Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Wyczuła bliżej nieokreślone podobieństwo — uczucie wcze­śniejszej znajomości - kiedy nawiązany został kontakt i prze­szył ją dreszcz grozy...oraz trzy aksamitne woreczki — jeden z suszonymi liśćmi laurowymi, drugi z kłującymi igłami cedrowymi oraz trzeci pełen ciężkiej soli...Tego samego wieczora wędrowny rękopis Szaleństwa Almayera został wypakowany i położony bez ostentacji na biurku w moim pokoju, w gościnnym pokoju, który —...Potem każdy po kolei zaglądał do środka, rozchy­lał płaszcze i — cóż, wszyscy, łącznie z Łucją, mogli sobie obejrzeć najzwyklejszą w świecie...Kiedy T’lion wrócił, przytrzymał Tai żeby mogła oprzeć dłonie na boku Golantha, unikając śladów po pazurach na prawej łopatce, które — gdyby były...— I ja, proszę pana, i moja żona mamy takie same odczucia, ale, mówiąc szczerze, byliśmy oboje bardzo przywiązani do sir Karola, a jego śmierć była dla nas...piknikiem nad Bugiem, który doprawdy nie miał nic wspólnego ani z dekoratorstwem, ani z anestezjologią — no, może o tyle miał, że za jego pomocą Idzia...— Idź więc, i to szybko! Coś mi zaczyna świtać we łbie! Pruski oficer w cywilnym ubraniu, szpieg Juareza i jeszcze dwaj inni, o których nic nie wiemy! To by był...Więc sarenka zaczęła opowiadać o sobie:— Mieszkałam sobie spokojnie w wielkim lesie z tamtej strony...Dwudziestego Trzeciego Dnia spostrzegł coś dziwnego — oto kombinezon, który otrzymał od Strażników ciasno opinał jego ciało, a przecież z początku był...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


— Nazwij to raczej niemożliwością...” Ale powiedzieć można tylko, to nie jest niemoż-
liwe, że Ray Marcus jest tam. Bo gdyby Ray szedł dalej od miejsca, gdzie się wcześniej
minęli, powinni byli się do tej pory ponownie spotkać, już na drodze. Mógł złapać oka-
zję, ale nie łapał, kiedy Tony go mijał. To niemal pewne, że Ray Marcus był w baraku.
Przybyłby tutaj w kilka minut po tym, jak Tony go widział, i wśliznął się do środka, żeby
odpocząć. Tłumaczyłoby to dlaczego nie spotkali się ponownie.
Jeżeli był tam, wyglądał prawdopodobnie teraz przez okno na samochód. Tony
podniósł broń z siedzenia. Zabezpieczył ją, żeby nie wystrzeliła, kiedy będzie się poru-
szał. Ze skrytki wydobył latarkę. Szansę na to, że Ray znajdował się w baraku, były małe,
Tony chciał tylko rzucić okiem, ponieważ był sam, ponieważ nigdy nie widział baraku
sam. Innymi słowy: chciał sprawdzić Raya, upewnić się, że go tam nie ma. Gdyby był,
on miał przecież broń.
Z pistoletem i z latarką wysiadł z samochodu, starając się robić jak najmniej hała-
su. Prześliznął się obok maski samochodu, wskoczył do rowu i zaczął się wspinać ku ba-
rakowi. Ściółka trzeszczała pod jego stopami. Zatrzymał się, czekając na ciszę. Usłyszał
w oddali warkot cywilizowanej ludzkości, ale tu, w pobliżu, nic, tylko czujny spokój
nocnego lasu. Gdyby Ray go obserwował, Tony miał w zanadrzu broń. Nie było sposo-
bu, żeby Ray zdobył ją także. Jeśli zatrzymał się tu na odpoczynek, zapewne spał. Tony
powiedział do siebie: „Jeżeli Ray jest tutaj, nakryję go. Powodem, dla którego to robię,
będzie pomoc Bobby’emu Andesowi. Zaraz, przecież to Bobby Andes pomaga mnie!”
Jakiś inny powód. Szukał go, tego długu, który miał. Wreszcie powiedział sobie: „To bez
różnicy, czy Ray zabił Lou Batesa, czy nie, albo to czy jego aresztowanie było legalne. To
on zabił Laurę i Helen, i ja to wiem”.
Podpełzł po liściach do drzwi baraku. Pomyślał, że prawdopodobnie są zamknię-
te. „W takim wypadku nie będę się dalej w to bawił. Uznam barak za pusty i wrócę do
obozu Bobby’ego. Jeżeli nie spotkam Raya na drodze, co teraz zdaje się bardziej praw-
dopodobne, mogę zameldować, że mi się wymknął i nie mogłem nic zrobić. Chyba że
jeśli drzwi są zamknięte, poświecę latarką przez okno...”
Drzwi nie były zamknięte, klamka zgrzytnęła. Chwila strachu. Za późno. Czuł jak
palce dotykają drzwi. Namieszałoby to sporo, gdyby działo się rok temu, zanim zdjęto
206
207
odciski palców Lou i Turka, ustalając tym samym miejsce zbrodni. Lewą ręką wyjął zza
paska latarkę, w prawej wciąż miał pistolet. „A jeżeli Ray czai się za drzwiami?” — po-
myślał. Odbezpieczył broń, uniósł ją do góry i popchnął drzwi bokiem. Zapalił latarkę
i omiótł izbę snopem światła. Było pusto. Zauważył przy drzwiach włącznik światła,
wcisnął go i ujrzał Raya Marcusa śpiącego na łóżku. Ten przekręcił się nagle, zasłonił
oczy, odwrócił się, spojrzał z ukosa na Tony’ego i usiadł.
— Kurczę — wymamrotał, podpierając się na łokciach. — To ty. A gdzie twój
koleś?
— Jaki koleś?
— Ganges, czy jakoś tak.
— Andes. Nie ma go tutaj.
— A twoi koledzy z policji gdzie są?
— W okolicy.
— Są tutaj? — Usiadł i odciągnął zasłonkę z okna, próbując wyjrzeć.
— Jestem sam — powiedział Tony.
— Sam? Z tym pierdolonym gnatem? Co ty tu, kurwa, robisz?
— Szukam ciebie.
— Mnie? A na co, u licha?
— Wiesz.
— O, kurwa — pogładził dłonią łysą część głowy. — Wyrwałeś mnie ze snu, czło-
wieku...
Tony czekał.
— Co się stało z Lou? — padło pytanie.
— Został zabity.
— Co?! Ten skurwysyn go zabił?
— Po prostu, nie żyje.
Jakiś dziwny wstyd ustrzegł go od powiedzenia, że to Bobby zabił; wstyd, którego
Tony nie miał obowiązku odczuwać.
— To duży kłopot dla twojego przyjaciela. Wiesz o tym?
— On nie jest moim przyjacielem — odparł Tony, zastanawiając się, dlaczego tak
powiedział.
— Nie jest? To interesujące.