Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
.. dwa, trzy, cztery, pięć. Przystanął znowu, ale po chwili zastanowienia podszedł do szóstej bramy.
Żelazny zamek był zamknięty na klucz. Wiedział instynktownie, że nie wolno mu po prostu przeleźć górą - gdyby to zrobił, zastałby po drugiej stronie tylko ciemność. Gorączkowo przetrząsał kieszenie w poszukiwaniu klucza, jedynego klucza, jaki dostał.
Postać w sukni z falbanami znajdowała się już w odległości jakichś sześciu, siedmiu metrów i zbliżała do niego powolnymi, odmierzonymi susami, jakby miała cały czas świata.
Klucz pasował do zamka, ale nie idealnie. Michael musiał szarpnąć nim kilka razy. Za jego plecami rozległo się przeciągłe, suche westchnienie; poczuł zimny nacisk na ramię, coś lekkiego i twardego otarło się o rękaw jego kurtki...
Michael otworzył pchnięciem bramę i wpadł do środka, potykając się na nierównościach terenu i uschniętym ściernisku, na wpół biegnąc, na wpół pełzając. Brama zatrzasnęła się za nim z metalicznym hukiem i szczękiem rygla powracającego na swe miejsce. Zamknął oczy i czekał zaciskając pięści na rozsypujących się grudkach ziemi i suchych patyczkach.
Minęło kilka sekund, zanim uwierzył, że nie jest ścigany. Zmieniło się powietrze. Przekręcił się na plecy i spojrzał na kamienny mur. Postać powinna być widoczna nad nim albo między prętami bramy, ale nie zobaczył tam nikogo.
Odetchnął pełną piersią. Czuł się teraz bezpieczny - przynajmniej przez chwilę. - Udało się -- mruknął pod nosem wstając i otrzepując ubranie. - Naprawdę się udało! - Mimo wszystko nie odczuwał wielkiego podniecenia. Działo się coś dziwnego i był porządnie wystraszony.
Wykonanie wszystkich instrukcji nie mogło zająć Michaelowi więcej niż piętnaście minut, a tu na wschodzie rozlewała się pomarańczowa mgiełka brzasku.
Przeszedł. Ale dokąd?
Rozdział drugi
Zaraz też pomyślał, jak wrócić do domu. Podszedł ostrożnie do bramy i wyjrzał przez nią. Po drugiej stronie zamiast alei zobaczył szeroką groblę opadającą ku szarej rzece, toczącej leniwie swe wody między brzegami odległymi od siebie o jakieś trzydzieści metrów. Rzeka płynęła wśród oparów unoszących się w świetle pierwszego brzasku, poprzez pagórkowatą bezdrzewną krainę, a wzdłuż brzegów pleniły się chwasty.
Michael obrócił się i rozejrzał po polu, które miał przed sobą. Kiedyś była to winnica, ale teraz zarastało ją zielsko, a i ono zbytnio nie wybujało. Winorośle zmarniały, pozostawiając po sobie grube, szare łodygi uwiązane do przechylonych tyczek, otoczone martwymi, zeschłymi liśćmi i żwirem.
Gdy mglisty świt przyniósł więcej światła, Michael zauważył, że ogród znajduje się na tyłach bryłowatego, prostokątnego dworku. Ruszył przez zapuszczoną winnicę, mrużąc oczy, by lepiej wyłowić szczegóły z ciemnych zarysów budynku. Za dworkiem wschodziło słońce; nie widział go wyraźnie, dopóki nie zbliżył się na odległość jakichś stu metrów.
Dom nie znajdował się w najlepszym stanie. Pożar strawił całe jedno skrzydło. z którego pozostały tylko ściany i poczerniałe od ognia belki. Michael nie był ekspertem w dziedzinie architektury, ale konstrukcja wyglądała na europejską; stylem przypominała dwór francuski. Dom mógł mieć od stu do trzystu lat, a może jeszcze więcej. Wokół nie było śladu życia.
Michael czuł się tu intruzem. Było mu zimno, nie miał zielonego pojęcia, gdzie się znajduje, a teraz jeszcze zaczynał mu doskwierać głód. Na razie nie miał innego wyboru, jak podejść do domu, sprawdzić, czy ktoś tam mieszka, i postarać się znaleźć odpowiedzi na nasuwające się mu pytania.
Znalazł wąską ścieżkę biegnącą przez chwasty i uschnięte winorośle. Dom był większy, niż sądził; miał trzy kondygnacje. Ściany parteru były cofnięte w głąb o około półtora do dwóch metrów względem górnej części budynku. Występ podpierało pięć szerokich, kamiennych łuków wspartych na kolumnach; gdy podszedł bliżej, stwierdził, że ze środkowego łuku odpadł szeroki na metr kawał tynku.
Atmosfera opuszczenia i ruiny nie podniosła go na duchu. Michael zatrzymał się przed środkowym łukiem, do którego doprowadziła go ścieżka. W ścianie przed nim widniały ciemne, dębowe drzwi; ich ramy, górną i dolną, zdobił ornament w postaci dwóch symetrycznych spirali, otoczonych przeplatającymi się wężami. W kamieniu stojącym obok drzwi tkwiły spiżowe latarnie z potłuczonymi, wyszczerbionymi szybkami.
Michael zwinął dłoń w pięść i zastukał w szorstkie, popękane drewno. Odpowiedzi nie było nawet po kilku minutach zdrowego walenia. Cofnął się o krok. Po obu stronach drzwi znajdowały się zamurowane okna, a dalej nisze w kamiennym murze. Podszedł do pierwszej z prawej i natrafił na drugie drzwi, też nie posiadające klamki od zewnątrz. Spróbował je podważyć palcami, ale nie drgnęły. Ostatnie drzwi z prawej strony były całkowicie pokryte tynkiem. Wrócił do drugich drzwi i pchnął je na próbę jedną ręką wyczuwając pod palcami gładkie zwoje węży. Drzwi uchyliły się do środka z jękliwym skrzypnięciem.
Obejrzał się niespokojnie za siebie. Nadal był sam, nikt go nie obserwował, chociaż nie opuszczała go myśl, co też może się kryć w zarośniętej winnicy.
Pchnięte silniej drzwi otworzyły się szeroko i odbiły z głuchym łomotem od ściany. Michael spojrzał w głąb mrocznego korytarza. Rozproszone światło poranka pozwalało mu przebić wzrokiem ciemności na odległość jakichś dwóch metrów. Zobaczył gołe, nieotynkowane ściany z cegieł, niczym nie ozdobione i bez żadnych mebli. Wszedł powoli. Około czterech metrów dalej korytarz skręcał pod kątem prostym, a n a podłodze kładła się ukośna smuga padającego zza zakrętu światła.
Michael zajrzał za róg. Znajdowała się tam ogromna i wyjątkowo zaniedbana kuchnia. Ruszył ostrożnie przed siebie, unosząc stopami wielkie kłęby filcowatego kurzu. Pomieszczenie, mierzące