Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
On natomiast nigdy by się na to nie zgodził ze świadomością, że nie jest pełnowartościowym mężczyzną. Wypiwszy pierwszą brandy, pochylił się nad karafką i ponownie napełnił szklaneczkę. Przy okazji trochę rozlał, jednym okiem trudno mu było bowiem ocenić odległość. Dawid podszedł do kredensu i wziął karafkę.
- Czy miałbyś coś przeciwko temu, gdybym się do ciebie przyłączył?
Ian mocniej zacisnął palce na szklaneczce.
- Prawdę mówiąc, tak. Wolałbym zostać sam. Dawid przyjął to bez mrugnięcia okiem.
- Jak chcesz. - Zrobił krok ku drzwiom sypialni, ale znów się odwrócił. - Wiem, że cierpisz, Ian. To promieniuje od ciebie niby żar z pieca. Ale czas leczy rany. W końcu i ty poczujesz się lepiej. Są przecież na świecie inne kobiety, a bycie lordem Falkirk powinno ci się spodobać. Tymczasem... - Wiedział, że musi wyrazić obawę jak najoględniej. - Nie zrób niczego głupiego, zgoda?
Ian sam przed sobą nie przyznał się do tej myśli, która jednak tkwiła gdzieś w jego głowie, dlatego bardzo zirytowała go przenikliwość Dawida.
- Nie martw się. Jestem tchórzem, ale nie aż takim. - Uśmiechnął się kpiąco. - Poza tym nie mam prawa niweczyć trudu, jaki zadali sobie Julia i Ross, by uratować mi życie.
Dawid zmierzył go badawczym spojrzeniem, uspokojony skinął głową i wrócił do swojej sypialni, a Ian odzyskał samotność, której lękał się i zarazem pragnął. Znużonym gestem przycisnął łokciem karafkę do piersi, wziął szklaneczkę i lampę i wycofał się do pokoju, gdzie z dużą znajomością rzeczą zaczął upijać się w trupa.
Zanim zdołał osiągnąć cel, porwała go fala mdłości. Zataczając się, ruszył na dwór. Ledwie zszedł ze schodków werandy, jego wzburzony organizm pozbył się całej brandy. Świat wirował, paliło go w żołądku, a on klęczał pod krzakiem oleandra i przez dłuższą chwilę miał wrażenie, że zaraz pozbędzie się wnętrzności.
W końcu ukrył twarz w dłoniach. Nie miał siły wstać. Trząsł się z zimna, chociaż noc była ciepła. Nigdy nie przypuszczał, że brandy rozwiąże jego problemy na długo, liczył jednak na kilka godzin błogosławionego zapomnienia. Najwyraźniej i tego mu odmówiono. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się taki przegrany i zbolały.
Gdy jego serce wreszcie odzyskało względnie normalny rytm, uzmysłowił sobie ostatnią złowrogą prawdę: nie mógł się tak dalej zachowywać. Obiecał Dawidowi, że nie zrobi niczego głupiego, i miał zamiar dotrzymać słowa. Już i tak przysporzył rodzinie dość strapień.
Ale świat był niebezpiecznym miejscem dla kogoś, kto traktuje życie jak dopust boży. Wbrew swym najlepszym chęciom Ian miał przekonanie, że jest przeklęty, a ratunek może mu przynieść tylko coś - lub ktoś - co pozwoli mu zapomnieć o jego nieszczęściu.
4Budynek brytyjskich władz okręgu w Baipurze był największy w mieście, przed nim na maszcie bezwładnie zwisała flaga, a po werandzie kręciły się tłumy petentów i gapiów. Wszyscy odwrócili się z zainteresowaniem, gdy Ian zsiadał z konia. Jeden Hindus zajął się zwierzęciem, drugi wszedł do budynku oznajmić przybycie nieznajomego Anglika.
Zanim Ian stanął u szczytu schodków, na jego powitanie wyszedł krępy Brytyjczyk w średnim wieku.
- Dzień dobry. Jestem George McKittrick, starszy sędzia. - Z uśmiechem podał mu rękę. - Co pana sprowadza do Baipuru?
Wraz ze złożeniem dymisji Ian pozbył się munduru, ale nie przyzwyczaił się jeszcze do tytułu lorda Falkirk, powiedział więc:
- Nazywam się Ian Cameron i szukam pana Kennetha Stephensona. Czy może go tu zastałem?
McKittrick wprowadził go do środka.
- Niestety, wyruszył na objazd wschodniej części okręgu. Wróci najwcześniej za kilka tygodni.
A więc poszukiwanie się nie skończyło.
- Mam sprawę do jego pasierbicy Larysy... albo Lary. Może pan wie, czy ona mu towarzyszy.
McKittrick ściągnął brwi.
- Lara? On ma córkę Laurę. Ale może to i pasierbica, chociaż żadne z nich nigdy o tym nie wspomniało. Ona w każdym razie pojechała razem z nim.
Ian uznał, że panna musiała przybrać angielskie nazwisko.
- Czy może mi pan ofiarować mapę okręgu i szkic marszruty: Stephensonów?
- Naturalnie. - McKittrick wydał polecenie krajowcowi, poczym znów zwrócił się do Iana. - Robi się późno. Czy uczyni pan ten zaszczyt mojej rodzinie i zechce u nas przenocować?
Indie zwano czasem krajem otwartych drzwi, gdyż Brytyjczyka w każdym miejscu witały oznaki wielkiej gościnności. Ale chociaż Ian odzyskał już trochę spokoju, wciąż trudno mu było obracać się wśród ludzi, a na zdawkową uprzejmość wobec obcych po prostu nie umiał się zdobyć.
- Przykro mi, ale nie zatrzymam się tutaj. Zależy mi na jak najszybszym odnalezieniu Stephensonów, a jeszcze przez kilka godzin będzie jasno.