Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Potem spojrzała w okno, za którym deszcz już dawno przestał padać, i politowaniem pokiwała głową.
- Niech tylko mój mąż dorwie się do kawałka bursztynu! - mruknęła. - Nie wiem, chyba zacznę to przed nim zamykać na klucz...
- No i wszystko na nic, moja żona zgadła - westchnął pan Jonatan. - Niepotrzebnie pan oczerniał psa. Idę już, idę! Tylko schowam te kawałki...
- Tatusiu, co to znaczy, że złoże ruszy? - spytała Janeczka, wchodząc po schodach na górę.
- Nie mówcie mamusi, że ja się tam naraziłem - odparł pośpiesznie pan Chabrowicz. - Jakie złoże?
- No, to co pan Jonatan mówi. Że jak złoże ruszy i bursztyn podejdzie...
- A, to! Wiecie chyba, co to jest bursztyn?
- Wiemy. Ta żywica, co kapała z drzew sto milionów lat temu i potem skamieniała.
- No właśnie. W różnych miejscach kapała i spływała, tu więcej, tam mniej, niekiedy było jej mnóstwo i tworzyły się całe złoża. Teraz to się znajduje głęboko pod dnem morza, takie skamieniałe warstwy i bryły. Żeby to się mogło wydostać na powierzchnię, musi zaistnieć ruch wody, taki silny, żeby poruszyło się i dno. Po jakimś czasie ruszy się i złoże bursztynu, szczególnie jeżeli coś mu pomoże.
- Co pomoże?
- Czy ja wiem... Jakiś zatopiony wrak, jakieś pnie, może kamienie...
- Bomby głębinowe - zaproponował Pawełek.
- Owszem. Bomby, wybuchy... Wiercenia, takie jak przy Porcie Północnym, pogłębianie dna...
Janeczka zastanawiała się przez chwilę.
- I tak się czeka, aż ono się ruszy? - spytała z lekką dezaprobatą.
- Oczywiście, że się czeka, a co można innego zrobić?
- No, jak to... Zepchnąć te bomby albo wybuchy. I już!
- Gdzie zepchnąć?
- Tam, gdzie jest to złoże do ruszenia.
- Ha, gdyby ktokolwiek wiedział, gdzie ono jest...!
- Jak to? - zdziwił się Pawełek. - To nie wiadomo?
- Oczywiście, że nie wiadomo. Wiadomo mniej więcej, na jakiej głębokości i ogólnie, na jakich terenach. Wiadomo, że od Królewca do Świnoujścia. Ale nawet nie wiadomo, w jakich odległościach od brzegu. To nie jest ciągły pas, bursztyn nie leży wszędzie. Wrzucisz bomby, ogłuszysz ryby, narobisz szkody i na złoże akurat nie trafisz. I co? Lepiej zostawić tę sprawę morzu, ono załatwia to znacznie zgrabniej niż ludzie.
- Nie, to nie - zgodził się Pawełek. - To teraz powiedz, jak się to szlifuje, że z takiego chropowatego robi się takie wyglansowane.
Aż do końca obiadu pan Chabrowicz przypominał sobie z wysiłkiem wszystko, co kiedykolwiek słyszał o obróbce bursztynu. Janeczka i Pawełek byli bezlitośni. Pawełek usiłował za jednym zamachem zdobyć całą wiedzę o nowoczesnych, elektrycznych szlifierkach i wiertarkach, Janeczce najbardziej przypadły do gustu stare metody, takie, jakimi posługiwała się ludność przed wiekami. Wyobrażała sobie brodatego prarzemieślnika, który w kurnej chacie kamieniem zdziera pierwszą, porowatą warstwę z bursztynowej bryły, potem ją poleruje i wygładza, pocierając o skórę, wełnę i płótno. Co do tych ostatnich materiałów, pan Chabrowicz nieco się wahał.
- O ile sobie przypominam, to najlepsza jest podobno bawełna - rzekł niepewnie. - Zdaje się, że pocieranie o bawełnianą tkaninę już po miesiącu daje idealnie wypolerowaną powierzchnię.
- Po czym? - spytała Janeczka z oburzeniem.
- Po miesiącu. A coś ty myślała?
- Słuchaj no, mam nadzieję, że ten nasz gospodarz nie obdarował ich jakimiś bursztynami w surowym stanie? - powiedziała z niepokojem do męża pani Krystyna, kiedy dzieci po obiedzie wyszły z domu. - Mają flanelowe piżamy. Z bawełny. Wolałabym nie widzieć ich w strzępach przynajmniej przed końcem wakacji.
- Nie - odparł pan Chabrowicz uspokajająco. - Nie ma obawy. Myślę, że równie dobrze ty mogłabyś obdarować kogoś własnymi dziećmi...
W tym samym momencie na podwórzu Pawełek gwałtownie pociągnął siostrę i uskoczył za szopę.
- Ty, dajemy nogę! - zawołał ostrzegawczo. - Idzie Mizia!
Janeczka wyjrzała w kierunku drogi.