Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.oraz trzy aksamitne woreczki — jeden z suszonymi liśćmi laurowymi, drugi z kłującymi igłami cedrowymi oraz trzeci pełen ciężkiej soli...— I ja, proszę pana, i moja żona mamy takie same odczucia, ale, mówiąc szczerze, byliśmy oboje bardzo przywiązani do sir Karola, a jego śmierć była dla nas...piknikiem nad Bugiem, który doprawdy nie miał nic wspólnego ani z dekoratorstwem, ani z anestezjologią — no, może o tyle miał, że za jego pomocą Idzia...— Idź więc, i to szybko! Coś mi zaczyna świtać we łbie! Pruski oficer w cywilnym ubraniu, szpieg Juareza i jeszcze dwaj inni, o których nic nie wiemy! To by był...Więc sarenka zaczęła opowiadać o sobie:— Mieszkałam sobie spokojnie w wielkim lesie z tamtej strony...„To tylko założenie, że on tam jest, tylko taka możliwość — mówił do siebie...Dwudziestego Trzeciego Dnia spostrzegł coś dziwnego — oto kombinezon, który otrzymał od Strażników ciasno opinał jego ciało, a przecież z początku był...Rann przysunął się blisko i szepnął:— Tak naprawdę, to wolałbym tu nie być, tylko bawić się z moim wilczurem Bramblem i moją nianią Gevianną...Uzdrowiciel Tinamon, który pomagał im przy tym, znalazł na poczekaniu proste wyjaśnienie:— S’loner wyglądał na zdrowego i sprawnego mężczyznę,...szkodzić głęboko pogrążonemu w myślach demonowi siedzącemu na bazaltowym głazie z rękami zakrywającymi uszy — jak to widać na niektórych...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Nigdy nie przyzwała podobnej rzeczy. Był to toksyczny duch, którego mógł przywołać jedynie obłąkany mag. Z pewnością nigdy wcześniej nie zetknęła się z tak odrażającym złem.
Niechęć dodała jej sił. Druga wiązka oplatała ducha, opinając go ciaśniej, niż pierwsza. Duch walczył z więzami. Jego wysiłki przedarły pierwsze pasmo, ale Hart zastąpiła nadwątlone więzy trzecią i czwartą warstwą. Potwór osłabł. Zaczął błagać niemo, ale nie czuła litości dla takiego monstrum. Zacieśniła zaklęcie, ściskając toksycznego ducha aż do momentu całkowitego znik­nięcia.
To, co nigdy nie powinno było się pojawić, przestało istnieć.
Świat zawirował i obraz zszarzał, kiedy osunęła się pod ścia­nę. Błotne monstrum zostało odegnane, jego animowana postać rozpadła się na kawałki. Sam podbiegł do niej, ostrożnie omijając kałuże żrącego szlamu, które pozostały po potworze.
Praktyczny. Nawet pod wpływem emocji. Gdyby ona potrafi­ła wykrzesać z siebie tyle praktyczności.
Zemdlała.
ROZDZIAŁ 25
 
Sam nie widział jakiego rodzaju magii użyła Hart do zniszcze­nia szlamowego stwora. Nie myślał, że może być zdolna do ta­kiego wyczynu. Może wcale nie była - straciła przytomność za­raz po tym, jak skończyła zaklęcie. Miał nadzieję, że nic się jej nie stało. Wiedział, że mag może rzucić czar wykraczający nor­malnie poza jego możliwości, ale ceną za taki wysiłek prawie zawsze była śmierć.
Kiedy znalazł się przy jej boku odetchnął z ulgą, stwier­dziwszy, że oddycha. Przykucnął i wyczuł puls na jej szyi. Był
silny. Dziewczyna wyjdzie z tego. Dziękują, pomodlił się. Po­całował ją, wdzięczny opatrzności, która pozwoliła jej przy­nieść mu ocalenie i, co ważniejsze, wyjść z tego cało. Poczuł, jak odpowiada na jego pocałunek i już wiedział, że dochodzi do siebie.
- Cóż za tkliwy widoczek.
Głos zmroził Sama. Zwężone oczy Hart powiedziały mu, że nowo przybyły był uzbrojony. Poruszając się powoli i ostrożnie, aby go nie prowokować, Sam wyprostował się z przysiadu i obrócił się.
Mężczyzna, który do nich przemówił, nosił trenczowy płaszcz i sponiewierany tweedowy kapelusz. Sam nie musiał patrzeć na identyfikator, żeby rozpoznać detektywa londyńskiego Metroplexu; strój mówił sam za siebie. Jeśli mieliby jeszcze jakieś wątpli­wości, to rzut oka na kwadratową, ospowatą twarz rozwiałby je, ponieważ Sam rozpoznał mężczyznę. Był to jeden z detektywów, których niedawno śledzili.
Policjant trzymał błyszczący, duży pistolet, celując nim osten­tacyjnie w Sama. Chociaż nigdy nie pasjonował się szczególnie uzbrojeniem, Sam miał świadomość, że nie była to broń paraliżu­jąca. Tylko absolutnie śmiercionośna. Sam czytał gdzieś, że bry­tyjska policja podczas służby obywała się przez jakiś czas bez użycia broni palnej, używając jej tylko w nagłych okolicznościach. W praktyce prawo to dawno przestało mieć jakiekolwiek znacze­nie. Patrząc z jego pozycji było pewne, że ten facet wiedział jak posługiwać się tą bronią.
- Sprawdzimy wasze kredchipy. Połóżcie je na ziemi i pchnij­cie w moją stronę!
Sam ostrożnie wziął kredchip z rąk Hart, a następnie razem ze swoim położył na podłodze i popchnął. Detektyw podniósł je bez spuszczania oczu z więźniów. Zwinnym ruchem wrzucił chip Sama do czytnika, który wyłowił z kieszeni płaszcza. Po minucie
czytnik zapiszczał dwa razy. Po następnych dwóch minutach za­chował się tak samo przy kredchipie Hart. Pojawił się drugi detektyw.
- Co tam masz, Dellett?
- Dwoje odszczepieńców, którzy wałęsali się na zewnątrz.
- Identyfikacja?
- Bajka. ŚNI są oznaczone kodem zgonu.
Dellett nie wydawał się zdziwiony. Za to Sam był zaskoczony, że system policyjny, tak szybko rozpoznał Systemowe Numery Identyfikacyjne na ich kredchipach jako należące do zmarłych osób. Wyszukiwarki, do których mieli dostęp policjanci, musiały być bardzo dobre.
- Hej, inspektorze - powiedział Dellett. Jego twarz zajaśniała, jak gdyby wpadł na doskonały pomysł. - Może własnoręcznie złapaliśmy Szkielecików.
Inspektor wyszedł z ciemności.
- Idź pomóż Rogersowi.
Dellett wsunął swój pistolet do kabury i poszedł do swojego policyjnego kolegi. Rogers był zajęty przetrząsaniem rzeczy Carstairsa w poszukiwaniu ukrytych przedmiotów. Dellett zaczął roz­bierać trupa. Nic nie mówiąc, inspektor przypatrywał się, jak Sam obserwuje całą tę akcję. Kiedy dwóch detektywów wspólnie ro­zebrało trupa Carstairsa, podnieśli nagie ciało i ruszyli ślamazar­nie po schodach w dół rzeki. Dellett zaklął, kiedy trochę szlamu plusnęło mu na płaszcz.
Sam wiedział, że pozbywszy się ciała Carstairsa, upodabnia­jąc całą sytuację do zwykłego morderstwa, policjanci zostaną tutaj, dopóki nie zatrą śladów obecności wysoko postawionych ludzi. Spodziewał się takiej samej decyzji wobec ciała Hyde-White'a, ale detektywi stali, rozmawiając na nabrzeżu. Sam był zdziwiony. Dlaczego szczątki jednego druida spotkał smutny los, a drugiego nie. Odszukał wzrokiem miejsce, gdzie upadł
stary grubas. Nic nie wypatrzył. Jedynym trupem, leżącym mniej więcej w tamtej okolicy, było ciało wielkiego futrzastego po­twora. Głowa metaczłowieka została brutalnie oderwana od korpusu i gdzieś zniknęła. Sam spotkał podobnego stwora daw­no temu, wtedy ukrywał s woj ą prawdziwą postać za osłoną ilu­zji. Podczas tego spotkania Sam nauczył się, że jego astralne zmysły mogą penetrować iluzję. Sam nie miał jednak nigdy szan­sy odkryć prawdziwej natury Hyde-White'a. Wygląd starego i grubego druida musiał być kamuflażem. Przybranie prawdzi­wej formy po śmierci oszczędziło policjantom kupę roboty. Nie było potrzeby zacierać śladów i miejsca śmierci, ponieważ w tej chwili nikt nie skojarzyłby grubego przemysłowca z futrzastym metaczłowiekiem.
Ale policjanci mieli zapobiegać przestępstwom, a nie poma­gać w ich popełnianiu. Cała sprawa zaczęła śmierdzieć, kiedy po raz pierwszy dowiedział się o tuszowaniu dowodów.
Zaczęło być jeszcze gorzej, kiedy zetknął się z tym osobiście.