Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Linden uśmiechnął się szeroko. Był ciekaw, co powiedziałaby Gevianna, słysząc, że Rann wymienia ją na drugim miejscu, po psie.
— Masz jakichś kolegów? — spytał. Książę pokręcił głową.
— Teraz w pałacu zostały tylko dzieci służby. I wujek Peridaen mówi, że nie wypada mi się z nimi bawić.
Linden uniósł brwi. Doprawdy? Skoro wypada Lordowi Smokowi, to tym bardziej małemu księciu.
— Znam dwóch małych chłopców, których na pewno byś polubił — powiedział.
Rann rozpromienił się.
Linden przeklął własną głupotę; nie powinien robić dziecku nadziei.
— Ale są daleko stąd — dodał szybko.
Książę skinął głową, posmutniał i przygarbił się.
Towarzystwo rówieśników dobrze by mu zrobiło. Linden przysiągł sobie, że załatwi to w ten czy inny sposób. Ale na razie musiał uwolnić chłopca od skłóconych dorosłych.
Porozumiał się wewnętrznym głosem z Kiefem i Tarlną.
— Chcę go stąd zabrać. To nie miejsce dla dziecka.
— Jego wuj nalegał, żeby tu był — przypomniała Tarlną.
— Ale drugi wuj sprzeciwiał się temu! Kief, jesteś najstarszy i przewodzisz naszej trójce. Miej litość, do stu piorunów! Oszczędź mu tego! — poprosił Linden.
— Jeśli większość Rady życzy sobie jego obecności tutaj — odrzekł z żalem w głosie Kief — to musimy...
— Do diabła z Radą! — ryknął Linden. — Nic mnie to nie obchodzi! Jeżeli nie udzielisz mi poparcia, wracam do Smoczej Twierdzy. Nie przyłożę ręki do znęcania się nad tym chłopcem. Nawet jako najemnik nigdy nie skrzywdziłem dziecka. I na pewno nie zrobię tego teraz.
— Przeciągasz strunę — ostrzegła Tarlna. Jej wewnętrzny głos miał lodowaty ton. — Pani będzie bardzo niezadowolona.
— Pani może mnie ukarać, jak jej się spodoba. Ale teraz potrzebuję waszego poparcia. Jesteście ze mną czy nie?
Poczuł, jak oboje wycofują się z jego umysłu. Zagryzł wargi, żeby się dalej nie kłócić, i czekał.
W końcu odezwał się Kief.
— Znając twój cholerny upór, pewnie nie mamy wyboru, co? W porządku. Staniemy po twojej stronie. Muszę przyznać, że ten mały kiepsko wygląda. Może rzeczywiście będzie lepiej, jeśli stąd wyjdzie.
Linden podszedł do stołu. Kief oświadczył głośno:
— Mości panowie, łaskawe panie, uważamy, że książę Rann nie powinien dłużej przysłuchiwać się dyskusji. Jest wyraźnie chory i lepiej będzie, jeśli opuści tę salę.
Linden był pewien, że podjął słuszną decyzję, bo malec wydał z siebie żałosne westchnienie ulgi. Ale przez moment myślał, że Beren wyzwie go na pojedynek. Rudy wuj księcia spurpurowiał ze złości.
Natomiast Peridaen wyglądał na mile zaskoczonego.
— Dziękuję waszym lordowskim mościom — powiedział uprzejmym tonem. — Już wcześniej mówiłem, że mój bratanek nie czuje się na siłach, by tu przebywać. Musi odpocząć. Czy mam... — Podniósł się z miejsca.
Beren zrobił to samo.
— Siadaj, Peridaenie. Jeśli ktoś ma go odprowadzić, to...
Ale Linden już kroczył w kierunku drzwi. Otworzył je i wyszedł. Dwaj żołnierze stojący na warcie odwrócili się ku niemu i położyli dłonie na rękojeściach mieczy. Nie spuszczali wzroku z małego księcia usadowionego na jego rękach. Linden zamknął za sobą drzwi. Zauważył, że młodszy strażnik to kobieta.
— Witaj, kapitanie Tev. Czołem, Cammine — pozdrowił gwardzistów Rann. Położył głowę na ramieniu Lindena i ziewnął.
Żołnierze zasalutowali i odprężyli się.
— Czy ktoś z was może sprowadzić nianię Jego Wysokości? — zapytał Linden i zerknął na Ranna.
— Geviannę — dokończył chłopiec lekko rozdrażnionym tonem. Najwyraźniej był niezadowolony, że Linden zapomniał jej imienia.
— Dziękuję Waszej Wysokości — powiedział z powagą Linden.
Na znak oficera podwładna odeszła. Kapitan ponownie wyprężył się przy drzwiach. Poczucie obowiązku nie pozwalało mu na opuszczanie stanowiska. Zszedłby z posterunku zapewne tylko w obliczu szturmu na pałac.
— Nie cierpię tych rzeczy — mruknął pod nosem Linden.
Miał nadzieję, że Gevianna nie nadejdzie zbyt szybko.
Rann podniósł głowę.
— Moja mama i mój tata mówili to samo. Kiedy zostanę królem, nie będę chodził na posiedzenia Rady. Wolę być żołnierzem. Ty naprawdę byłeś żołnierzem, Lordzie Smoku? Walczyłeś razem z Bramem i Rani, tak jak jest w opowieściach? Pewien yerriński bard, który śpiewał dla mojej mamy, opowiadał mi niektóre z nich.
Linden zachichotał.
— Wygląda na to, że poznałeś mojego starego przyjaciela Ottera. Właśnie jest w drodze do Cassori. Jeśli chcesz, mogę go poprosić, żeby opowiedział ci więcej. — Uśmiechnął się szeroko, widząc, jak rozpromieniony chłopiec szczerzy zęby. — I naprawdę byłem w kompanii najemników dowodzonej przez Brama i Rani. Uciekłem do nich w środku zimy. Ledwo skończyłem szesnaście lat. Gdybym wtedy miał więcej rozumu, zostałbym w zamku ojca przynajmniej do wiosny.
Rann wybuchnął śmiechem. Nawet kapitan Tev pozwolił sobie na uśmiech.
Po chwili chłopiec szepnął konfidencjonalnie:
— W tych opowieściach były też straszne historie. O Harfiarzu Sathcie. Miałem po nich złe sny, Otter nie mówił mi o nim dużo, ale... Satha tak naprawdę nie umarł, co?