Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Rękopis nie przyciągnął uwagi pełnego tkliwości człowieka, który krzątał się wokół syna swej ukochanej siostry.
— Niewiele tu będziesz miał czasu dla siebie, mój bracie — rzekł wuj, używając tego zwrotu na wzór naszych chłopów, co było u niego zawsze oznaką najlepszego humoru w chwilach serdecznego wzruszenia. — Będę zachodził do ciebie ciągle na pogawędki!
Mieliśmy właściwie cały dom do gawędy i odwiedzaliśmy się nawzajem bez końca. Nachodziłem wuja w jego gabinecie, gdzie najważniejszym sprzętem był olbrzymi srebrny kałamarz, ofiarowany mu w pięćdziesiątą rocznicę urodzin przez wszystkich jego ówczesnych pupilów. Był opiekunem wielu sierot z ziemiaństwa trzech południowych prowincji — począwszy od 1860 roku. Niektórzy jego pupile byli mymi szkolnymi kolegami i towarzyszami zabaw, ale, o ile wiem, nikt spomiędzy tych wszystkich dziewcząt i chłopców nie napisał nigdy powieści. Paru było starszych ode mnie, i to znacznie. Jeden z nich — pamiętam, jak przyjechał w odwiedziny, kiedy byłem małym chłopcem — posadził mnie na grzbiecie konia pierwszy raz w mym życiu; czterokonny jego zaprzęg, mistrzowska konna jazda i zręczność we wszystkich sportach były przedmiotem mych najwcześniejszych zachwytów. Zdaje mi się, że pamiętam, jak moja matka — stojąc pod kolumnadą przed oknami jadalni — przyglądała się, gdy mnie wsadzono na kucyka; trzymał go może za uzdę ten sam Józef, który umarł na cholerę, stajenny chłopiec oddany specjalnie na usługi mej babki. Pamiętam tego młodego mężczyznę w granatowej kurcie i fałdzistych kozackich spodniach, gdyż tak wyglądała liberia służby stajennej. Musiał to być rok 1864, a według innego systemu obliczeń działo się to z pewnością w roku, kiedy dozwolono mej matce opuścić miejsce wygnania, dokąd towarzyszyła memu ojcu, i udać się na południe celem odwiedzenia rodziny. Matka moja musiała także w swym czasie uzyskać pozwolenie, aby jechać na wygnanie razem z mężem; jednym z warunków, na których udzielono jej tej łaski, było zastrzeżenie, że władze będą się z nią obchodzić jak ze skazaną również na wygnanie. Ale w parę lat później, przez pamięć na mego najstarszego wuja, który służył w gwardii i umarł zostawiając w wielkim świecie Petersburga najlepszą pamięć i całe zastępy przyjaciół, kilka wpływowych osób wystarało się dla mojej matki o pozwolenie — zwane oficjalnie „Najwyższą Łaską” — na trzymiesięczny urlop z wygnania.
Jest to także rok, od którego począwszy pamiętam matkę z większą wyrazistością — już nie tylko jako czyjąś kochającą, cichą, opiekuńczą obecność, lecz jako istotę o szerokim czole i oczach wyrażających jak gdyby słodki nakaz; i pamiętam także wielki zjazd wszystkich krewnych z bliska i z daleka, siwe głowy przyjaciół rodziny, składających mej matce hołd szacunku i miłości w domu jej ulubionego brata, który w kilka lat później miał mi zastąpić oboje rodziców.
W owym czasie nie rozumiałem tragizmu tego wszystkiego, choć pamiętam, że doktorzy także nas odwiedzali. Po mojej matce nie było wcale znać choroby, lecz sądzę, że lekarze podpisali już byli na nią wyrok: tylko zmiana klimatu, tylko pobyt na południu mógł przywrócić opuszczające ją siły. Mnie owe czasy wydają się najszczęśliwszym okresem życia. Była tam moja kuzynka, rozkoszne, żywe dziewczątko o kilka miesięcy młodsze ode mnie; jej życie — nad którym czuwano z miłością, jakby była księżniczką krwi — skończyło się z piętnastym jej rokiem. Były tam również inne dzieci — wiele z nich już nie żyje — a między nimi i takie, które zapomniałem nawet z imienia. Nad wszystkim wisiał gnębiący cień wielkiego rosyjskiego cesarstwa, cień mroczniejący jeszcze od świeżo zrodzonej nienawiści do Polaków, podsycanej przez moskiewską szkołę dziennikarzy po nieszczęsnym powstaniu 1863 roku.
Odeszliśmy bardzo daleko od rękopisu Szaleństwa Almayera, lecz publiczne wspominanie tych kształtujących mnie wrażeń nie jest wybrykiem niespokojnego egotyzmu. Są to również ludzkie sprawy, odległe już w swej wymowie. Należy się, aby powieściopisarz zostawił swoim dzieciom coś więcej niż barwy i postacie własnej ciężko wypracowanej twórczości. Kiedy dzieci pisarza dorosną, to, co się wyda światu najbardziej zagadkową stroną ich natury, będzie właśnie ich nieświadomym odzewem na cichy głos tej nieubłaganej przeszłości, z której i dzieło wyobraźni pisarza, i indywidualność jego dzieci biorą odległy początek; a odzew ten pozostanie może na zawsze niejasny nawet dla tychże dzieci.
Tylko w ludzkiej wyobraźni znajduje każda prawda istotne i niezaprzeczone istnienie. Wyobraźnia, a nie inwencja, jest najwyższym mistrzem sztuki i życia. Pełne wyobraźni i wierne odtworzenie rzeczywistych wspomnień może służyć godnie temu duchowi pietyzmu dla wszystkich ludzkich spraw, duchowi dającemu sankcje zarówno pomysłom powieściopisarza, jak wzruszeniom człowieka rozpatrującego swą przeszłość.
II