądzę, że powinnaś się transmigrować, oczywiście Trais i Hinva również powrócą do Chile.
Boli mnie, że muszę na to nalegać, ale otrzymałam wyraźne instrukcje. Wiecie sami, że my, lisy, potrafimy być bezwzględne, czasami jest to konieczne. Teraz jednak proponuję, abyśmy wrócili do ludzkiej postaci i zjedli wspólny posiłek, jak za dawnych czasów. Ugotowałam coś dla każdego, każdy powinien zjeść dzisiaj to, co najbardziej lubi.
Rozglądam się dokoła. Jestem dumny ze swych dzieci. Każde jest odmienne, ale z całą pewnością tworzymy jedną rodzinę. Wszyscy przytulamy się, tworząc wielkie koło i otulamy się nawzajem ogonami. To taka wspaniała chwila. Raethe odzywa się znowu.
- A teraz wszyscy przemienimy się w ludzi. Czy jesteście gotowi?
Każdy z nas przytakuje i bez żadnego wysiłku staję się na powrót Williamem Wileyem, a moje dzieci ludźmi. Teraz wszystko jest w porządku. Jesteśmy zwykłymi ludźmi, żyjącymi w niezbyt może normalny sposób w małym domku na stoku wzgórza.
Wiem, że jestem w swoim domu. Caroline i Camilla otwierają okiennice. Na zewnątrz jest znowu dzień. Wydaje mi się, że od chwili, gdy Caroline je zamknęła, minęło kilka lat. Jak się okazuje, były to tylko dwa dni. Dobrze jest stać się na powrót człowiekiem, nawet jeśli wiem, że nic już nie będzie tak jak było. Zaczynam zdawać sobie sprawę, że mam trzy niezależne od siebie osobowości. Zachowałem wspomnienia i język Wilhelma, to znaczy, wszystko, co wiedział, w chwili, gdy zginął, mając dwadzieścia lat. Mam też wspomnienia z czasu, który jak sądziłem, spędziłem razem z Frankym, a także pseudowspomnienia z mojej wyprawy do Hohenbergu.
Mam też w swej głowie całe życie Williama Wileya, z wyjątkiem wspomnień z dzieciństwa. Dostałem to, co zdołano wyciągnąć z mózgu umierającego, oraz wspomnienia, które stworzono specjalnie dla mnie, moje “życie” z Frankym Furbo, a właściwie ze mną samym, choć wciąż trudno mi się z tym pogodzić. Pamiętam też, że Franky, a właściwie Raethe i Rada Badawcza zaprowadzili mnie do amerykańskich żołnierzy i tak zaczęło się moje “prawdziwe” życie w roli Williama Wileya. Jest to bardzo skomplikowane, nawet dla mojej lisiej inteligencji.
Nad wszystkim tym panuje najświeższa z mojego punktu widzenia, ale w rzeczywistości najstarsza z moich osobowości, moja prawdziwa jaźń, Franky Furbo. Urodzony na początku dwudziestego wieku, przeniesiony w przyszłość odległą o pięćdziesiąt tysięcy lat przez Raethe, a po powrocie odstawiony do rezerwy na pięćdziesiąt lat, żyjący jedynie fantazją o Williamie Wileyu, zaginionym żołnierzu.
Kim więc teraz jestem? Najpewniej powinienem się czuć jako lis, Franky Furbo, partner Raethe, ojciec Trais, Hinvy, Panty i Sarvy. Ale to przecież nie wszystko. Mam też osobiste wspomnienia - pierwsza miłość, małżeństwo, ojcostwo, praca pisarza - wszystkie są dla mnie niezwykle ważne. Składają się przecież na większą część mojego życia.
Wszyscy czekają już na mnie na dole z posiłkiem. Jeszcze jako ludzie zwykliśmy przed jedzeniem chwytać się za ręce, patrzeć sobie nawzajem w oczy, mówiąc jednocześnie “Hmmmmmmmmmmmmm. Dooooooooooobre!” Teraz zdaję sobie sprawę, że to bardzo lisi sposób rozpoczynania posiłku.
Caroline chwyta mnie za rękę, ja ściskam dłoń Kathleen. Krąg się zamyka. Patrzę w oczy Billy.ego, płonące z podniecenia. Nie przywykłem jeszcze do tego, aby postrzegać swoje dzieci jako lisy. Teraz jednak widzę przed sobą małego chłopca, tego samego, który tydzień temu przyszedł do mojego łóżka i poprosił, bym opowiedział mu o Frankym Furbo.
Patrzymy na siebie, a ja zaczynam “Hmmmmmmmmmmmm”, po czym wszyscy przyłączają się, aż brakuje nam tchu. Wtedy robimy równocześnie głęboki wdech i mówimy “Dooooooooooobre!” Siadamy do stołu i zaczynamy ucztę. Caroline przeszła samą siebie, jedzenie jest naprawdę godne lisów.
Rozmawiamy przy jedzeniu. Mówimy o sobie i sprawach typowych dla ludzi, jak gdyby nic się nie stało. Czuję, że tak właśnie powinno być. Jako ludzie zdajemy sobie sprawę z tego, że naprawdę jesteśmy lisami, ale nie powinniśmy o tym wspominać, kiedy nie jest to konieczne. Nie możemy nawet dobrze posługiwać się telepatią. Próbuję porozumieć się z Caroline, ale ona odpowiada mi, kiwając przecząco głową. W porządku, rozumiem.
Po obiedzie wszyscy pomagamy przy zmywaniu, a potem wyciągamy się wygodnie na łóżku. Zawsze tak było, za oknem widzę zachodzące słońce. Caroline postanawia podjąć sprawę, która męczyła mnie w czasie naszej uczty. Chyba tylko ona może swobodnie posługiwać się telepatią.