Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Kierowali się nie ku barakom, lecz ku kamiennej, przynajmniej czteropiętrowej budowli z wieżami wyrastającymi na wysokość sześciu pięter. Najwyraźniej Tremane zamierzał umieścić ich we własnej kwaterze. Elspeth zastanawiała się, ilu urzędników, oficerów i innych podwładnych musiał książę przenieść do innych pomieszczeń, by wygospodarować dla nich miejsce. Nie zamierzała rozstawać się z eskortą; zresztą Tremane nie był chyba na tyle głupi czy naiwny, by tego oczekiwać - oznaczało to jednak znalezienie komnat dla dość sporej liczby ludzi.
- Poprzedni właściciel miał w zamku małą stajnię - odezwał się wojownik, kiedy dotarli do drugiego muru otaczającego twierdzę. - Znajduje się obok kuchni i ma wyjście na dziedziniec. Koniuszy księcia trzyma tam najcenniejsze źrebne klacze. Są tam cztery wolne boksy i jest na tyle ciepło, by w razie potrzeby mogli spać ludzie. Czy to wystarczy dla waszych... wierzchowców? - Spojrzał z powątpiewaniem na Gwenę i Brythę, jakby wciąż nie wiedział, o co tyle zamieszania.
Elspeth ucieszyła się, iż dla nie-ludzi znaleziono nie tylko przyzwoite pomieszczenia, ale że znajdowały się one w pobliżu ich własnych kwater.
- Doskonale - odparła. Tym razem ona się zawahała. - Zanim pójdziemy do naszych komnat, a nawet przed spotkaniem z wielkim księciem, musimy się nimi zająć. Mam nadzieję, że to zrozumie.
Wojownik kiwnął głową; najwyraźniej według niego książę nie rozumiał takiego postępowania, ale był gotów pogodzić się z osobliwymi zwyczajami Valdemarczyków.
Gwena zachichotała w umyśle Elspeth.
Nie przejmuj się tym, kochana. Jedyną osobą, którą musimy przekonać o mojej inteligencji, jest Tremane, a to nie zajmie dużo czasu. Możemy zresztą poczekać do jutra, dziś i tak czeka go wiele wrażeń. Szczerze mówiąc, bardziej interesuje mnie ciepła breja z owsa i odpoczynek w cieplej stajni niż spotkanie Z księciem.
Ostatnio z Gweną naprawdę łatwiej się żyło. “A może to ja w końcu dorosłam?” - pomyślała wesoło Elspeth, pozwalając sobie na moment odprężenia. Gdyby coś im zagrażało, Gwena zapewne by to wyczuła.
Zarówno mury zamkowe, jak i sam zamek zbudowano z ciemnoszarego kamienia, który wprawiałby w przygnębienie, gdyby był o ton ciemniejszy. Na murach również czuwały straże, jednak i one nie okazały zaniepokojenia. Widać było, że są to doświadczeni wojownicy, jednak, jak z ich zachowania wywnioskowała Elspeth, nie czuli żadnego szczególnego zagrożenia.
Wjechali bramą z żelazną kratą, ale zamiast wynurzyć się na dziedzińcu, znaleźli się w ciemnym korytarzu pod murami zamku. Ciemności tylko częściowo rozjaśniały pochodnie. Uwadze Elspeth i jej towarzyszy nie umknęły otwory w sklepieniu. Gdyby zamknąć bramy na obu końcach, nie dałoby się uciec przed lejącym się z otworów wrzącym olejem czy innymi niemiłymi niespodziankami. Na szczęście zamek zbudowano na długo przed nadejściem Tremane'a, inaczej Elspeth zaczęłaby się o wiele bardziej denerwować.
Książę zapewne mógłby skorzystać z tych urządzeń, ale nie on je tu umieścił. Były one dziełem podstępnego umysłu wywodzącego się z Hardornu.
“Może jakiś przodek Ancara...”
Na dziedzińcu orszak rozdzielił się. Część ludzi Vallena zabrała bagaże i poszła do przydzielonych dla poselstwa kwater, podczas gdy pozostali, z Mrocznym Wiatrem i Elspeth, zajęli się wierzchowcami. Elspeth drażniła zbyt widoczna obecność straży, ale zdawała sobie sprawę z tej konieczności. Dopóki nie przekonają się, jak wygląda sytuacja, lepiej zachować przesadną ostrożność, by uświadomić gospodarzom, jak ważnymi osobistościami są Elspeth i Mroczny Wiatr.
Irytacja Elspeth szybko przeszła, gdyż Vallen i jego ludzie pomogli im, i wkrótce wierzchowce ulokowano wygodnie w stajniach ku zadowoleniu wszystkich. Jeden z wojowników Imperium, który został z nimi, poprowadził ich do kwater; Elspeth z Mrocznym Wiatrem poszła za nim poprzez brukowany dziedziniec do jednego z wielu wejść; eskorta szła za nimi.
- Przygotowaliśmy dla was tę wieżę - powiedział nieśmiało przewodnik w boleśnie poprawnym, pełnym wysiłku hardorneńskim, prowadząc ich w kierunku schodów. - Książę Tremane ma nadzieję, że będzie wam wygodnie.
- Na pewno - odparła Elspeth, wchodząc na piętro mieszkalne. Połowa oddziału, która weszła wcześniej, już się rozgościła. Znaleźli się w dość dużej komnacie z łóżkami i skrzyniami, nie różniącej się wiele od koszar valdemarskich. Drugie piętro wyglądało identycznie, ale nie było zamieszkane.
Wchodzili dalej po schodach pnących się wokół zewnętrznych murów.
- Pani, panie, to wasza kwatera - powiedział przewodnik, kiedy dotarli na trzecie piętro.
Stali w antykamerze, która służyła jako przedsionek, poczekalnia, ale i miejsce spotkań - znajdowały się w niej stół i krzesła, biurka i trzy wygodne siedziska przy kominku.
- Na czwartym piętrze są wasze sypialnie i gabinet, a na piątym magazyn - powiedział przewodnik. - Ja jestem jednym z adiutantów księcia i pozostaję do waszej dyspozycji.
Kiedy Elspeth i Mroczny Wiatr rozglądali się po swej kwaterze, adiutant z całą powagą wyjaśnił im, że nie mieli zamiaru wykorzystywać ostatniego piętra na nic innego prócz magazynu, gdyż nie ma tam kominka, za to z wszystkich stron wieją wiatry. Elspeth zgodziła się z nim po tym, jak wsunęła głowę do pomieszczenia i zobaczyła na kamieniach cienką warstwę szronu.