Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.oraz trzy aksamitne woreczki — jeden z suszonymi liśćmi laurowymi, drugi z kłującymi igłami cedrowymi oraz trzeci pełen ciężkiej soli...Tego samego wieczora wędrowny rękopis Szaleństwa Almayera został wypakowany i położony bez ostentacji na biurku w moim pokoju, w gościnnym pokoju, który —...Kiedy T’lion wrócił, przytrzymał Tai żeby mogła oprzeć dłonie na boku Golantha, unikając śladów po pazurach na prawej łopatce, które — gdyby były...— I ja, proszę pana, i moja żona mamy takie same odczucia, ale, mówiąc szczerze, byliśmy oboje bardzo przywiązani do sir Karola, a jego śmierć była dla nas...piknikiem nad Bugiem, który doprawdy nie miał nic wspólnego ani z dekoratorstwem, ani z anestezjologią — no, może o tyle miał, że za jego pomocą Idzia...— Idź więc, i to szybko! Coś mi zaczyna świtać we łbie! Pruski oficer w cywilnym ubraniu, szpieg Juareza i jeszcze dwaj inni, o których nic nie wiemy! To by był...„To tylko założenie, że on tam jest, tylko taka możliwość — mówił do siebie...Dwudziestego Trzeciego Dnia spostrzegł coś dziwnego — oto kombinezon, który otrzymał od Strażników ciasno opinał jego ciało, a przecież z początku był...Rann przysunął się blisko i szepnął:— Tak naprawdę, to wolałbym tu nie być, tylko bawić się z moim wilczurem Bramblem i moją nianią Gevianną...Uzdrowiciel Tinamon, który pomagał im przy tym, znalazł na poczekaniu proste wyjaśnienie:— S’loner wyglądał na zdrowego i sprawnego mężczyznę,...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Nie było ani lasu, ani śniegu, jedynie tylna ściana szafy ze ster­czącymi z niej hakami. Piotr wszedł do środka i zabębnił w nią pięściami, aby upewnić wszystkich, że jest to tylko zwykłe, twarde drewno.
— Znakomity kawał — powiedział po wyjściu z szafy. — No, Łucjo, naprawdę udało ci się nas na­brać. Prawie ci uwierzyliśmy.
— Ale to nie był żaden kawał — zaperzyła się Łucja. — To prawda. Jeszcze przed chwilą wszystko było inaczej. Naprawdę tak było. Przysięgam.
— Posłuchaj, Łucjo — powiedział Piotr — czy nie uważasz, że trochę przesadziłaś? Zupełnie nieźle sobie z nas zażartowałaś, ale teraz może byłoby lepiej dać temu spokój, co?
Łucja zaczerwieniła się i chciała jeszcze coś powie­dzieć, ale ponieważ nie bardzo wiedziała co, wybuchnęła płaczem.
Przez następne kilka dni była bardzo biedna. Mog­ła z łatwością w każdej chwili przerwać tę niemiłą sytuację, gdyby tylko dla świętego spokoju przyznała, że wszystko to było wymyśloną przez nią dla zabawy bajką. Ale Łucja była bardzo prostolinijną dziewczyn­ką i wiedziała, że w rzeczywistości to ona ma rację, toteż nie mogła się na to zdecydować. Pewność, z jaką inni uznawali jej opowieść za kłamstwo — i to bar­dzo głupie kłamstwo — sprawiała jej wielką przy­krość. Co prawda starsze rodzeństwo wkrótce prze­stało jej dokuczać, ale Edmund potrafił być złośliwy, a w tym wypadku pokazywał, na co go stać. Bez prze­rwy kpił i naśmiewał się z biednej Łucji, wypytując ją, czy znalazła jakieś inne dziwne kraje w różnych kredensach i szafach w całym domu. A przecież te dni mogły być tak przyjemne! Pogoda była piękna i dzieci mogły teraz przebywać poza domem od rana do wieczora, łowiąc ryby, kąpiąc się, wspinając na drzewa i wylegując na wrzosowisku. Łucja nie potra­fiła jednak cieszyć się tym wszystkim naprawdę. I tak było aż do następnego deszczowego dnia.
Tego dnia, kiedy już zrobiło się popołudnie i wciąż nie było najmniejszych oznak zmiany pogody, dzieci postanowiły zabawić się w chowanego. Pierwsza szu­kała Zuzanna. Gdy tylko reszta rozbiegła się w po­szukiwaniu kryjówek, Łucja wśliznęła się do garde­roby. Wcale nie miała zamiaru chować się w szafie, ponieważ wiedziała, że gdyby ją tam znaleziono, zno­wu zaczęłyby się złośliwe docinki na temat tej prze­klętej historii. Chciała jednak jeszcze raz do niej zaj­rzeć, gdyż sama zaczynała już się zastanawiać, czy rzeczywiście Narnia nie była tylko pięknym snem. Dom był tak wielki i pełen tylu zakamarków, że z pew­nością miałaby jeszcze potem czas na znalezienie sobie jakiejś innej, dobrej kryjówki. Gdy zbliżyła się do sza­fy, usłyszała kroki na korytarzu i nie pozostało jej nic innego, jak wskoczyć do środka i przymknąć za sobą drzwi. Oczywiście nie zamknęła ich całkowicie, po­nieważ wiedziała, że to bardzo głupio zamknąć się w sza­fie — nawet wtedy, gdy jest to szafa zaczarowana.
Kroki, które usłyszała, były krokami Edmunda. Zdążył wejść do pokoju wystarczająco wcześnie, by dostrzec Łucję znikającą w szafie. Od razu postanowił wejść za nią do środka — nie dlatego, by uważał sza­fę za szczególnie dobrą kryjówkę, ale dlatego, że chciał znowu pokpić sobie z Łucji i z jej wymyślonego kraju. Otworzył drzwi. Wewnątrz wisiały, jak zawsze, futra, pachniało naftaliną, było cicho i ciemno, ale po Łucji nie było ani śladu. „Na pewno myśli, że to przyszła Zuzanna, aby ją złapać — pomyślał Edmund — więc siedzi cicho gdzieś w głębi". Wskoczył do środka i zamknął za sobą drzwi zapominając, że takie postępowanie może świadczyć tylko o głupocie. Potem za­czął macać rękami w ciemności, szukając siostry, lecz ku swemu zdziwieniu nigdzie nie mógł jej znaleźć. Postanowił więc otworzyć drzwi, aby wpuścić do środ­ka trochę światła. Ale i drzwi gdzieś się zapodziały. To już zupełnie przestało mu się podobać, zaczął więc przepychać się między płaszczami to w jedną, to w dru­gą stronę, nawołując:
— Łucjo! Łucjo! Gdzie jesteś? Wiem, że tu jesteś!
Nie było odpowiedzi. Edmund zauważył, że jego głos brzmi jakoś dziwnie — wcale nie tak, jakby te­go można było oczekiwać pokrzykując w zamkniętej szafie, ale tak, jakby znajdował się na dworze. Poczuł też, że zrobiło się nieoczekiwanie zimno. I wtedy zo­baczył światło.
„Dzięki Bogu — pomyślał — drzwi musiały się same otworzyć". Zapomniał już zupełnie o Łucji i podążył ku światłu, pewien, że to otwarte drzwi szafy. Ale zamiast wyskoczyć z ciemności wprost do pełnej światła garderoby, stwierdził nagle, że wychodzi z cie­nia jakiegoś gęstego, jodłowego zagajnika na otwartą przestrzeń w środku lasu.
Pod stopami chrzęścił mu suchy, sypki śnieg, który pokrywał też gałęzie drzew. Nad nim jaśniało bladoniebieskie niebo, takie, jakie zdarza się w piękne zi­mowe poranki. Wprost przed sobą, między pniami drzew, zobaczył wschodzące słońce, czerwone i wy­raźne. Naokoło panowała głęboka cisza, jakby był je­dyną żywą istotą w tym kraju. Wśród drzew nie do­strzegł choćby drozda czy wiewiórki, a las rozciągał się w każdym kierunku tak daleko, jak tylko mógł sięgnąć wzrokiem. Poczuł, że ciarki przebiegają mu po plecach.
Teraz przypomniał sobie o Łucji, a także — choć poniewczasie — o swoich docinkach na temat jej „wymyślonego kraju", który — jak się okazało — wcale nie był wymyślony. Wciąż miał jednak nadzie­ję, że siostra musi być gdzieś blisko, więc zawołał:
— Łucjo! Łucjo! Ja też jestem tutaj! To ja, Ed­mund!
Nie było żadnej odpowiedzi. . „Na pewno jest na mnie zła za to wszystko, co jej ostatnio mówiłem", pomyślał Edmund. I chociaż nie lubił przyznawać się do błędów, jeszcze mniej po­dobało mu się to, że jest zupełnie sam w tym dziw­nym, zimnym i cichym miejscu.
Krzyknął więc jeszcze raz:
— Hej, hej, Łusiu! Przepraszam, że ci nie uwie­rzyłem. Teraz widzę, że od początku miałaś rację. Ale wyjdź już, proszę cię! Dajmy temu spokój!
Wciąż nie było żadnej odpowiedzi.