Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Spierano się, czy włókna mają otoczkę mielinową, czy nie. Żadna z dziedzin medycyny nie ma tak rozbudowanego żargonu jak neurologia. Nikt przy tej okazji nie myślał o pacjentach. Nie było na to czasu. Trzeba było zapamiętać wszystkie szlaki i jądra. Nic poza tym.
W każdym razie nie mogłem sobie poradzić emocjonalnie z przypadkami paraliżu, może dlatego, że nie miałem możliwości zetknięcia się z nimi wcześniej.
Z czasów studenckich szczególnie pamiętam jeden przypadek, chociaż był raczej typowy. Pacjent leżał przed nami pod respiratorem. Mięśnie jego twarzy poruszały się nieprzerwanie. Reszta pozostawała w bezruchu. Nie panował nad niczym, stanowił nieruchomy stos tkanek i kości, bez czucia, zupełnie bezradny, zależny całkowicie od respiratora. Profesor mówił: „Panowie, jest to niezwykle ciekawy przypadek złamania zęba obrotnika, które było przyczyną przerwania rdzenia kręgowego w miejscu, w którym wychodzi on z głowy”.
Profesor to uwielbiał. Jego triumf w stawianiu diagnozy został osiągnięty. Oznajmił nam to z dumą, zrobiwszy wcześniej prześwietlenie przez jamę ustną. Później milkł dumny jak paw i w końcu pochłaniała go długa dyskusja o tym, w jaki sposób kręg szczytowy zszedł z obrotnika.
Nie mogłem oderwać oczu od pacjenta, który wpatrywał się w lustro nad swoją głową. Mógł być w moim wieku. Stanowił beznadziejny przypadek. Zrozumienie tego, że moje ciało i jego to prawie to samo, oraz fakt, że jedyną różnicą był brak połączenia gdzieś w okolicach szyi, dały mi poczucie świadomości posiadania ciała i jednocześnie zażenowanie z tego powodu.
Zaraz poczułem głód, końcówki palców, ból pleców, wszystko, czego on już nigdy nie dozna. Opanowała mnie furia bezsilności i rozpaczy. Ruch to istota życia, niemal życie samo w sobie, do tego stopnia, że normalni ludzie nie dopuszczają myśli o takiej śmierci.
Przede mną była śmierć w czasie życia i coś się we mnie buntowało, że moje własne ciało wisi na takiej samej delikatnej nitce, która przerwana leży pod respiratorem.
Później wiele razy, w chwilach przygnębienia i kłopotów, myślałem, że medycyna nie jest dla mnie odpowiednia, ale trwałem. Czy inni lekarze mieli takie wątpliwości?
Teraz jednak poszedłem najpierw do pacjenta w gipsie, tego z porażeniem zostawiając sobie na później. Wziąłem przecinak z szafki i razem z pielęgniarką wyszedłem na korytarz. Wchodząc do sali, zobaczyliśmy mężczyznę w ogromnym gipsowym pancerzu, sięgającym od pępka wzdłuż prawej nogi aż do końca stopy. Lewa noga nie była pokryta gipsem.
Rano złamał kość udową dokładnie w środku pomiędzy pachwiną i kolanem. Od razu założono mu gips. Pierwszego dnia, jak to zwykle bywa, czuł się okropnie skrępowany i ściśnięty.
Znalazłem brzeg pancerza, który go uwierał, i zacząłem odcinać małe kawałki. Byłoby szybciej, gdybym wziął przecinak elektryczny z pogotowia ratunkowego, ale północ nie była najlepszą porą na uruchamianie narzędzi, które hałasują jak piła łańcuchowa. Ponadto drgania wprawiają niektórych pacjentów w śmiertelne przerażenie, mimo zapewnień, że ostrze przecinaka elektrycznego wibruje bardzo szybko, przez co tnie tylko coś sztywnego, a nie miękką skórę.
Pacjent wydawał się pełen zrozumienia aż do chwili, gdy przecinak zaczął wydawać dźwięki charakterystyczne dla cięcia twardego gipsu. Gdy skończyłem, odetchnął z ulgą i położył się na plecach, poruszając na boki.
- Znacznie lepiej, bardzo dziękuję, doktorze.
Mała rzecz, a cieszy. Każdy, co prawda, byłby zdolny do wycięcia kawałka gipsu, ale nie o to chodzi. Wiedziałem, że pacjent będzie mógł spokojnie leżeć, i to mnie bardzo podbudowało, gdyż przemawiało za moją obecnością w tym miejscu.
Docierało do mnie, że stażysta nie zawsze pomaga pacjentom. Sprawia im ból, wkłuwa igły, wkłada rurki do nosa, wywołuje kaszel po operacji, aby uaktywnić płuca. Taki kaszel jest szczególnie bolesny po ingerencji w klatkę piersiową. W chirurgii klatki piersiowej często przecina się mostek, który drutuje się na końcu operacji. Ja wkraczałem zwykle po czterech lub pięciu godzinach. Wpychałem rurkę do tchawicy pacjenta, podrażniałem krtań, żeby wywołać kaszel. Metoda była całkowicie bezpieczna.
Podobnie jak każdy, kto miałby cokolwiek w tchawicy, pacjent w takich wypadkach kasłał. Z pewnością myślał, że konwulsje rozerwą go na kawałki. Usiłował powstrzymywać kaszel, ale bez skutku. W końcu wyjmowałem rurkę, gdy był już wyczerpany i oblany potem. Zabieg taki chronił przed zapaleniem płuc lub czymś podobnym, ale sam w sobie był drogą przez mękę.
Tak więc ulga, którą przyniosłem pacjentowi w gipsie, miała swoje znaczenie. Moja euforia nie trwała długo. Musiałem iść dalej, do kolejnego czekającego mnie przypadku.
Pacjent, całkowicie sparaliżowany od szyi w dół, leżał na brzuchu. Był jakby urzeczywistnieniem udręki. Przewód wychodzący od spodu połączony był z przezroczystym plastykowym zbiornikiem wypełnionym do połowy moczem. W takich stanach zawsze były problemy z moczem.
Paraliż odbiera kontrolę nad pęcherzem. Pacjent musi mieć cewnik, a cewnik to infekcja. Większość przypadków posocznicy związanych z bakteriami Gram-ujemnymi brała się z zakażenia dróg moczowych.