Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Wyczuła bliżej nieokreślone podobieństwo — uczucie wcze­śniejszej znajomości - kiedy nawiązany został kontakt i prze­szył ją dreszcz grozy...Tego samego wieczora wędrowny rękopis Szaleństwa Almayera został wypakowany i położony bez ostentacji na biurku w moim pokoju, w gościnnym pokoju, który —...Potem każdy po kolei zaglądał do środka, rozchy­lał płaszcze i — cóż, wszyscy, łącznie z Łucją, mogli sobie obejrzeć najzwyklejszą w świecie...Kiedy T’lion wrócił, przytrzymał Tai żeby mogła oprzeć dłonie na boku Golantha, unikając śladów po pazurach na prawej łopatce, które — gdyby były...— I ja, proszę pana, i moja żona mamy takie same odczucia, ale, mówiąc szczerze, byliśmy oboje bardzo przywiązani do sir Karola, a jego śmierć była dla nas...piknikiem nad Bugiem, który doprawdy nie miał nic wspólnego ani z dekoratorstwem, ani z anestezjologią — no, może o tyle miał, że za jego pomocą Idzia...— Idź więc, i to szybko! Coś mi zaczyna świtać we łbie! Pruski oficer w cywilnym ubraniu, szpieg Juareza i jeszcze dwaj inni, o których nic nie wiemy! To by był...Więc sarenka zaczęła opowiadać o sobie:— Mieszkałam sobie spokojnie w wielkim lesie z tamtej strony...„To tylko założenie, że on tam jest, tylko taka możliwość — mówił do siebie...Rann przysunął się blisko i szepnął:— Tak naprawdę, to wolałbym tu nie być, tylko bawić się z moim wilczurem Bramblem i moją nianią Gevianną...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


Przymknęła powieki i wysłała do swojej bogini tę samą
milczącą, idącą z samego serca modlitwę, którą zawsze do niej
kierowała przed każdym wygłaszanym zaklęciem i
odprawianym rytuałem: Nyks, przysięgam, że odprawiam ten
obrzęd w dobrych intencjach.
Otworzyła oczy i najpierw odwróciła się na wschód.
Zapaliła żółtą świecę symbolizującą powietrze i wezwała
żywioł do kręgu prostymi słowami:
— Powietrze, przybądź do mojego kręgu i wzmocnij moje
zaklęcie!

Poruszając się zgodnie z ruchem wskazówek zegara, po
kolei zapaliła cztery świece, wzywając wszystkie żywioły, a na
koniec na środku ołtarza fioletową świecę ducha.
Wtedy skierowała się na północ, wzięła głęboki wdech i
zaczęła przemawiać słowami płynącymi prosto z serca i duszy:
— Szałwia biała dokona tutaj oczyszczania — po-
wiedziała, po czym przytrzymała splecione rośliny ponad
płomieniem zielonej świecy ziemi. Kiedy się zapaliły, zaczęła
okadzać powietrze nad ołtarzem, poruszając łagodnie wiązką
ziela, aż popłynął z niej falami gęsty dym. — Cała zła energia
zniknie bez wahania. — Podłożyła dymiącą szałwię i
wyciągnęła lewą rękę, układając palce w miseczkę. Po chwili
sięgnęła do pierwszego aksamitnego woreczka i rozgniatając
suszone liście, wypowiedziała dalszą część zaklęcia: —
Jasność i przejrzystość liście lauru wniosą. Poprzez ziemię ich
moc pomknie ku niebiosom. — Wyjęła igły cedru i wdychając
ich aromatyczny zapach, zmieszała je na dłoni z
rozgniecionymi suszonymi listkami. — Cedr odwagą mnie
natchnie, zawsze chronić mnie będzie. Siły swojej użyczy, aby
wzmocnić zaklęcie.
Z trzeciego woreczka nabrała maleńkich kryształków soli
morskiej, ale nie dodała ich do pozostałych składników, tylko
uniosła dłoń z mieszanką cedrowo-laurową i odchyliła głowę
do tyłu. Napawała się podszytą ogniem bryzą, która pachniała
wodą rzeki







i uniosła jej gęste jasne włosy, dowodząc, że żywioły
rzeczywiście przyłączyły się do kręgu i teraz czekają, by
usłyszeć i wypełnić jej prośbę. Gdy zaczęła wypowiadać słowa
zaklęcia, jej głos przyjął niezwykle melodyjną nutę, zupełnie
jakby recytowała poemat napisany do muzyki, którą słyszała
jedynie jej dusza.
Obrzęd przyciągania pragnę przeprowadzić, By
niekłamany obraz oczom wszystkich zdradzić. Liście wawrzynu
prawdę ujawnić dopomogą, Bo miłość się nie może butą żywić
młodą. Od występków chłopca siła cedru chroni, Doda nam
odwagi, by ceł nasz odsłonić.
Dorzuciła ostatni składnik zaklęcia — sól, która w jej
palcach wydawała się taka śliska.
— Pragnę, by soli kryształy zaklęcie związały —
zakończyła, po czym podeszła do zielonej świecy, wzięła
kolejny głęboki wdech i uporządkowała myśli.
Nadeszła pora, by przywołać imię Smoka Lankforda, a
potem po kolei wypowiedzieć nazwiska piętnastu adeptów,
posypując płomień ziemi szczyptą magicznie przyrządzonej
mieszanki, modląc się i licząc na to, że każde zaklęcie zadziała
i wszyscy adepci ujrzą obraz Smoka — wyraźny, prawdziwy i
szczery.
Niechaj w magii płomienia spłoną myśli zwodnicze,
Ukazując Bryana Lankforda prawdziwe oblicze!

Ledwo wypowiedziała jego imię, kiedy to się zdarzyło.
Powinna była właśnie wsypywać szczyptę mieszanki do
płomienia i wymienić Doreen Ronney kompletnie zauroczoną
Smokiem, ale noc wokół niej wybuchła chaosem i
testosteronem, bo zza pobliskiego krzaku głogu wyskoczył
młody adept z wyciągniętym mieczem.
— Uciekaj! Jesteś w niebezpieczeństwie! — krzyknął do
Anastasii i bezceremonialnie ją pchnął. Straciła równowagę,
zaczęła machać bezładnie rękoma, a magiczna mikstura
poszybowała wysoko, wysoko w powietrze, Anastasia
natomiast upadła nisko, nisko na pupę. I tak siedziała, patrząc z
przerażeniem, jak ciepły wiatr, który towarzyszył jej, odkąd
stworzyła krąg, porywa miksturę, wieje mocno i ciska ją całą
prosto w twarz tego chłopaka.
Czas jakby się zatrzymał w miejscu. Zdawało się, że na
ułamek sekundy rzeczywistość poruszyła się i rozdzieliła. W
jednej chwili Anastasia spoglądała na adepta, który zamarł w
powietrzu z wyciągniętym w górę mieczem niczym posąg
młodego boga wojownika. W następnej powietrze pomiędzy
nią a znieruchomiałym adeptem rozświetliło się światłem
przypominającym płomień świecy. Światło falowało i