Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Moje podejście do psychiki człowieka było podejściem ornitologa. Myślałem kategoriami gatunków, typowych zachowań, obserwacji. I po raz pierwszy w życiu poczułem, że to nie wystarcza. Zobaczyłem, iż obserwowany przeze mnie człowiek przeżywa coś, czego ani rozum, ani nauka nie są w stanie wytłumaczyć. I pojąłem, że i rozum, i nauka pozostaną ułomne, póki nie potrafią wyjaśnić, co dzieje się w umyśle Henrika. Wiedziałem, że Henrik widzi nad wodą słup ognisty, wiedziałem, że tego ognistego słupa tam nie ma, istnieje on zatem tylko w umyśle Henrika.
- Ale nagle wszelkie nasze racjonalne rozumowania, wywody i formułki wydały mi się siecią o dużych okach. Ten pasywny potwór - rzeczywistość - przestał być czymś martwym, poddającym się łatwo wszelkim naszym manipulacjom. Nabrał nowego wigoru, otworzyły się nowe możliwości. Rzeczywistość wymykała się z sieci. Możliwe, że między Henrikiem i mną zaistniał telepatyczny kontakt. Nie wiem.
- To najzwyklejsze zdanie: nie wiem, stało się moim słupem ognistym. Bo obok świata, w którym żyłem, poczułem istnienie innego świata. I ogarnęło mnie uczucie pokory. I zobaczyłem czczość wielu z tych rzeczy, do których nasze stulecie przykłada taką wagę. Kto wie, może bym i tak doszedł później do tego przekonania. Ale tej nocy odbyło się to w mgnieniu oka, w mgnieniu oka przeskoczyłem wiele lat. Tego jestem pewien.
- Po chwili zobaczyliśmy, jak Henrik wycofuje się między drzewa. Nie widziałem jego twarzy. Ale sądzę, że ten wyraz zapamiętania, który się na niej malował w ciągu dnia, był wynikiem spotkań ze słupem ognistym. Może ten słup ognisty przestał mu wystarczać i w tym sensie nadal oczekiwał spotkania z Bogiem. Przeżywał wieczyste mistyczne oczekiwanie czegoś więcej. Ale jednej rzeczy byłem pewien. Może dalej brakowało mu Boga, ale Duch Święty już go nawiedzał.
- Następnego dnia wyjechałem. Pożegnałem się z Ragną. Jej wrogość nie zmniejszyła się. Sądzę, że w przeciwieństwie do Gustava przeniknęła tajemnicę męża i wiedziała, że każda próba uleczenia go równałaby się zabójstwu. Gustav wraz ze swym bratankiem odwieźli mnie łodzią do najbliższej farmy położonej o dwadzieścia mil na północ. Uścisnęliśmy sobie ręce, obiecaliśmy pisywać. Nie mogłem mu ofiarować żadnej pociechy, zresztą nie sądzę, by jej szukał. Istnieją sytuacje, w których każda pociecha zagraża równowadze wypracowanej przez czas. I wróciłem do Francji.
45
Julie spojrzała na mnie tak, jakby chciała milcząco spytać, czy nie uznają tej opowieści za dowód, że możemy Conchisowi zaufać. Nie miałem zamiaru przeczyć i to nie tylko dlatego, żeby jej nie robić przykrości. Podświadomie oczekiwałem, że usłyszę na Moutsie głos wołający po norwesku albo zobaczę, jak ponad drzewami unosi się genialnie sfabrykowany słup ognisty. Ale nastąpiła długa cisza przerywana tylko cykaniem świerszczy.
- Nigdy pan tam nie wrócił?
- Taki powrót byłby czymś wulgarnym.
- Przecież musiał pan być ciekawy, jak się to wszystko skończyło?
- Nie. Być może, Nicholas, przeżyjesz kiedyś coś, co będzie miało dla ciebie ogromne znaczenie. - W jego głosie nie słyszałem ironii, ale wiedziałem, że słowa te nie są jej pozbawione. - Wtedy zrozumiesz, co chcę powiedzieć twierdząc, iż pewne doświadczenia są dla nas tak ważne, że nie możemy znieść myśli, aby coś miało je zniekształcić. Seidevarre było miejscem, którego nie powinien był tknąć czas. Więc nie chcę wiedzieć, jak ono teraz wygląda. Ani co się stało z tymi ludźmi. Jeżeli tam w ogóle jeszcze są.
- Ale mówiłeś, że obiecałeś pisywać do Gustava? - spytała Julie.
- I pisywałem. On także. Przez dwa lata pisywał do mnie regularnie co parę miesięcy. Ale nie wspominał o tym, co was interesuje. Tylko od czasu do czasu powiadamiał mnie, że sytuacja nie uległa zmianie. Jego listy pełne były obserwacji ornitologicznych. Zaczęły mnie nudzić, bo opuściło mnie zainteresowanie opisowym aspektem przyrody. Coraz rzadziej wymienialiśmy listy. Ostatni raz otrzymałem od niego życzenia świąteczne na Gwiazdkę 1926 lub 1927 roku. Od tego czasu ani słowa. Teraz już pewnie nie żyje. I on. I Henrik. I Ragna.
- Co zaszło po twoim powrocie do Francji?
- Spotkanie Henrika z jego słupem ognistym zdarzyło się o północy siedemnastego sierpnia 1922 roku. Pożar w Givray-le-Duc rozpoczął się o tej samej godzinie tej samej nocy.
Julie wyraźniej niż ja okazała swoje niedowierzanie. Conchis patrzył w inną stronę i Julie wymieniła ze mną spojrzenia. Potem skrzywiła się i spuściła oczy.
- Nie chcesz przez to powiedzieć...
- Nic nie chcę przez to powiedzieć. Te dwa wydarzenia nie miały z sobą nic wspólnego. Nie mogły mieć. Poza tym, że obydwa dotyczyły właśnie mnie.
W jego głosie zabrzmiał ton niezwykłej próżności, tak jakby uważał, że spowodował te dwa wydarzenia czy też ich równoczesność. Wyczułem, że wymyślił sobie tę zbieżność, że ma to być metafora, że mamy ją odszyfrować, bo stanowi klucz do jego osobowości. Tak jak historia de Deukansa rzucała światło na postać samego Conchisa, tak ta miała nam ułatwić zrozumienie wagi hipnozy - jak brzmiało to jego porównanie: rzeczywistość wymyka się z sieci nauki... Ja sam przeżyłem w hipnozie coś zbyt podobnego, aby móc to uznać za zwykły zbieg okoliczności.
Conchis zwrócił się ojcowskim tonem do Julie: - Myślę, moja droga, że na ciebie pora spać. - Spojrzałem na zegarek. Było parę minut po jedenastej. Julie lekko wzruszyła ramionami, jakby chcąc okazać, że pora snu nie ma najmniejszego znaczenia.
Zapytała: - Dlaczego nam to opowiedziałeś, Maurice?